Z cyklu Chwalę się – W biegu, po drodze – żuławskim traktem

Marzłam kolejną godzinę z grupą filmowców chińskich ze stacji CCTv. Kręcili dzisiaj ujęcia Wiadomego Zamku, zachwyceni i zafascynowani tak miejscem, jak i jego historią. Zanim jednak zaczęli kręcić materiał, musiałam jakoś wprowadzić Gości w historię nie tylko zamku, ale i Zakonu. Nieco pomocną, dla odniesienia do znanych im faktów, okazała się data 1280, a to dlatego, że w tym czasie w Chinach datuje się pierwszą wzmiankę o broni palnej i armacie, to też początek dynastii Yuan-Ming. Wzmiankę o Benedykcie Polaku sobie darowałam, widząc, że kłopotu dostarczyła już sama Reguła krzyżacka… 😉 W końcu, dla nas też kolejne dynastie chińskie, a także chronologia ich historii jest zawikłana.

I tak sobie marzłam im do towarzystwa, kiedy już po przejściu potencjalnych miejsc do ujęć filmowych, zabrali się już za samo filmowanie … Zapowiadał się co najmniej katar. Ale w myśl powiedzenia, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, otuliłam się szalem i zabrałam się za lekturę Reguły, czekając aż będę znowu potrzebna z wyjaśnieniami.

Przy sposobności, jak zwykle, robiłam zdjęcia. Niestety, jako, że nie miałam ze sobą aparatu, zdjęcia robiłam komórką, stąd kiepska jakość.

Wyszłam do Zimowego Refektarza na chwilę, żeby nie wchodzić ekipie w kadr, kiedy zadzwonił telefon. To Ela Skirmuntt-Kufel dzwoniła z pytaniem, gdzie jestem, i kiedy wracam. Już chciałam odpowiedzieć (zgodną zresztą z wszelkim prawdopodobieństwem), że wracam za jakieś następne 674 lata, ale ugryzłam się w język, bo Ela wspomniała, że czeka na mnie książka…

MOJA książka 🙂

Na szczęście wybiła godzina 15:00, czyli godzina zamknięcia wnętrz zamkowych, więc mogłam jechać do Trutnów. No, mogę powiedzieć, że to była prawie teleportacja…

I teraz sobie siedzę i czytam, co napisałam. Niby nic takiego, bo przecież to po prostu nieco przerobione moje opowieści z bloga. Ale miło przeczytać to w formie drukowanej. Na pachnącym papierze, z pięknymi zdjęciami autorstwa Daniela Kufla.

* / *

ps. A kataru wcale nie dostałam, książeczka podziałała jak balsam leczniczy 😀

Żuławy Steblewskie cz. 4 – Steblewo

O Steblewie napisałam już sporo TUTAJ i TUTAJ, wspomniałam też o miejscowości, opisując dziury w cegłach. Dodałam też cały album fotograficzny…

Toteż teraz ograniczę się wyłącznie do zamieszczenia zdjęć z sobotniej eskapady i do komentarza…

Nastroje mieliśmy wszyscy minorowe, kiedy weszliśmy do jednego z domów podcieniowych (oba steblewskie domy podcieniowe są niestety skazane na zagładę). Nowe zabudowania powstają w zbyt bliskim sąsiedztwie starego domu. Pozwolenia na nową zabudowę wydawano bez pomyślunku, nie uwzględniając możliwości sprzedaży starych zabudowań. Tym samym skazano w mocy prawa stare domy na śmierć. Czy jest jakakolwiek nadzieja na uratowanie tych wyjątkowych zabytków żuławskiej architektury? Czy urzędnicy tak regionalni jak i wyższego szczebla wreszcie zauważą, że Pomorze to nie tylko Kaszuby i że tutaj, na Żuławach, istnieje wciąż i jakby na przekór powszechnemu mniemaniu niesłychanie bogate dziedzictwo kulturowe…

To gorzkie słowa i rozumiem, że nawet najbardziej zafascynowany tymi terenami urzędnik nic nie zrobi bez pieniędzy…

