Książka warta każdej złotówki

Kupiłam książkę.

Nic nadzwyczajnego. Książek kupuję sporo. A teraz, kiedy „sezon szlifierski” wreszcie ma się ku końcowi, wreszcie mogę nadrobić braki w lekturze… W sezonie bowiem – to czytanie i uczenie się do kolejnej wycieczki, sprawdzanie wiadomości, i raczej nie ma czasu na zagłębianie się w tekstach dla siebie. Toteż każdego roku czekam niemal z utęsknieniem na tzw. przestój, by móc w spokoju zagłębić się w lekturę dla siebie. Oczywiście, jak 99 % mojej biblioteki, i ta książka, jest po tzw. linii, czyli bardzo mocno związana z moim zawodem (napisałam „zawodem”, bo mimo deregulacji, wciąż jest to zawód, czy się to komuś podoba, czy nie).

Otóż książka, którą polecam, to kolejna ciekawa pozycja, warta wnikliwej analizy..

To praca Pana Kazimierza Pospiesznego pod tytułem: „Domus Malbork. Zamek krzyżacki w typie regularnym

Książka ta na pewno się przyda przede wszystkim przewodników po Wiadomym Zamku, a i dla innych krzyżakologów będzie także przydatna. Zdaję sobie sprawę, że niektóre tezy autora pewnie wzbudzą w środowisku dyskusje. Ale, jak wiadomo, Zamek żyje, i teorie sprzed paru lat niekoniecznie muszą być aktualne w świetle ostatnich badań.

Tak, czy inaczej, warto mieć tę książkę. Warto też dokładnie przeczytać.

Zamiast opisu wklejam żywcem spis treści ze strony wydawnictwa

SPIS TREŚCI

Przedmowa / 9
Wprowadzenie / 11

1. Castrum sancte Marie – Mergenburgk – Marienburg – Malbork / 12
2. Źródła a literatura – zwrot w kierunku kastelologii / 23

I. Pierwszy „zamek Marii ”, ok. 1274–1300
1. Uwarunkowania topograficzne i społeczne / 25
2. Sposób budowy malborskiego castrum i zamków regularnych / 33
2.1. Konstrukcja i „kod” architektoniczny zamku-wieży / 35
2.2. Organizacja i zasady prowadzenia budowy: inwestor – architekt/budowniczy – warsztat  / 47
3. Zaawansowanie budowy i sposób użytkowania zamku do 1309 roku / 51
3.1. Skrzydło północne i pierwszy krużganek / 52
3.2. Skrzydło zachodnie z „gdaniskiem”, schody przy Złotej Bramie / 64
3.3. Program i forma architektoniczna infirmerii konwentu / 72
3.3.1. Geneza formy i układ funkcjonalno-architektoniczny / 72
3.3.2. „Szpital duszy” – emporowa część kościoła NMP / 80
4. Ceglany warsztat budowlany i jego identyfikacja artystyczna / 87
4.1. Brandenburski styl architektury / 90
4.2. Charakterystyka malborskiej plastyki architektonicznej. Analiza techniki i technologii gliny palonej (ekskurs nr 1) / 93
4.3. Warsztat elbląski – dzieło w orbicie polityki Zakonu / 106

II. Model pruski zamku regularnego na tle europejskim
1. Forma regularna a forma idealna / 113
1.1. Kryteria typologiczne / 113
1.2. Relacje między funkcją obronną a symboliką / 114
1.3. Ranga obiektu wzorcowego / 115
2. Wzorzec architektoniczny domu konwentualnego w Elblągu / 116
2.1. Definicja pruskiego zamku regularnego / 116
2.2. Elbląski „Konventhaus” jako wzorzec architektoniczny / 120
3. Regularne założenia zamkowo-rezydencjonalne w Europie w XIII wieku a kasztel pruski / 122
3.1. Zamki Przemysława Ottokara II w Czechach / 122
3.2. Klasyczny model francuski / 128
3.2.1. Wariant w materiale kamiennym – zamki walijskie / 131
3.2.2. Wariant w materiale ceramicznym – zamki holenderskie / 133
3.3. Północne „keeps” i południowe „torri Normanni” / 135
3.3.1. Ideał zamku zdobywcy – wieże anglo-normańskie / 138
3.3.2. „Normańsko-sztaufijska inicjatywa” w południowej Italii / 141
3.3.3. Zamki krzyżowców i budowle Orientu w Ziemi Świętej / 155
3.4. Warunki kształtowania się pruskiego zamku konwentualnego w 2. i 3. ćw. XIII wieku / 166
3.4.1. Rozwój polityki cesarskiej wobec Prus / 168
3.4.2. Centrum w Marburgu i misja Eberharda von Sayn / 174

III. Haupthus wielkiego mistrza od 1309 roku do połowy XIV wieku
1. Plan przebudowy w ramach czworoboku i jego realizacja /176
1.1. Prowizoryczny charakter pierwszej adaptacji skrzydła południowego / 177
1.2. Pierwszy etap, 1312 – ok. 1330 / 179
1.3. Drugi etap, 1331–1344 / 192
1.4. System obronny i jego modyfikacja / 194
2. Morfologia kościoła zamkowego NMP / 201
2.1. Skarbiec relikwiowy / 205
2.2. „Heska matka” Marburg  / 213
3. Organizacja przestrzeni liturgicznej / 228
4. „Gotyk ceglany” w sztuce i praktyce budowlanej / 231
4.1. Fenomen budowli ceglanej – rzeźba i plastyka w sztucznym kamieniu (ekskurs nr 2) / 233
4.2. Miara ad quadratum / 248
4.3. Pulchra ecclesia i koloryt „dworu Marii” / 254

