Wyprawa do Ziemi Chełmińskiej

Cały dzień wolny 🙂

A to u nas znaczy, że poranna pobudka i wypad w trasę. Z aparatem koniecznie!

TUTAJ i TUTAJ a także TUTAJ i TUTAJ zdjęcia z wyprawy…

Tym razem zawiało nas do Grudziądza, Radzynia Chełmińskiego i Pokrzywna, zahaczając po drodze o Okonin (niestety kościół był zamknięty, a na plebanii nie było żywego ducha, obszczekały mnie tylko psy, kiedy zadzwoniłam do drzwi).

Autostrada znacznie skróciła czas dojazdu, i po godzinie byliśmy już za Wisłą, na światłach w Grudziądzu. Zanim jednak skręciliśmy do centrum – pojechaliśmy za miasto – 19 kilometrów na płd wschód – trasą 534 do Radzynia Chełmińskiego. Zawsze chciałam zobaczyć słynne ruiny tamtejszego zamku… No i zobaczyłam… moje największe rozczarowanie ostatnich czasów. No, przyznać należy, że wiele z tego rozczarowanie zawdzięczam Szwedom, którzy w roku 1628 znacznie przyczynili się do dzisiejszego wyglądu zamku. Moje rozczarowanie jednak wynikało bardziej z jego usytuowania. Na wszystkich zdjęciach widać monumentalną ruinę, pośród pól. A tymczasem – zamek usytuowany jest na wjeździe do miasta. Późnozimowe roztopy nie sprzyjały „obwąchaniu” wszystkich cegieł, i obmacaniu murów. Więc trzeba tam wrócić, w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Natomiast koniecznie muszę wrócić do Radzynia – do kościoła Św. Anny, który niestety, tak jak okoniński, również był zamknięty, co akurat nie dziwi, zważywszy ilość kradzieży dzieł sztuki. Toteż trzeba tam będzie koniecznie wrócić, najlepiej w którąś sobotę. Wtedy bowiem odbywa się cotygodniowe wietrzenie i sprzątanie kościołów i łatwiej jest zwiedzić wnętrza, bo są otwarte.

Zamek w Pokrzywnie – a raczej to co z niego zostało, wygląda na skazane na zagładę… Na „ogryzku” bramy wjazdowej do całego założenia, ktoś (nie był to jednak Heinrich von Plauen, który tu spędził czas jakiś) przybił byle jaką tabliczkę, że teren jest prywatny. A więc – jak to zwykle w Polsce bywa, można się spodziewać, że po odczekaniu aż resztki murów runą, teren zostanie splantowany i powstanie albo osiedle, albo market, albo po prostu pozostanie smętnym wspomnieniem po krzyżackiej wielkości i świetnej organizacji państwowej…