Dobrze więc, że chociaż tzw. lokalne grupy mieszkańców od czasu do czasu zbierają się, by dokonać niezbędnych remontów, czy nawet wykosić trawę i wykarczować chaszcze. Ale i oni niewiele mogą, bo „grubsze” remonty kosztują, a nadto musza mieć nadzór urzędu konserwatorskiego. A ten niestety chyba nie ma „okien na Żuławy”…

Dzień na Żuławach – leniwie

W końcu miałam wolne 😀

A więc tak, jak listonosz na urlopie idzie na dłuuuugi spacer – tak ja wybrałam się na Żuławy. Tam właśnie umiem najlepiej odpoczywać. Na Żuławy należy jechać w dobrym towarzystwie, bo wtedy smakują wspaniale. Wybrałyśmy się więc w trójkę – my, czyli Towarzystwo Zdecydowanej Wzajemnej i Absolutnej Adoracji (Marta Polak, sama będąca uosobieniem Dobrych Wiadomości, Marta Antonina Łobocka, zakochana w Żuławach i ja).

Wszystkie byłyśmy wyposażone w aparaty i  szeroko otwarte oczy, i z góry nastawione na TAK, każda jednak widziała inaczej i chyba co innego. 😉

TUTAJ to, co ja widziałam…

Rzemiennym dyszlem – przegryzając tradycyjne jajko na twardo, kanapki, drożdżówki i popijając kawę (ze śmietanką od Pani Sklepowej w Nowej Kościelnicy) – objechałyśmy zaplanowaną trasę.

Jeden z podcieni w Nowej Kościelnicy jest w remoncie (trzymam kciuki za Właścicieli!!), w Ostaszewie powstaje ciekawa Izba Pamięci (w Starej Szkole)…

Chyba zaczyna się „dziać” na Żuławach Wielkich. Może już mija czas bezmyślnej nienawiści do wszystkiego co dawne, „niemieckie” (nic mnie tak nie denerwuje, jak taka konstatacja), co obce. Wiem, że na zdecydowaną zmianę na lepsze (?) potrzeba kilku pokoleń. Oby jednak tylko w tzw. międzyczasie nie zniknęły z powierzchni ziemi dowody na niegdysiejsze prosperity tych ziem.

Ale dobre i to, co dzieje się już.

A więc będę odwiedzała Izbę Pamięci w Ostaszewie, i będę kibicowała Właścicielom dom podcieniowego w remoncie. Trzeba wielkiej odporności i samozaparcia, by porywać się na takie przedsięwzięcie, zwłaszcza w naszych realiach…  A propos, baaaaaaardzo żałuję, że lata temu, podczas jakiegoś zlotu garbusów, zawiozłam całą kolekcję żelazek na dusze do izby pamięci (?) w Wielu… Tam nie są w ogóle eksponowane, i pies z kulawą nogą ich nie widział (poza mną, kiedy je tam przywiozłam i panem, który je ode mnie odbierał). Mogłam je była zachować w domu i teraz miałabym co oddać do ostaszewskiej Izby. Tu z pewnością cieszyłyby oczy odwiedzających…

No cóż, jak mawiał Kochanowski:

„cieszy mię ten rym – Polak mądr po szkodzie” …

Z cyklu Zaproszenia – nowodworskie wykłady dra Dariusza Piaska w ŻPH

W nowodworskim Żuławskim Parku Historycznym dzieje się wiele. I dobrze się dzieje. To jedno z miejsc życzliwych a na dodatek – ciekawych ( a poza tym, ja ich lubię i już) !

Ileż to razy wpadałam znienacka z grupami większymi lub mniejszymi, by im pokazać tradycję i ich korzenie… Ileż to razy dzwoniłam, że jestem w trasie i pewnie nieco się spóźnię… Tu – (inaczej niż w wielu innych tzw. placówkach muzealnych) – naprawdę rozumieją, co oznacza (jak to się szumnie nazywa) „służebna rola wobec społeczeństwa”.