IV. „Klasyczny” zamek konwentualny w służbie pruskiego Regnum Mariae od XIV wieku do 1457 roku
1. Architektura zamków komturskich jako wyraz misji i narzędzie władzy Zakonu / 264
1.1. Modyfikacja kaszteli wieżowych przed 1300 r. – przykład kluczowy Gniew / 264
1.2. Niebiańskie Jeruzalem / 266
1.3. Instytucjonalizacja sente Merienburc w drugiej połowie XIV wieku / 268
2. Epilog malborski – „bolwerk Marii” po 1410 roku / 283

Zakończenie /290
Aneks nr 1294
Aneks nr 2299
Spis ilustracji / 306
Źródła i literatura / 315
Skróty bibliograficzne / 315
Źródła publikowane / 317
Literatura / 317
Indeks osobowy / 330
Indeks geograficzny i rzeczowy /332
Panopticum w kolorze / 337

Dzień na Żuławach – leniwie

W końcu miałam wolne 😀

A więc tak, jak listonosz na urlopie idzie na dłuuuugi spacer – tak ja wybrałam się na Żuławy. Tam właśnie umiem najlepiej odpoczywać. Na Żuławy należy jechać w dobrym towarzystwie, bo wtedy smakują wspaniale. Wybrałyśmy się więc w trójkę – my, czyli Towarzystwo Zdecydowanej Wzajemnej i Absolutnej Adoracji (Marta Polak, sama będąca uosobieniem Dobrych Wiadomości, Marta Antonina Łobocka, zakochana w Żuławach i ja).

Wszystkie byłyśmy wyposażone w aparaty i  szeroko otwarte oczy, i z góry nastawione na TAK, każda jednak widziała inaczej i chyba co innego. 😉

TUTAJ to, co ja widziałam…

Rzemiennym dyszlem – przegryzając tradycyjne jajko na twardo, kanapki, drożdżówki i popijając kawę (ze śmietanką od Pani Sklepowej w Nowej Kościelnicy) – objechałyśmy zaplanowaną trasę.

Jeden z podcieni w Nowej Kościelnicy jest w remoncie (trzymam kciuki za Właścicieli!!), w Ostaszewie powstaje ciekawa Izba Pamięci (w Starej Szkole)…

Chyba zaczyna się „dziać” na Żuławach Wielkich. Może już mija czas bezmyślnej nienawiści do wszystkiego co dawne, „niemieckie” (nic mnie tak nie denerwuje, jak taka konstatacja), co obce. Wiem, że na zdecydowaną zmianę na lepsze (?) potrzeba kilku pokoleń. Oby jednak tylko w tzw. międzyczasie nie zniknęły z powierzchni ziemi dowody na niegdysiejsze prosperity tych ziem.

Ale dobre i to, co dzieje się już.

A więc będę odwiedzała Izbę Pamięci w Ostaszewie, i będę kibicowała Właścicielom dom podcieniowego w remoncie. Trzeba wielkiej odporności i samozaparcia, by porywać się na takie przedsięwzięcie, zwłaszcza w naszych realiach…  A propos, baaaaaaardzo żałuję, że lata temu, podczas jakiegoś zlotu garbusów, zawiozłam całą kolekcję żelazek na dusze do izby pamięci (?) w Wielu… Tam nie są w ogóle eksponowane, i pies z kulawą nogą ich nie widział (poza mną, kiedy je tam przywiozłam i panem, który je ode mnie odbierał). Mogłam je była zachować w domu i teraz miałabym co oddać do ostaszewskiej Izby. Tu z pewnością cieszyłyby oczy odwiedzających…

No cóż, jak mawiał Kochanowski:

„cieszy mię ten rym – Polak mądr po szkodzie” …

Z cyklu Zaproszenia – Gdańsk – MHMG Wielka Sala Wety w Ratuszu

Dostałam niezmiernie ciekawą informację od Pana Dariusza Rybackiego z Działu Edukacji, Promocji i PR-u MHMG, oto ona:

Muzeum Historyczne Miasta Gdańska

pragnie serdecznie zaprosić na prezentację
postaci neohistorycznych mebli w stylu gdańskim, która odbędzie się
18 kwietnia 2012 roku o godzinie 13:00 w Wielkiej Sali Wety Ratusza Głównego Miasta.

   Termin prezentacji nie został wybrany przypadkowo. Od prawie trzydziestu lat 18 kwietnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Ochrony Zabytków, uznawany przez UNESCO za jedną z najważniejszych imprez kulturowych o zasięgu światowym. Nasza Instytucja otrzymała prezentowany komplet mebli w lutym 2012 roku. Darczyńcami są  Państwo Janine Polenthon-Steinert i Detlef Steinert, zamieszkali w Bonn.                         

     Stanowią one ciekawy przykład recepcji form historycznych, nawiązujących do bogatych dziejów naszego Miasta. Obiekty podarowane Muzeum były niegdyś częścią majątku krewnych Darczyńców, którzy w czasach międzywojennych mieszkali w Gdańsku. Opuścili Miasto pod koniec lat 40. ubiegłego wieku. Meble są więc kolejnymi pamiątkami po burzliwych dziejach Wolnego Miasta Gdańska, wchodzącymi w skład zbiorów MHMG.

     Jest to darowizna szczególnie ważna dla naszej Placówki. W sposób wymowny koresponduje bowiem z trwającą od lutego wystawą „Niniejszym przekazuję… Dary i zakupy w Muzeum Historycznym Miasta Gdańska” i jest potwierdzeniem jej fundamentalnego założenia – konieczności szczególnej ochrony nie tylko zabytkowych przedmiotów, ale też rodzinnych historii z nimi związanych. 