Grudziądz od zawsze był w mojej rodzinie ważny, bo przecież to tutaj dwóch z moich pra-wujków służyło w kawalerii. I to tutaj, jeden chcąc się żenić, musiał przedstawić świadectwo naprawdę dobrego pochodzenia panny. Inna sprawa, że w domu panny posunięto się jeszcze dalej, bowiem wynajęto detektywa, który miał sprawdzić nieposzlakowane pochodzenie i prowadzenie się młodego oficera. Oboje widać zdali egzamin – bo rozłączyła ich dopiero czerwonoarmijna zawierucha. Tak więc – Grudziądz ma w moim sercu ciepły kąt. Wychowana na żurawiejkach zawsze chciałam do Grudziądza pojechać. I pojechałam. Po raz pierwszy – parę lat temu – objeżdżając Ziemię Chełmińską. Klimek jeszcze wtedy stanowił porozrzucane gruzowisko, z walającymi się nawet na alejkach cegłami. Wielkimi, gotyckimi palcówkami. Jako, że czas był wtedy jesienny, bury i deszczowy, Grudziądz wydał mi się smutny. Smutny zaniedbanymi domami, urywającymi się niemal balkonami, brudnymi ulicami. Objawił mi się jako miasto głęboko zaniedbane, niekochane. Zamieszkane, ale nie zawłaszczone… I nie pomogła widać tradycja ułańska, ani też szesnastowieczna wizyta Doktora Kopernika, kiedy tu prezentował swój traktat o monecie… Że nie wspomnę o czasach krzyżackich. Nie pomogła też świadomość obecności w tym mieście Wiktora Kulerskiego. Nic nie pomogło. Miasto zamilkło, chowając bogatą przeszłość za zaniedbanymi fasadami kamienic. Drugi raz zaglądnęłam do Grudziądza podczas tradycyjnego objazdu szkoleniowego, jakie organizujemy sobie w naszym wąskim gronie (M.H., A.S, E.H. D.L. i ja). Tym razem było wprawdzie znowu jesiennie, ale słonecznie i spichrze nad Wisłą czerwieniły się w słońcu, z ratusza zaś dochodził dźwięk hejnału. Klimek wprawdzie był wciąż w ruinie, ale już nie rozwłóczonej; widać było, że coś zaczyna się tam dziać… Jakieś prace porządkowe akurat prowadzono, i cegły już nie poniewierały się po okolicy. W Sali Ślubów obecnego Urzędu Stanu Cywilnego musiał odbywać się akurat ślub, bowiem przepiękne witraże sprzed niemal 100 lat  jaśniały kolorami, podświetlone wszystkimi światłami w pomieszczeniu. Miasto jednak wciąż sprawiało wrażenie zaniedbanego, niekochanego… Trzeci raz pojechałam na szkolenie PTTK-owskie, więc nie miałam wiele  czasu dla Grudziądza. Ale kiedy nas wypuścili na wycieczkę, skrzętnie porobiłam zdjęcia – jak zwykle tych samych miejsc, ale może z nieco innego ujęcia. Nadto dane mi było uczestniczyć w zwiedzaniu Twierdzy. Ten dzień więc dał mi do myślenia. Gdzie mieszkali ci moi pra… Jakie było ich życie codzienne, jak częstymi gośćmi byli w dzisiejszej Białej Karczmie w Michalu, czy jeździli do domu,  jak przeżyli 1 września, i gdzie zostali zakopani (bo przecież nie pochowani) po egzekucji przez Czerwonoarmiejców, i takie tam, typowe rodzinne sentymentalne dywagacje… Tym razem świeciło słońce, i Grudziądz przemówił (przynajmniej do mnie). Potem byłam jeszcze w Grudziądzu parę razy – przejazdem, i przy sposobności poszukiwań domu pewnym wspaniałym ludziom z mojej grupy mennonickiej. Dom znaleźliśmy, a nawet sąsiada, który pamiętał niemal wszystko. Grudziądz wciąż czekał na rewitalizację, ale niektóre domy już straciły brud i obtłuczone narożniki były wypełnione. Miasto sprawiało wrażenie nieco mniej burego, ba zachwyciło, po długim niewidzeniu. 😉

Dzisiaj część miasta zastałam rozkopaną – przy Pałacu Opatek, trwa remont torowiska tramwajowego. Rynek jaśnieje odnowionymi kamienicami (dalej już się nie zapędzałam, żeby nie psuć sobie nastroju). Na Klimku wrze robota, widać, że Społeczny Komitet Odbudowy działa… Grudziądz wciąż jest nie całkiem obłaskawiony, bo na obłaskawienie miejsca potrzeba gwałtownego spadku bezrobocia, nadziei i europejskich zarobków. Ale widać, że coś się ruszyło… Oby szło ku lepszemu, bo Grudziądz zdecydowanie na to zasłużył. Oczywiście – jak zwykle, ze złośliwą satysfakcją znowu zrobiłam zdjęcie tablicy mówiącej o „mściwym toporze krzyżackim” w Rynku, zastanawiając się, jak długo jeszcze kolejne pokolenia karmione będą papką sienkiewiczowskiej propagandy. 😉

Zjedliśmy pierogi w jednej z pierogarni, a właściwie „francuskiej” naleśnikarni, smętnie konstatując, że tam to nas już nie zobaczą (pierogi zdecydowanie nie zasługiwały na miano pierogów, a tzw. shake przypominał ów napój jedynie z nazwy) – i wróciliśmy do domu z mnóstwem zdjęć i postanowieniem powrotu do Radzynia i Okonina na wiosnę. Dzień był piękny, prawie wiosenny, i tylko kra na Wiśle przypominała o porze roku.