Moje Mennonickie grupy uwielbiały spotkania z (niestety już śp.) Panem Bolesławem Kleinem, a każdorazowa wizyta w Muzeum zawsze daje im powody i bodziec do ożywionych dyskusji, trwających często do późnej nocy po powrocie do hotelu ;). Podczas jednej z wizyt – okazało się, że egzemplarz Biblii wystawiony w jednej z sal został przetłumaczony przez pana z mojej grupy. To, obok odnalezienia zabudowań gospodarczych farmy, na której się urodził i wychował, było jednym ze wspanialszych momentów naszej wycieczki… Sama także dałam się wciągnąć w zagwozdki muzealne, przy sposobności pomocy w odszyfrowywaniu pewnego kartusza herbowego.

Ale ŻPH to nie tylko Ludzie Życzliwi i Pozytywnie Uparci wbrew codziennemu marazmowi. To także spotkania. Może bardziej wykłady :).

Wczorajszy – dra Dariusza Piaska – zgromadził naprawdę wielu słuchaczy. Było – jak zwykle na Jego wykładach – niezmiernie ciekawie, tym bardziej, że tym razem było o osadnictwie w delcie. O tym rzadko się mówi, z tym więc większą ciekawością wszyscy słuchali 🙂

Z przyjemnością więc – zapowiadam następne spotkania z dr Piaskiem – w dwie kolejne pierwsze soboty miesiąca…

2 marca, godz. 17:00 – Zamki i dwory żuławskie – wykład dr Dariusza Piaska

6 kwietnia, godz. 17:00 – Sztuka protestancka na Żuławach – wykład dr Dariusza Piaska


Kronika Filmowa z 1947 roku

Na YouTube można znaleźć wiele ciekawych materiałów, w tym materiały archiwalne WFDiF. Między innymi są tam kroniki filmowe z lat powojennych. Kiedy odrzuci się całą otoczke propagandową – wyłania się obraz kraju tuż po wojnie. Dlatego też polecam jedną z kronik filmowych z roku 1947 (32/47), szczególnie kawałek od 3.minuty – a dotyczący osuszania Żuław Wiślanych po działaniach wojennych.

Ciekawe spojrzenie oczami ówczesnego dziennikarza. Znamienne są liczby opisujące zniszczenia: przeszło 120 tys. ha ziemi pod wodą, i około 60% budynków mieszkalnych i gospodarczych jakie „uległy” zniszczeniu.

Zawsze zastanawia mnie enigmatyczność owego ulegania… Nie wymagajmy jednak zbyt wiele, czasy nie sprzyjały prawdzie bezwzględnej (a i teraz nie zawsze jest ku temu klimat).

Zaintersowanych trudną historią powojenną Żuław, odsyłam do niezłego filmu pt. „Pan na Żuławach”, a nadto do kulis tzw. „Sprawy inż. Homana” – TUTAJ odnośnik do strony z zarysem historii inżyniera…

Śnieg – Wiadomy Zamek

Dzisiejszy nieco błękitno-szarawy odcień Żuław, Wiadomy Zamek przysypany śniegiem i cisza w powietrzu – to wszystko spowodowało, że nawet mi się ten kawałek zimy spodobał. A perspektywa 68 dni do wiosny i poworotu do wieloletniego liczenia boćków na trasie, wraz z mozolnym wypełnianiem ankiety – spowodowała, iż nawet zapomniałam zmarznąć 😉

Mennonicka Saga – po raz kolejny

Po raz kolejny dane mi było podróżować z Mennonitami. Któryż to już raz w ciągu tych 10 lat 🙂

Za każdym razem jest inaczej, bo też za każdym razem są to inni ludzie. Z innymi emocjami, oczekiwaniami, radościami i nadziejami. Większość pochodzi „stąd”, a więc to tutaj spędzamy najwięcej czasu.

Tutaj – znaczy od Warszawy aż po Żuławy.