     Wyrażamy szczerze przekonanie, że prezentacja podarowanych MHMG mebli oraz ich historii będzie wydarzeniem, które nie tylko godnie wpisze się w obchody Międzynarodowego Dnia Ochrony Zabytków, lecz także podkreśli wagę ochrony dziedzictwa kulturowego Miasta Gdańska. 

Ełdyty Wielkie – nepotyzm – obelisk i plotki rodowe

Nie tak dawno, bo w październiku przejeżdżałam przez Ełdyty Wielkie.

Intrygujące miejsce. A to za sprawą (między innymi) dwóch nazwisk i pomnika w formie obelisku. Nazwiska to von Hatten i von Strachowsky, a obelisk – został poświęcony pamięci Wilhelma Strachowsky’ego, który w wieku 22 lat zginął w pojedynku. Ponoć był to ostatni legalny pojedynek na tych terenach. I nigdzie nie udało mi się znaleźć nic więcej o owym młodzieńcu. Ani czy był jedynakiem, czy najstarszym, czy najmłodszym z rodziny…

Rodzina von Strachowsky pozostała właścicielami Ełdyt Wielkich od roku 1908 do roku 1945. Do roku 1908 zaś Ełdyty Wielkie były własnością von Hattenów. A obie rodziny były spowinowacone…

Z rodziny von Hattenów, ale z gałęzi lemickiej pochodził biskup Warmiński Andrzej Stanisław von Hatten (Hattyński). Lomitten (Limity/Lemity), to nieistniejąca obecnie wieś mniej więcej w połowie drogi między Miłakowem a Ornetą (okolice Stolna?).

A tytułowe Ełdyty Wielkie?

Jak pisze dr Jan Chłosta w swoim Słowniku Warmii (Wyd.Litera Olsztyn, 2002), wieś Ełdyty położona jest w pobliżu rzeki Pasłęki. Lokował ją bp. Henryk Fleming w roku 1289 na pruskim polu Elditten. I w myśl dobrze pojętego nepotyzmu ( 😉 ) podarował 110 włók (1 włóka = ok. 16,8 ha) swojej siostrze Walpurgis i szwagrowi Konradowi Wendepfaffe (rodzina związana z rodem Padeluch). Przypuszcza się, że Henryk (jeden z czterech braci Padeluchów) mógł być potomkiem mieszczanina lubeckiego – Jana. Jedyne co o nim wiadomo, to to że był szalenie energicznym człowiekiem.  I że był zasadźcą Sępopola (Schippenbeil) oraz Kętrzyna (Rastembork). Miejscowości odległe były w owym czasie o dzień drogi konno (około 40 km). Przypuszcza się że miejscowość Podlechy (nieopodal Korsz) mogła należeć do owego energicznego krewnego lubeckiego mieszczanina. Tyle wiadomo… Wiadomo też, że wszystkich (czyli Wendepfaffa, Padeluchów i biskupa) łączyło miasto pochodzenia: Lubeka.

Rok lokacji wsi to także rok powstania parafii. Zatem to bodaj najstarsza wieś parafialna na Warmii. Kościół ełdycki nosi wezwanie Św. Marcina i został wybudowany w początkach wieku XIV. W latach 40. tego wieku pojawia się wzmianka o proboszczu. W XIX wieku kościół remontowano (w latach 1885-1886).

Wnętrza kościoła to głównie neogotyk i nieco baroku.

Ale – jest też płyta nagrobna Jana Nenchena. Był on burgrabią orneckim (to przełom wieków XVI i XVII).  Kiedy odsłoniłam płytę spod dywanika, i przeczytałam nazwisko, natychmiast błysnęło mi światełko w głowie. Bo właścicielem Ełdyt w roku 1634 był niejaki Eustachy Nenchen. Z tej to rodziny także pochodził Eustachy Placyd Nenchen (kanonik warmiński, żyjący w latach 1597-1647). Kanonik był krewniakiem owego burgrabiego orneckiego, Jana, z płyty sprzed ołtarza ełdyckiego…. Miał też kanonik dwóch braci: Kasper był cystersem, a Jakub był rajcą w Braniewie.

Jak to mówią – wszystko zostaje w rodzinie 😉

Wracając do kościoła… Ten najstarszy (wg Jana Chłosty) kościół na Warmii, jak wieść gminna niesie, najbardziej ucierpiał zimą 1945 roku.  Na wieży kościoła ponoć miał swoje stanowisko niemiecki snajper. I w związku z tym – Rosjanie ostrzelali właśnie wieżę…

Oczywiście po wojnie – w Ełdytach osadzono PGR…

Dzisiaj Ełdyty są małą miejscowością położoną ok. 40 km na płn zachód od Olsztyna. Gniazdo bocianie nadaje dodatkowego uroku tej warmińskiej wsi.

I rzadko kto zdaje sobie sprawę, że i tutaj w wieku XVIII zawitał szał polowań na czarownice. Otóż w roku 1747 niejaką Dorotę Zegger oskarżono o konszachty z diabłem, bo zbyt często chodziła na potańcówki (!!). Została za takie kontakty skazana na karę stosu. Ówczesny właściciel Ełdyt, Theodor von Hatten nieco „zmodyfikował” wyrok. Otóż kazał katu nieszczęsną ściąć, i dopiero martwą spalić.

A tak w ogóle, to ów Teodor Hatten (Hattyński)… był synem Nenchenówny… Otóż  wspomniany wyżej Jakub Nenchen, rajca braniewski miał syna, a ten córkę. Owa córka – Anna Marianna, wyszła za Zygmunta Alberta von Hatten, pana na Ełdytach (i paru innych wsiach). Ich synem był właśnie ów Teodor od stosu…

No i o tym wszystkim sobie przypomniałam, kiedy patrzyłam na opłakany stan dworu (będącego od 20o2 roku prywatną własnością), i kiedy spacerowałam z aparatem w ręku po terenie przykościelnym. A skojarzenia sprowokowała… płyta Nenchena.