Żuławy Steblewskie cz. 4 – Steblewo

O Steblewie napisałam już sporo TUTAJ i TUTAJ, wspomniałam też o miejscowości, opisując dziury w cegłach. Dodałam też cały album fotograficzny…

Toteż teraz ograniczę się wyłącznie do zamieszczenia zdjęć z sobotniej eskapady i do komentarza…

Nastroje mieliśmy wszyscy minorowe, kiedy weszliśmy do jednego z domów podcieniowych (oba steblewskie domy podcieniowe są niestety skazane na zagładę). Nowe zabudowania powstają w zbyt bliskim sąsiedztwie starego domu. Pozwolenia na nową zabudowę wydawano bez pomyślunku, nie uwzględniając możliwości sprzedaży starych zabudowań. Tym samym skazano w mocy prawa stare domy na śmierć. Czy jest jakakolwiek nadzieja na uratowanie tych wyjątkowych zabytków żuławskiej architektury? Czy urzędnicy tak regionalni jak i wyższego szczebla wreszcie zauważą, że Pomorze to nie tylko Kaszuby i że tutaj, na Żuławach, istnieje wciąż i jakby na przekór powszechnemu mniemaniu niesłychanie bogate dziedzictwo kulturowe…

To gorzkie słowa i rozumiem, że nawet najbardziej zafascynowany tymi terenami urzędnik nic nie zrobi bez pieniędzy…

Dobrze więc, że chociaż tzw. lokalne grupy mieszkańców od czasu do czasu zbierają się, by dokonać niezbędnych remontów, czy nawet wykosić trawę i wykarczować chaszcze. Ale i oni niewiele mogą, bo „grubsze” remonty kosztują, a nadto musza mieć nadzór urzędu konserwatorskiego. A ten niestety chyba nie ma „okien na Żuławy”…

Kwiedzina na skróty – powtórka

Tym razem jechaliśmy na skróty specjalnie – wiedząc już jak jechać, i co nas czeka po drodze. No i zaletą tego razu był fakt, iż jechaliśmy tamtędy przed zmrokiem. 😉

Nie mieliśmy w planie Wilczego Szańca, bo… właściwie, nie wiem dlaczego. Niemniej jednak – zatrzymaliśmy się, by obejrzeć to, co zeszłym razem tylko wyłaniało nam się w ciemnościach. Z mapy wynikało iż są to pozostałości pomieszczeń służbowych przedstawicielstwa ministerstwa spraw zagranicznych, schronu F. Todta, a potem Alberta Speera i pozostałości hotelu batalionu chroniącego hotel Hitlera.

Za dnia wyglądało to wszystko jeszcze bardziej imponująco

 

Kościół w Wiadomym Zamku

Na temat odbudowy kościoła na Zamku Wysokim słyszałam odkąd pamiętam…

I właściwie powinniśmy wszyscy się przyzwyczaić do tego i potraktować to jako swoisty znak czasów. Wciąż przecież trwa odbudowa (no, z wyjątkiem dziedzictwa Śląska, dawnych Prus Wschodnich, czy Żuław) a historia ulega zatarciu. Mam na myśli tę ostatnią historię, tak tragiczną i wciąż tak namacalną. Ale z drugiej strony aż strach przed wszechobecnymi przetargami – które jak wiadomo powszechnie nie gwarantują jakości – a raczej gwarantują – jej brak…

Przy tak delikatnej materii jak Wiadomy Zamek to szczególnie drażliwy temat.