Niesłychanie wzruszające są momenty, kiedy ktoś znajduje dom swojego dzieciństwa – zachowany mimo powojennego (a często i współczesnego) bezmyślnego szału niszczenia wszystkiego, co „niesłowiańskie” na tych ziemiach. Ciekawe bywają też spotkania na styku religii, czy kultur. Dzisiaj na szczęście nieco inaczej, spokojniej przebiegają takie wycieczki.  Rzadko już bowiem zdarza się ktoś tak zapiekły w swojej bezmyślności jak pewna kobieta w Nowym Wymyślu, której przeszkadzało nawet to, że jedna z pań z mojej grupy robiła zdjęcia kwiatów w ogrodzie… Hm, nie jestem skłonna do tolerancji w takich przypadkach, bo zawsze przypomina mi się pewien zalany w tradycyjnego wiejskiego trupa osobnik w P. Wypadł z domu, wymachując siekierą na mój widok i wrzeszcząc „pany tu tera nie mieszkajo, tera jo tu mieszkom”. Przypominam sobie też moją reakcję i cieszę się, że pani z mojej grupy nie miała mojego temperamentu. 😀

Jak podczas każdej z wycieczek, tak i teraz tradycyjnie musiałam tłumaczyć głupotę i bezmyślną zapiekłość w dewastacji grobów. Trwa to niestety wciąż w wielu miejscach. Jakby nikt nie czytał, nie oglądał telewizji ani tym bardziej nie uczestniczył w coniedzielnych mszach. Na szczęście jednak wiele miejsc, ba! coraz więcej – jest ogarnianych opieką i to lokalnych Wielebnych, lub społeczności. To daje nadzieję, że może coś się zmieni. Tak jak zmieniło się ponoć (jeszcze w tym roku nie byłam!) na cmentarzu w Różewie. Już nie pamiętam, kto mi opowiadał, że był kompletnie zaskoczony ładem panującym tam, a także wykoszonymi chaszczami. Widać cuda jednak się zdarzają.

Moja trasa mennonicka tym razem zaowocowała też nawiązaniem współpracy z jedną z parafii, gdzie Wielebny zbiera okruchy przeszłości, próbując je ocalić od zapomnienia. Ja mam w tym pomóc językowo. Mały wkład w oswajanie historii, w którym to oswajaniu i tak od lat uczestniczę. Z przyjemnością na dodatek. Bo za każdym razem czerpię z tego radość i swego rodzaju uspokojenie. A nadto pewność przyjaźni dozgonnych. I szczerych.

Meandry niedzielne

Wciąż nie zrobiłam porządku w sezonowych zdjęciach i w notatkach z tras. Nie mam na to czasu. Na to przyjdzie chwila już po sezonie – może w grudniu po ostatniej wycieczce. Wtedy posegreguję zdjęcia, dopiszę komentarze i umieszczę na blogu.

Ale, mimo tego mam jednak coś niecoś.

Mam parę zdjęć z dzisiejszego „objazdu trasy”, jaki musiałam zrobić przed następną wycieczką dawnych mieszkańców Żuław (nie tylko zresztą Żuław).

Daruję sobie uszczypliwości na temat stanu tak cmentarzy jak i niektórych domów podcieniowych, które tracimy przez …  i tu proszę sobie samemu dopisać, przez co…

No więc dość goryczy – Żuławy są tak piękne, że nawet usilne starania, by je przez ostatnie przeszło 60 lat zniszczyć, nie dały rezultatu.