Przypadki czasem doprowadzają do całkiem ciekawych skojarzeń…

😉

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Z cyklu Zaproszenia – Gdańsk – Muzeum Bursztynu

Muzeum Historyczne Miasta Gdańska

serdecznie zaprasza na uroczystą prezentację

inkluzji Solifugi (Arachnida Solifugae)

oraz na otwarcie wystawy

,,Granice srebrnych przestrzeni.

Powojenna polska biżuteria z kolekcji prof. Ireny Huml.”

Oba te wydarzenia odbywać się będą 22 marca 2012 r. w Muzeum Bursztynu.

Frombork – znakomita kawa i ciasto w Wieży Wodnej

O mojej sympatii do tego wyjątkowego miejsca „na końcu świata” – jak pisał o Fromborku Mikołaj Kopernik – nie muszę nikogo przekonywać. To widać po moich wpisach na blogu. Zresztą to sympatia do Fromborka była powodem mojego podejścia do egzaminu na przewodnika terenowego po województwie warmińsko-mazurskim.

Samo miasteczko – zamieszkałe przez około 2,5 tysiąca mieszkańców jest nazywane Perłą Warmii, Świętej Warmii.

Od lat dziwi mnie, że wciąż jest miastem „na końcu świata”, i że wciąż trudno namówić biura turystyczne na wplecenie tego zakątka kraju do programów wycieczek. A przecież jest tu co zwiedzać, tak jak jest co oglądać poza Fromborkiem.

I najlepszym dowodem tego jest fakt, że często miewam do Fromborka grupy – moje prywatne. Nawet jeśli nie oprowadzam ich po Wzgórzu Katedralnym (bo nie zawsze jest na to czas), to przynajmniej zajeżdżamy do miasta.

Ale w lecie – kiedy mam tzw. „rutynowe” grupy do Katedry i Muzeum – to po zwiedzaniu – idziemy obowiązkowo na kawę i ciastko do Wieży Wodnej.

Letnie leniwe popołudnia, smaczna kawa i przepyszne ciastko na talerzu – i widok na Wzgórze Katedralne.

Czegóż więcej potrzeba ?

Gospodarze Wieży Wodnej świetnie trafiają w gust gości, a dbałość o klientów jest prawdziwie staropolska. Dlatego od lat … nie pamiętam ilu – zaglądam tam chętnie. Nie tylko na kawę i ciastko, ale też na odpoczynek psychiczny.

Wieży Wodnej nie można nie zauważyć, bo jest położona vis a vis Wzgórza Katedralnego. A od wiosny przed wejściem wystawiony jest ogródek kawiarniany, chętnie odwiedzany przez turystów. Sama Wieża – wybudowana w latach 70. XVI wieku za zadanie miała ułatwiać dostarczanie wody na Wzgórze Katedralne. I dzięki systemowi czerpaków – istotnie tę rolę spełniała znakomicie. Mawia się, iż było to drugie takie urządzenie na świecie. Dzisiaj na szczycie znajduje się punkt widokowy, a w przyziemiu – wspomniana kawiarnia i sklep z pamiątkami i wydawnictwami.

A więc – do zobaczenia we Fromborku na kawie i ciastku po zwiedzeniu Katedry i Szpitala Św. Ducha.

Przezmark – z uśmiechem

… Zajechaliśmy nad jezioro tuż pod słynnym zamkiem w Przezmarku. Zaparkowaliśmy nieopodal bramy.

„Nie wchodzimy” powiedziałam i dodałam: „bo i tak nas zaraz przegonią…” (przemawiały przeze mnie doświadczenia z wielu wypraw i spotkań z nierzadko niesympatycznymi obecnymi właścicielami dawnych posiadłości). Ale mimo tego wzięłam z auta aparat… Po czym weszliśmy jednak na teren prywatny (brama była szeroko otwarta), gotowi wycofać się w razie potrzeby.

Dokoła słychać było odgłosy trzepania dywanów, szczekanie psów i ptaki. Wszystko oświetlało listopadowe słońce i czuć było dymy ognisk i palone liście.

Podeszliśmy kawałek pod górę dość stromym podjazdem, i nagle zza zakrętu wyłonił się dziedziniec. Był dosłownie zalany serdecznością. Naprzeciwko nam wybiegł pies merdający radośnie ogonem, a za nim – szedł Gospodarz – ze szczerym uśmiechem i gościnnym gestem, jakbyśmy byli długo oczekiwanymi, cennymi gośćmi…

Taki początek miała nasza wizyta w tym Wyjątkowym Miejscu.

Była to nasza pierwsza wizyta – ale na pewno nie ostatnia. Bowiem mimo jesieni głębokiej – tam akurat powiało wiosną 🙂 a to – zawsze przyciąga. Pan Ryszard – jakbyśmy znali się ze sto lat – zaraz zabrał nas na wieżę. Jakby wiedział, że nas to właśnie interesuje.

Nooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo!!!!

Gawędziarzem jest przednim, wiedzę ma dużą i chętnie się nią dzieli, robiąc to z ogromną swadą. Nie chcieliśmy nadużywać gościnności Gospodarzy, a nadto mieliśmy przed sobą jeszcze sporo kilometrów. Więc nasza wizyta nie była długa. Ale na pewno tam wrócimy, bo nie da się tak szybko – w drodze zwiedzić wszystkiego.