Ale z kolei parę (i to parę ładnych) lat temu, kiedy miałam przyjemność oprowadzać po Zamku Pana Bernda von Droste zu Hülshoff, (jego wizyta związana była m.in. z pracami ratunkowymi przy Wielkim Refektarzu) – w kościele postawił wyraźne pytanie… Pytanie dotyczyło, nie CZY, a KIEDY odbudujemy kościół.

Hm… pozostaje mieć tylko nadzieję, że fakt, iż Wiadomy Zamek jest na liście UNESCO spowoduje, iż odbudowa sklepień, i w ogóle prace w Kościele będą surowo nadzorowane. I że wykonawca, jaki zostanie wyłoniony, nie „poleci” po najmniejszej linii oporu.

W końcu mamy Wyjątkową Największą Kupę Cegieł na świecie, będącą nie tylko swoistym fenomenem średniowiecznej myśli technicznej, ale też restauracji, a także powojennej odbudowy. Szkoda by było to zaprzepaścić…

Oto, co na ten temat przeczytać można na łamach Dziennika Bałtyckiego :

ODBUDOWA KOŚCIOŁA W MALBORSKIM ZAMKU. WRÓCI GOTYCKIE SKLEPIENIE

Autor – Jacek Skrobisz

Zapadła decyzja w sprawie sposobu odbudowy kościoła Najświętszej Marii Panny w malborskim zamku. Debata na temat remontu najważniejszej krzyżackiej świątyni trwała od wielu miesięcy i brały w niej udział naukowe autorytety z zakresu historii, konserwacji, archeologii i sztuki z Polski i zagranicy. Dziś wiadomo już, że kościół NMP będzie wyglądał niemal tak jak w czasach średniowiecznych. Potrzeba na to będzie prawdopodobnie ponad 20 mln zł, a praca trwać będzie kilka lat.

Naukowcy długo się spierali, czy sklepienie kościoła zamkowego powinno odzyskać wygląd oryginalnego sklepienia gwiaździstego, czy jednak powinno ono nawiązywać do czasów nowożytnych i zostać odtworzone w taki sposób, by uwidocznić zniszczenia świątyni z czasów II wojny światowej. Dyrektor Muzeum Zamkowego długo się wsłuchiwał w argumenty zwolenników obu koncepcji i podjął decyzję.

– Jestem za tym, by do kościoła wróciło oryginalne, średniowieczne sklepienie – mówi dyrektor Mariusz Mierzwiński.

To jednak nie oznacza, że wszyscy są przekonani, co do słuszności tej decyzji.

 To tylko pokazuje, jak ważny jest to temat dla muzealników.

– Mówiłem to już wcześniej i pan dyrektor zna moje zdanie. Traktuję kościół jako rodzaj pomnika zdarzeń z 1945 roku, kiedy to świątynia została zniszczona – mówi Bernard Jesionowski, starszy kustosz muzeum. – Podtrzymuję to, że sklepienie powinno ukazywać ogrom zniszczeń z czasów wojny. Większość przedstawicieli środowisk naukowych opowiedziała się jednak za rekonstrukcją.

Sklepienie prawdopodobnie nie będzie wyglądało identycznie jak to z czasów średniowiecznych. Architektonicznie będzie nawiązywało do gotyku, ale nie pojawi się już na nim tynk czy polichromia.

– To będzie surowe, ceglane sklepienie – wyjaśnia Jesionowski.
Kościół NMP był przez wieki przebudowywany w różnych stylach, ale ta najnowsza przebudowa będzie nawiązywała do średniowiecza. Pojawią się m.in. ceramiczna posadzka (nie jest znany jej oryginalny wzór) i skromne wyposażenie.
– Na pewno stanie tam ołtarz z Tenkit, który się znajduje w naszych zasobach, zrekonstruowane będzie też między innymi Kolegium Apostolskie – informuje Mierzwiński. – Przy wyposażaniu kościoła będziemy korzystać z naszych zbiorów.
Ołtarz pochodzi z 1504 roku i jest jednym z najcenniejszych eksponatów muzeum. Kolegium Apostolskie to oryginalne kamienne figury świętych. Część z nich nadal stoi w kościele. Inne spadły, rozbiły się podczas bombardowań zamku w 1945 roku i będą rekonstruowane.

