Żuławy Steblewskie cz. 4 – Steblewo

O Steblewie napisałam już sporo TUTAJ i TUTAJ, wspomniałam też o miejscowości, opisując dziury w cegłach. Dodałam też cały album fotograficzny…

Toteż teraz ograniczę się wyłącznie do zamieszczenia zdjęć z sobotniej eskapady i do komentarza…

Nastroje mieliśmy wszyscy minorowe, kiedy weszliśmy do jednego z domów podcieniowych (oba steblewskie domy podcieniowe są niestety skazane na zagładę). Nowe zabudowania powstają w zbyt bliskim sąsiedztwie starego domu. Pozwolenia na nową zabudowę wydawano bez pomyślunku, nie uwzględniając możliwości sprzedaży starych zabudowań. Tym samym skazano w mocy prawa stare domy na śmierć. Czy jest jakakolwiek nadzieja na uratowanie tych wyjątkowych zabytków żuławskiej architektury? Czy urzędnicy tak regionalni jak i wyższego szczebla wreszcie zauważą, że Pomorze to nie tylko Kaszuby i że tutaj, na Żuławach, istnieje wciąż i jakby na przekór powszechnemu mniemaniu niesłychanie bogate dziedzictwo kulturowe…

To gorzkie słowa i rozumiem, że nawet najbardziej zafascynowany tymi terenami urzędnik nic nie zrobi bez pieniędzy…

Dobrze więc, że chociaż tzw. lokalne grupy mieszkańców od czasu do czasu zbierają się, by dokonać niezbędnych remontów, czy nawet wykosić trawę i wykarczować chaszcze. Ale i oni niewiele mogą, bo „grubsze” remonty kosztują, a nadto musza mieć nadzór urzędu konserwatorskiego. A ten niestety chyba nie ma „okien na Żuławy”…

Dzień na Żuławach – leniwie

W końcu miałam wolne 😀

A więc tak, jak listonosz na urlopie idzie na dłuuuugi spacer – tak ja wybrałam się na Żuławy. Tam właśnie umiem najlepiej odpoczywać. Na Żuławy należy jechać w dobrym towarzystwie, bo wtedy smakują wspaniale. Wybrałyśmy się więc w trójkę – my, czyli Towarzystwo Zdecydowanej Wzajemnej i Absolutnej Adoracji (Marta Polak, sama będąca uosobieniem Dobrych Wiadomości, Marta Antonina Łobocka, zakochana w Żuławach i ja).

Wszystkie byłyśmy wyposażone w aparaty i  szeroko otwarte oczy, i z góry nastawione na TAK, każda jednak widziała inaczej i chyba co innego. 😉

TUTAJ to, co ja widziałam…

Rzemiennym dyszlem – przegryzając tradycyjne jajko na twardo, kanapki, drożdżówki i popijając kawę (ze śmietanką od Pani Sklepowej w Nowej Kościelnicy) – objechałyśmy zaplanowaną trasę.

Jeden z podcieni w Nowej Kościelnicy jest w remoncie (trzymam kciuki za Właścicieli!!), w Ostaszewie powstaje ciekawa Izba Pamięci (w Starej Szkole)…

Chyba zaczyna się „dziać” na Żuławach Wielkich. Może już mija czas bezmyślnej nienawiści do wszystkiego co dawne, „niemieckie” (nic mnie tak nie denerwuje, jak taka konstatacja), co obce. Wiem, że na zdecydowaną zmianę na lepsze (?) potrzeba kilku pokoleń. Oby jednak tylko w tzw. międzyczasie nie zniknęły z powierzchni ziemi dowody na niegdysiejsze prosperity tych ziem.

Ale dobre i to, co dzieje się już.

A więc będę odwiedzała Izbę Pamięci w Ostaszewie, i będę kibicowała Właścicielom dom podcieniowego w remoncie. Trzeba wielkiej odporności i samozaparcia, by porywać się na takie przedsięwzięcie, zwłaszcza w naszych realiach…  A propos, baaaaaaardzo żałuję, że lata temu, podczas jakiegoś zlotu garbusów, zawiozłam całą kolekcję żelazek na dusze do izby pamięci (?) w Wielu… Tam nie są w ogóle eksponowane, i pies z kulawą nogą ich nie widział (poza mną, kiedy je tam przywiozłam i panem, który je ode mnie odbierał). Mogłam je była zachować w domu i teraz miałabym co oddać do ostaszewskiej Izby. Tu z pewnością cieszyłyby oczy odwiedzających…

No cóż, jak mawiał Kochanowski:

„cieszy mię ten rym – Polak mądr po szkodzie” …

Drewniania stela nagrobna z Morąga

Znajomy Muzealnik popełnił bardzo ciekawy artykuł w „Okolicach Ostródy”. Wydawane są owe „Okolice…” przez Burmistrza Miasta Ostródy i Oficynę Wydawniczą „Retman”.  I tu pozwolę sobie na prywatny wtręt  –  Redaktor Naczelny Oficyny bardzo nam (czyli Desantowi Gdańskiemu) pomógł w przygotowaniach do „zdobycia” Warmii i Mazur.  Miło więc, że ten świat jest taki mały. 🙂

Wracając do artykułu – Muzealnik opisał w nim stelę nagrobną.

No i świetnie – można by powiedzieć –  mało to steli spotykamy na co dzień (mówię tu zwłaszcza o nas – przewodnikach mających kontakt z Mennonitami).

Stela z Morąga jednak nie przypomina żadnej z dotychczas widzianych – i jest „zagwozdką”. Owszem, na upartego można ją próbować porównywać z tablicami z Barcic, czy stelą z Muzeum w Nowym Dworze Gdańskim.  Ale…

Oddaję głos Autorowi.

Zanim jednak „wkleję” skany artykułu (dziękuję za pozwolenie) raz jeszcze gratuluję!

I nie muszę chyba dodawać, że mam nadzieję, iż to początek całej serii artykułów… 🙂

(przepraszam za podkreślenia, bo wiem, że niektórych to oburza. Ale tak wyglądają książki czytane i używane.  I dla mnie są bardzo cenne. Dlatego nigdy ich nikomu nie pożyczam)