Nie byliśmy w chaszczach, które kiedyś były częścią zamku, nie usiedliśmy na chwilę, by wysłuchać dokładnie o zmaganiach Państwa v. Pilachowskich z szarą rzeczywistością. W naszym kraju, bowiem nie jest łatwo być „pozytywnie zakręconym”… Zostali Państwo von Pilachowscy docenieni przez Marszałka Województwa Pomorskiego stosowną plakietą… Szkoda, że nie stosowną kasą, ale jak wiemy – to problem ogólnopolski i wszyscy prywatni właściciele zabytków mają „pod górkę” (nie tylko finansowo zresztą). Tym bardziej cenni są tacy Pasjonaci.

Na razie więc – ograniczyliśmy się do wejścia na wieżę i zachłyśnięcia się pięknem miejsca, jak i serdeczną gościnnością Gospodarzy. Następnym razem z chęcią oglądnę raz jeszcze cudne cegły z inskrypcjami i wysłucham dokładnie historii zauroczenia Miejscem. Ale też chętnie wysłucham historii rodzinnej. Bo czasem wydaje mi się, że niektóre Miejsca z Historią mają moc przyciągania Ludzi z Historią. I Sercem do tejże.

🙂

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

a TUTAJ można przeczytać legendę o Zamku w Przezmarku.

P.S. niemal każdy Zamek piszę z dużej litery – raz, bo tak mi się podoba 😉 a dwa – z szacunku i sympatii dla Historii w Cegłach Zawartej)

Krakowskie reminiscencje…

Pojechałam do Krakowa… Nic nowego, bo jeżdżę tam bardzo często głównie z wycieczkami… I to mimo znacznej odległości i powolności tzw. środka masowego rażenia, na jaki jestem skazana. Za każdym razem wracam stamtąd chora. Chora z zazdrości. Do szału zawiści doprowadza mnie między innymi to, że TAM muzea czynne są długo, mimo, że teraz to przecież nie sezon!!!

Ale do rzeczy:

Pojechałam i trafiłam na cudowną pogodę. Słońce i lekka mgiełka, chłodek ale wcale nie przerażający.

I tłumy!

Kiedyś była taka reklama w TVP, mówiąca o tym, że Kraków nigdy nie zasypia. I to prawda. Bez względu na porę roku, dnia czy nocy – tam stale są ludzie 🙂

No i ja też postanowiłam być.

Przede wszystkim poszłam wreszcie do Barbakanu (nazwa dziwna i nikt nie wie skąd się wzięła, ale funkcjonuje i wszyscy jej używają).

Zachłysnęłam się tam nie tylko widokami, ale przede wszystkim cudnymi palcóweczkami …

Ponieważ bateria w aparacie uparcie dawała mi do zrozumienia, że chce doładowania, sama postanowiłam także się „doładować” w ulubionym miejscu 😉

A potem znowu ruszyłam na „polowanie”.

I tak trafiłam do krypt u Reformatów. Po raz pierwszy w życiu zresztą, bo od dawna były zamknięte ze względu na niekorzystne zmiany klimatyczne wewnątrz. Nadto posadzka była stale wilgotna, i całość wymagała prac izolacyjnych i osuszających. Teraz, kiedy miejsce zostało uratowane po pracach zabezpieczających – nowy przełożony konwentu zadecydował o otwarciu krypt w każdą niedzielę po ostatniej mszy. A że ja akurat trafiłam tam w niedzielę i po mszy – pozwolono mi wejść, a raczej zejść.

Zeszłam, zrobiłam mnóstwo zdjęć, zadumałam się nad szczątkami panny Urszuli Morszkowskiej, zmarłej ponoć w dzień ślubu. Legenda mówi, że została otruta, tylko dlatego, że chciała popełnić mezalians. Ileż to mezaliansów (mentalnych przede wszystkim) popełnia się dzisiaj i NIC… Zahipnotyzowała mnie naprawdę smutna twarz Modrewiczówny, 12-latki zmarłej w XVIII wieku. Zastanowiła mnie Domicella Skalska, bo ja już przecież o niej słyszałam… Tylko KIEDY i w jakim kontekście ?

Przypomnieli mi się w tym miejscu tak konfederat barski (w butach Wehrmachtu) z Olsztyna pod Częstochową jak i powstaniec ze Świętego Krzyża, że nie wspomnę już o domniemanym Strasznym Jaremie

Kiedy w końcu wychynęłam na tzw. świeże powietrze (stale mając w myślach słynną trylogię Zbigniewa Święcha pt. „Klątwy, mikroby i uczeni”) , otworzyłam sążniste tomiszcze świetnego „Przewodnika po zabytkach Krakowa” autorstwa profesora Michała Rożka i udałam się dalej, zgodnie z sugestiami. Nie wszędzie udało mi się zajrzeć, nie wszystko zdążyłam zwiedzić.

Ale zaglądnęłam do Bernardynek na chwilkę, po to żeby nieco odpocząć od zgiełku… I nie zawiodłam się.

w przedsionku do… do nieba? spokoju? do siebie ?

Po drodze zaś weszłam do Świętego Wojciecha, by natknąć się na dołki ogniowe…

świętowojciechowe dołki ogniowe

No a potem już poszłam Grodzką, by chwilkę  nacieszyć się Świętoandrzejową ciszą… jak zawsze zresztą, kiedy tu jestem…

świętoandrzejowej ciszy ciąg dalszy

Oczywiście weszłam przy sposobności (co także jest moim zwyczajem) do Piotra i Pawła i trafiłam na próbę przed koncertem

No i poszłam na ulicę Św. Jana, do Pijarów. Nie, wciąż nie polubiłam baroku, ale mam do tego kościoła i tego zaułku szczególny stosunek i z sentymentem tam zachodzę.

kościół Pijarów

I tak chodziłam i chłonęłam atmosferę tego Wyjątkowego Miasta, aż w końcu nadeszła pora powrotu do domu… Aparat wprawdzie całkiem się zbuntował, ale zdążyłam zrobić jeszcze zdjęcie wieczorne. Jako, że wieczorami właśnie Kraków jest wspaniale oświetlony.

wieczorny Teatr Słowackiego

Jak zwykle – moja trasa wiodła obok Teatru Słowackiego, więc go ustrzeliłam przy sposobności wieczornie.