Muzeum Zamkowe odbuduje nie tylko wnętrze kościoła na Zamku Wysokim, ale i około ośmiometrową figurę Matki Boskiej Malborskiej, która stała w zewnętrznej niszy świątyni do pierwszych miesięcy 1945 roku. Od pięciu lat pieniądze na jej odbudowę zbiera Fundacja Mater Dei. Zebrano 273 tys. zł. Pieniądze zasilą budżet planowanej odbudowy kościoła, szacowanego na około 1-2 mln zł.

Na odbudowę całego kościoła potrzeba będzie nawet około 20 mln zł. 15 mln zł Muzeum Zamkowe chce pozyskać z Norweskiego Mechanizmu Finansowego (wcześniej rząd Norwegii dofinansował prace w Zamku Średnim). Mariusz Mierzwiński zapewnia jednak, że jeśli się nie uda w przyszłym roku otrzymać pieniędzy w ramach konkursu, to muzeum sfinansuje prace z własnego budżetu. Różnice występują w kwestii terminu wykonania prac. Niedawno pojawiła się informacja, że odbudowa świątyni potrwa tylko dwa lata, ale najnowsze dane mówią już o około pięciu latach.

Historia

Świątynia istnieje od początku budowy zamku z końca XIII wieku.
Po przeniesieniu stolicy państwa krzyżackiego do Malborka w 1309 roku ówczesna kaplica została wydłużona, dobudowano do niej prezbiterium. Budowę zakończono w 1344 roku. W średniowieczu kościół gromadził otoczenie wielkiego mistrza krzyżackiego oraz gości. Gdy zamek znalazł się we władaniu Polski, kościołem zarządzali jezuici (początek XVII w.), wtedy został urządzony w stylu barokowym.

Ełdyty Wielkie – nepotyzm – obelisk i plotki rodowe

Nie tak dawno, bo w październiku przejeżdżałam przez Ełdyty Wielkie.

Intrygujące miejsce. A to za sprawą (między innymi) dwóch nazwisk i pomnika w formie obelisku. Nazwiska to von Hatten i von Strachowsky, a obelisk – został poświęcony pamięci Wilhelma Strachowsky’ego, który w wieku 22 lat zginął w pojedynku. Ponoć był to ostatni legalny pojedynek na tych terenach. I nigdzie nie udało mi się znaleźć nic więcej o owym młodzieńcu. Ani czy był jedynakiem, czy najstarszym, czy najmłodszym z rodziny…

Rodzina von Strachowsky pozostała właścicielami Ełdyt Wielkich od roku 1908 do roku 1945. Do roku 1908 zaś Ełdyty Wielkie były własnością von Hattenów. A obie rodziny były spowinowacone…

Z rodziny von Hattenów, ale z gałęzi lemickiej pochodził biskup Warmiński Andrzej Stanisław von Hatten (Hattyński). Lomitten (Limity/Lemity), to nieistniejąca obecnie wieś mniej więcej w połowie drogi między Miłakowem a Ornetą (okolice Stolna?).

A tytułowe Ełdyty Wielkie?