I jak zwykle dziób mi się rozjechał do śmiechu na sam widok pięknego gmaszyska… A to za sprawą pewnej anegdoty rodzinnej…

Otóż… onegdaj… moja galicyjska babcia zabrała którąś swoją pannę służącą do Słowackiego na jakieś przedstawienie 😉 w ramach „ukulturalniania” służby.

No i wróciła chmurna – dwór zamarł, łagodna zazwyczaj Pani się gniewała… Nie chciała powiedzieć co się stało. Nic nie chciała powiedzieć, zamknęła się w gabinecie i nie zeszła nazajutrz na śniadanie.

Jednakże panna służąca była bardziej rozmowna… W kuchni opowiedziała zgromadzonej reszcie służby, jak to pani dziedziczka zabrała ją do Krakowa do teatru:

” i naso pani wziena mie do tyjotru… cudo takie że yh! na podłogie wejszła tako inno paniusieńko ubrana co ino… i zaczeła tajcuwać… jedno nózko w góre i drugo nózko w góre… tak tajcuwała, i tajcuwała, co i rusz te nózki w góre, kazdo w inno strone… No i jo sie bała co sobie krzywdu zrobi, to i wychyliła ja się z tego balkonu co mnie naso pani usadziła i krzykła do tej co to tajcuwała – paniusieńko pikniusieńko, a uwazajciez bo se pizdu łozedracie”.

Ten cytat towarzyszył mi zawsze podczas odwiedzin u mojej krakowskiej gałęzi rodziny (wzbudzając oburzenie u starszego pokolenia) i nijak nie potrafię przejść koło pięknego gmachu z powagą stosowną…

Krakowa ciąg dalszy będzie za miesiąc…

Szuwarek – czyli o Kanale Elbląskim w Radio Gdańsk

Poranny telefon i w słuchawce znajomy głos na dzień dobry – to dzwonił Dominik Sowa z Radia Gdańsk. Tym razem spotkanie przy mikrofonie na temat dość odległy kilometrażowo: Kanał Elbląski.

Zrobiło mi się ciepło na sercu i natychmiast wróciły wspomnienia mojego pierwszego zakochania w Kanale.

Pierwszego – bo tego zakochania było więcej. To pierwsze jednak zapamiętam do końca życia. Wtedy to niemal miesiąc mieszkałam z moimi grupami na statku rzecznym, pływając między przystanią w Leszkowach, Elblągiem, Krynicą Morską a Fromborkiem. W przerwach między rejsami robiliśmy wypady autokarowe do Gniewa, czy Malborka, i właśnie na Kanał… To stąd ten tytułowy „Szuwarek”.  😉

Potem były następne zauroczenia i zakochania w Kanale i kolejne… I w tym roku  znowu będą. I to parokrotnie.

*   /   *

A TUTAJ można wysłuchać audycji, która była następstwem owego  wspomnianego porannego telefonu, a w której miałam frajdę wziąć udział, obok znawców i pasjonatów Kanału. Wśród nich poznać można głos „kopalni” wiadomości wszelkich  – Lecha Słodownika. Świetnie się Go słucha. Ale to temat na osobną historię!

(no i stało się: słowo PRZEPIĘKNE samo mi wlazło na język 😀 – ta uwaga to w nawiązaniu do niedawnego Wiadomego Egzaminu… ).

*   /   *

Nie będę opisywała szczegółowo tego fenomenu techniki, jakim jest Kanał Elbląski, bo po pierwsze można tego wysłuchać w audycji, a po drugie napisałam co nieco o nim tutaj. Tym razem więc nieco o emocjach związanych z owym wyjątkowym miejscem na Ziemi.

Kanał pracuje od maja do września. I właśnie jesienią, kiedy jest już pusto i cicho a drzewa olśniewają kolorami – chyba wtedy lubię Kanał najbardziej. I jeśli ktoś już jeździł (pływał) Kanałem w lecie, to warto wybrać się tam właśnie po sezonie… Można się wtedy spokojnie przejść w dół po którejkolwiek pochylni, i spojrzeć na widoki dokoła. Ich piękno zapiera dech w piersiach.

Z jednej strony wszyscy wiemy, że powinna tam być tzw. infrastruktura dla zwabienia turystów i może zatrzymania ich na chwilę; ale z drugiej – serce boli, że zniknie wtedy ta niepowtarzalna atmosfera miejsca. Dopóki więc nie nadejdą czasy tzw. bazy noclegowo-żywieniowej oraz parkingów – cieszmy się dzikością przyrody.

To tutaj można nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć słowiki, i to wcale nie cudem jakimś, tylko po prostu – one tu są. To właśnie tu, na Kanale, przychodzi na myśl śliczny wierszyk Julinana Tuwina p.t. Spóźniony słowik

Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji,

Bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji,

Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma,

A już jest po jedenastej — i Słowika nie ma!

Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie,

Sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie,

Motyl z rożna, przyprawiony gęstym cieniem z lasku,

A na deser — tort z wietrzyka w księżycowym blasku.

Może mu się co zdarzyło? może go napadli?

Szare piórka oskubali, srebryn głosik skradli?

To przez zazdrość! To skowronek z bandą skowroniątek!

Piórka — głupstwo, bo odrosną, ale głos — majątek!

Nagle zjawia się pan Słowik, poświstuje, skacze…

Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę!

A pan Słowik słodko ćwierka: „Wybacz, moje złoto,

Ale wieczór taki piękny, ze szedłem piechotą!”

Ale to nie wszystko, bo także tutaj można przy odrobinie szczęścia ujrzeć zimorodka 😉  Mnie się to parokrotnie udało…

Historia kanału w skrócie znajduje się tutaj;

A tutaj Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 14 stycznia 2011 r. w sprawie uznania za pomnik historii „Kanał Elbląski”;

oraz znaleziony w sieci (potęga Internetu!) świetny filmik o Kanale, dla tych, którzy jeszcze nie płynęli, czy jechali (jak kto woli – bo obie wersje są przecież jak najbardziej prawidłowe).

W tym roku – znowu parę razy będę na Kanale; a pierwszy raz w maju… A więc wierszyk o Panu Słowiku będzie jak najbardziej aktualny. 😉

I jak ja mam nie kochać swojej pracy ?

Kopernik – na zdrowie, urodzinowo.

Mikołaj Kopernik to obecnie modny temat…

Od razu – tytułem wyjaśnienia i przestrogi:

Wielkim nadużyciem (a i niesmaczne) jest w kontekście walentynkowym nazywać Gdańsk miastem miłości… Kopernika i Anny Schilling.

Lepiej uważnie poczytać historię miłostek i miłości w grodzie nad Motławą!!!  Żeby nie minąć się z prawdą historyczną i by swojej wiedzy o mieście nie budować li tylko na … plotkach.

W tym celu – żeby jednak nie trzeba było przekopywać archiwów – polecam lekturę bardzo sympatycznej książeczki Gabrieli Danielewicz. Książka nosi tytuł „Portrety dawnych Gdańszczan”. Zwłaszcza rozdział pod  znamiennym tytułem: „Igraszki Amora nad Motławą”. Tam można dowiedzieć się jak to było z prawdziwym miłosnym skandalem swoich czasów. Mam na myśli romans Maurycego Ferbera i Anny Pilemann. To był prawdziwy skandal!!

A tym, którzy lubią miłosne happy end-y – gorąco polecam wsłuchanie się  w historie zaklęte w licznych gdańskich epitafiach… A i anioły Meissnera na  niejedno pewnie patrzyły z uśmiechem.

Anioł mariacki uśmiechnięty...

Mamy też swoją gdańską Monę Lisę… jeśli już tak koniecznie musimy… Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać 😉

*    *    *

Ale wracając do Doktora Mikołaja… Otóż – stał się nagle modny… A szczególnie jego życie prywatne. Jakby dopiero teraz to odkryto! A wystarczy przeczytać dobrą książkę Jerzego Sikorskiego pt. ”Prywatne życie Mikołaja Kopernika” czy Jerzego Bentkowskiego „Fromborski samotnik”, żeby wymienić te pisane bez zadyszki sensacyjnej. Pojawiła się także – wśród różnych tego typu pozycji – książeczka malutka objętościowo, ale dobrze opracowana – „Mikołaj Kopernik – Życie i działalność” – wydana przez Muzeum Okręgowe w Toruniu. Wymieniam tylko parę – i to tych wartych przeczytania. Lista lepszych czy gorszych pozycji (w tym również zagranicznych), jest nieco dłuższa.

A wracając do Mikołaja – przypominam, że w maju bieżącego roku (2010) odbędzie się powtórny pochówek fromborskiego kanonika. Po tym, jak w roku 2005 znaleziono jego szczątki w katedrze fromborskiej, w pobliżu ołtarza, którym się opiekował i po latach badań i sporów – on to jest czy nie on… zdecydowano o powtórnym pochówku…

Należy się obawiać, że jak zwykle niestety i ta uroczystość pozostanie wyłącznie lokalną. Tak jak nie wygrano wyścigu o turystów – po wykopaliskach w katedrze.  A przecież znaleziska były co najmniej ciekawe.

Szkoda więc, żeby i tym razem przysłowiowa para poszła w gwizdek.  Jeszcze czas by to „roztrąbić” po całym świecie i ściągnąć faktycznie wielkie zainteresowanie (czyli media głównie, bo to one nadają głos sprawie. Wystarczy przejrzeć światowe enuncjacje medialne – jak rozsławiły psa na krze…).

A więc… Można by roztrąbić na cały świat o rewelacyjnym tak znalezisku jak i niebywałej okazji uczestniczenia w… pogrzebie Wielkiego Kopernika. I co za tym idzie – można by sprawić, by choć na chwilę, Frombork z miasta na końcu świata (jak pisał o nim Kopernik) stał się jego centrum.

Wiem, wiem… infrastruktura nie ta, a i wołający o pomstę do nieba stan tzw. kanału Kopernika zapachem może zabić co słabszych…

Kanał o mocy rażenia broni chemicznej

Ale warto by spróbować.

Tym bardziej, że miasto jest przepiękne, urokliwe i ma w sobie to „coś”. Na dodatek ma wyśmienite położenie, i dojazd jest wcale przyzwoity. Ludzie są sympatyczni, a jedzenie jakie można tam zjeść, na pewno nie przysporzy mu wstydu! Nie wspominając o wyśmienitym ciastku i kawie w Wieży Wodnej.

No i Frombork ma coś jeszcze!! Bardzo ciekawy dział historii medycyny, Trzy-Krowy-Na-Gzymsie… i… rewelacyjny Sąd Ostateczny!

Przy tej okazji na myśl przychodzi Szlak Kopernikowski.

Oczywiście zaczyna się daleko od Fromborka – w Toruniu. Tam przecież urodził się nasz bohater, jako syn kupiecki. Przy okazji należy koniecznie zajrzeć do Świętych Janów, bo tu został ochrzczony.

Ale Toruń to w ogóle wyjątkowe miasto. Nie tylko ze względu na Kopernika. Tam faktycznie ma się „gotyk na dotyk”.