Jak pisze dr Jan Chłosta w swoim Słowniku Warmii (Wyd.Litera Olsztyn, 2002), wieś Ełdyty położona jest w pobliżu rzeki Pasłęki. Lokował ją bp. Henryk Fleming w roku 1289 na pruskim polu Elditten. I w myśl dobrze pojętego nepotyzmu ( 😉 ) podarował 110 włók (1 włóka = ok. 16,8 ha) swojej siostrze Walpurgis i szwagrowi Konradowi Wendepfaffe (rodzina związana z rodem Padeluch). Przypuszcza się, że Henryk (jeden z czterech braci Padeluchów) mógł być potomkiem mieszczanina lubeckiego – Jana. Jedyne co o nim wiadomo, to to że był szalenie energicznym człowiekiem.  I że był zasadźcą Sępopola (Schippenbeil) oraz Kętrzyna (Rastembork). Miejscowości odległe były w owym czasie o dzień drogi konno (około 40 km). Przypuszcza się że miejscowość Podlechy (nieopodal Korsz) mogła należeć do owego energicznego krewnego lubeckiego mieszczanina. Tyle wiadomo… Wiadomo też, że wszystkich (czyli Wendepfaffa, Padeluchów i biskupa) łączyło miasto pochodzenia: Lubeka.

Rok lokacji wsi to także rok powstania parafii. Zatem to bodaj najstarsza wieś parafialna na Warmii. Kościół ełdycki nosi wezwanie Św. Marcina i został wybudowany w początkach wieku XIV. W latach 40. tego wieku pojawia się wzmianka o proboszczu. W XIX wieku kościół remontowano (w latach 1885-1886).

Wnętrza kościoła to głównie neogotyk i nieco baroku.

Ale – jest też płyta nagrobna Jana Nenchena. Był on burgrabią orneckim (to przełom wieków XVI i XVII).  Kiedy odsłoniłam płytę spod dywanika, i przeczytałam nazwisko, natychmiast błysnęło mi światełko w głowie. Bo właścicielem Ełdyt w roku 1634 był niejaki Eustachy Nenchen. Z tej to rodziny także pochodził Eustachy Placyd Nenchen (kanonik warmiński, żyjący w latach 1597-1647). Kanonik był krewniakiem owego burgrabiego orneckiego, Jana, z płyty sprzed ołtarza ełdyckiego…. Miał też kanonik dwóch braci: Kasper był cystersem, a Jakub był rajcą w Braniewie.

Jak to mówią – wszystko zostaje w rodzinie 😉

Wracając do kościoła… Ten najstarszy (wg Jana Chłosty) kościół na Warmii, jak wieść gminna niesie, najbardziej ucierpiał zimą 1945 roku.  Na wieży kościoła ponoć miał swoje stanowisko niemiecki snajper. I w związku z tym – Rosjanie ostrzelali właśnie wieżę…

Oczywiście po wojnie – w Ełdytach osadzono PGR…

Dzisiaj Ełdyty są małą miejscowością położoną ok. 40 km na płn zachód od Olsztyna. Gniazdo bocianie nadaje dodatkowego uroku tej warmińskiej wsi.

I rzadko kto zdaje sobie sprawę, że i tutaj w wieku XVIII zawitał szał polowań na czarownice. Otóż w roku 1747 niejaką Dorotę Zegger oskarżono o konszachty z diabłem, bo zbyt często chodziła na potańcówki (!!). Została za takie kontakty skazana na karę stosu. Ówczesny właściciel Ełdyt, Theodor von Hatten nieco „zmodyfikował” wyrok. Otóż kazał katu nieszczęsną ściąć, i dopiero martwą spalić.

A tak w ogóle, to ów Teodor Hatten (Hattyński)… był synem Nenchenówny… Otóż  wspomniany wyżej Jakub Nenchen, rajca braniewski miał syna, a ten córkę. Owa córka – Anna Marianna, wyszła za Zygmunta Alberta von Hatten, pana na Ełdytach (i paru innych wsiach). Ich synem był właśnie ów Teodor od stosu…

No i o tym wszystkim sobie przypomniałam, kiedy patrzyłam na opłakany stan dworu (będącego od 20o2 roku prywatną własnością), i kiedy spacerowałam z aparatem w ręku po terenie przykościelnym. A skojarzenia sprowokowała… płyta Nenchena.

Przypadki czasem doprowadzają do całkiem ciekawych skojarzeń…

😉

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.