Jednak genezy Luda na Czarnym nikt dotychczas nie potrafił mi wytłumaczyć…

Zagwozdka świętojańska

Wracając na szlak – wiedzie śladami lokacji łanów opuszczonych (sporo czasu zajęło mi opracowanie tej trasy – jest prze-ciekawa, a latem – cudna).

Koniecznie trzeba też „zahaczyć” o miasta związane z Administratorem dóbr kapitulnych.

Jadąc szlakiem kopernikowskim odwiedzimy także Gdańsk. Tutaj przebywał co najmniej dwukrotnie. Raz w roku 1504 na weselu kuzynki (Korduli von Allen) z Reinholdem Feldstedtem, patrycjuszem gdańskim. Drugi raz na pewno w roku 1526 i to około 6 miesięcy.

Po śmierci Reinholda był jednym z trzech opiekunów wdowy i dzieci. Pozostałymi opiekunami byli: Arend Schilling i Michał Loitz. Arend to domniemany mąż Anny. Anna zaś (wzbudzająca dreszczyk emocji niemal u wszystkich) była córką kuzynki Mikołaja. A kim był Michał Loitz? Był przedstawicielem znanej szczecińsko-gdańskiej rodziny bankierskiej. O Michale powinniśmy myśleć, jadąc do lub przez Nowy Dwór Gdański. I to on właśnie z synem Jaśkiem jechał, co koń wyskoczy do Fromborka na wieść o złym stanie Doktora Mikołaja, by Jasiek mógł objąć po nim kanonię – ale o tym, kiedy indziej…

Niewyraźny herb Loitzówny z płyty nagrobnej w... Kwietniewie. Ale można go też znaleźć m.in. w Gdańsku, i Kwidzynie...

Jadąc dalej szlakiem Mikołaja – musimy też odwiedzić Malbork. Tutaj bowiem przebywał parę razy. Zresztą mówi o tym stosowna tablica na Zamku Średnim. Właśnie w Malborku w maju roku 1528 miał miejsce sejm Stanów Pruskich. Na tym sejmie Doktor Mikołaj wygłosił rozprawę „O biciu monety”.

Odsyłałam w tym miejscu do ciekawych wątków w tzw. temacie, na zaprzyjaźnionym blogu – ale odkąd blog został zlikwidowany – nagle zrobiło się pusto. Merytorycznie pusto. 😦 Dlatego też pojawiają się te wszystkie bzdury i dywagacje spłycające temat…

Wspominając o Koperniku warto pamiętać o jego taksie chlebowej!

No i trzeba koniecznie zajechać do Elbląga!!! Tak – właśnie do Elbląga. Tutaj, spacerując Ścieżką Kościelną można zastanowić się, czy kiedykolwiek szedł tędy? Szedł na pewno!! Choćby z racji powodów, dla których tu przebywał.

Ścieżka kościelna

Niestety na naszym szlaku zabraknie Królewca. Tam też Mikołaj przebywał , na zaproszenie księcia Albrechta. Zabraknie więc Królewca, bowiem po ostatniej wojnie to już nie ten Królewiec.

Celowo nie wspominam o mikołajowych obserwacjach nieba. Głównie bowiem z tego jest znany. A przecież był czynnym i świetnym administratorem. A także zdolnym strategiem. Warto prześledzić jego działania w Olsztynie podczas przygotowań do obrony.

Nie był oderwanym od realiów „badaczem nieba” – jak nam to latami wmawiano na lekcjach szkolnych. Był energicznym zarządcą ziem – co widać po jego akcjach. Jak choćby aresztowanie rybaków z terytorium państwa zakonnego. Zostali aresztowani za łowienie na Pasłęce, która byłą rzeką graniczną. Polecenie aresztu prewencyjnego dla rybaków wyszło do administratora dóbr kapituły – Doktora Mikołaja. I było w pełni uzasadnione – bo miało miejsce w czasach wojny.

Dwukrotnie też pełnił nasz bohater funkcję kanclerza kapituły.

Był też konsultantem Bernarda Wapowskiego, kiedy ten opracowywał mapę Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. A konsultacje dotyczyły topografii Prus Królewskich. Kopernik opracował też mapę zachodniej części Zalewu Wiślanego.

Ale nade wszystko był lekarzem. Wprawdzie dzisiaj jego recepty mogłyby wywołać (delikatnie mówiąc) zadumę nad składem… No bo skąd wziąć na przykład sproszkowany róg jednorożca (wiem, wiem, można na upartego z narwala…). Albo kto bawiłby się w zbieranie … łajna żaby… Gdybym zaś miała sproszkować ukochane perły, raczej bym się zapłakała…

Odwiedzając Frombork, to miejsce na końcu świata (jak pisał Doktor Mikołaj w listach do znajomych), trzeba koniecznie wspiąć się na tzw. Wieżę Radziejowskiego.  Spojrzeć w dal na Świętą Warmię.

Święta Warmia

Ileż to najeździł się po niej Kopernik, lokując opuszczone łany. Często też mijamy tam jakieś miejscowości, będące dla nas wyłącznie punktem na mapie, i nawet nie zdajemy sobie sprawy tego, że lokował ją właśnie Mikołaj.

To tyle o Mikołaju – bez niezdrowej sensacji.

Czyli Kopernik – na zdrowie 🙂

W grudniowym Świecie Kominków (2009) jest artykuł JS o Koperniku… Wielka prośba o skan, albo xero – nie zdobyłam egzemplarza… Przyjadę niedługo na kolejne doładowanie akumulatorów 🙂

Jednym słowem – oby do wiosny i do spotkania na szlaku Kopernika.

Na Subiektywnym Szlaku Kopernika.

Fromborski zachód słońca

Na zakończenie – przypominam o urodzinach Mikołaja Kopernika – to już 19 lutego!