W załączonym krótkim filmiku na youtube pokazałam to, co mi dzisiaj „wpadło” w obiektyw 🙂

No i chmury… Od paru lat zauważyłam, że najczęściej da się filmować tylko chmury. Jest ich więcej i częściej wiszą nisko nad polami, niż dawniej. A że są malownicze, to i chętnie je fotografuję…

A przy sposobności wpadliśmy na obiad do Mistrza Gałązki, i zachwyciliśmy się zupą kurkową, pierogami, czarnym kurczakiem i omletem rycerskim…  Zachwyt trwa i chyba wymaga powtórki w niedługim czasie…

Schwartzwaldowie

Postanowiłam podzielić zbyt długie artykuły na krótsze, bardziej strawne…

Toteż na pierwszy ogień poszedł artykuł o Gdańskim herbie w Nowym Dworze Gdańskim. Poniżej „wklejam” wyjaśnienie w sprawie zniszczonego herbu – jakie napisałam dla Nowego Dworu  (zawiozłam je tam zresztą osobiście)…

Oto garść informacji o pieczętujących się zagadkowym herbem…

SCHWARTZWALDOWIE przybyli do Gdańska w XV wieku z miejscowości Czarnylas (to Kociewie, pomiędzy Starogardem a Skórczem).

Byli plebejuszami, szlachectwo otrzymali dopiero w 1556 r. od cesarza cesarz Karola V – w herbie mieli 5 żołędzi i głowę lwa).

Dorobili się na handlu i lichwie.

W tej kalwińskiej rodzinie najczęściej występowały imiona – Jan, Karol i Henryk. M.in. Burmistrz Gdańska – 1746-1748 – Johann Carl Schwartzwald. Rodzina wymarła w XVIII wieku.

Ostatnią z rodu była Anna, córka burmistrza Jana, dziedziczka olbrzymiej fortuny, zamężna za Edwardem Conradi, (który to odziedziczył większość majątku Schwartzwaldów).

Tu warto pamiętać, że Anna była matką Karola Fryderyka Conradiego – fundatora Conradinum.

Własnością Schwartzwaldów były między innymi podgdańskie wioski: Mokry Dwór, Wiślina i Jankowo (stąd Conradinum miało swoją pierwotną siedzibę właśnie w Jankowie).

W zbiorze inkunabułów biblioteki PAN w Gdańsku znajdują się księgi z bibliotek tak markiza d’Orii, jak i bibliotek kościelnych – m.in. Św. Piotra i Pawła, która to biblioteka włączona została do Biblioteki Miejskiej (PAN jest niejako spadkobiercą tej biblioteki) w XIX wieku. Te właśnie zbiory biblioteczne uważane były do czasów współczesnych za resztki tzw. Biblioteki Schwartzwaldów (własność Henryka Schwartzwalda) – XVI wiek.

To czasy nobilitacji tej rodziny – więc naturalnym było to, że w parze z nobilitacją – szło zdobywanie wykształcenia, a utrzymywanie bibliotek stanowiło niejako „mus” i przywilej tej klasy. Biblioteka stanowiła o statusie społecznym… A co najważniejsze, książki nie tylko posiadano, ale je CZYTANO! (Chciałoby się zakrzyknąć – ach – wróćcie te czasy!)

No, a że Schwartzwaldowie byli kalwinami, nigdzie indziej a właśnie w bibliotece kościoła Św. Piotra i Pawła, który był kościołem właśnie kalwinów, znalazła się książka z herbem tej rodziny.

W Gdańsku – do Schwartzwaldów należał tzw. Lwi Zamek, kamienica przy Długiej 35…

Jest w aktach miasta Gdańska informacja o ślubie Katarzyny ze Schwartzwaldów z Mateuszem Zimmermannem w październiku roku 1562. Ślub ten odbił się echem w mieście i poza nim, bo łamał przepisy antyzbytkowe z roku 1540 – ograniczające ilość dań na weselach.

W 1572 Katarzyna została wdową.

A w roku 1573 ponownie wyszła za mąż – za Michała Kerla i zamieszkała w jego domu – przy Długiej 29. W roku 1586 została ponownie wdową, ale i tym razem znalazła się doskonała partia – sam Bartłomiej Schachmann!!!

Na epitafium Schachmanna w Kościele Mariackim w Gdańsku prócz Anny Blemke (równie dobrej partii w mieście) jest wymieniona Katarzyna – nie mogło jej zabraknąć, wszak była córką rodu nobilitowanego przez samego Cesarza Karola V!

Katarzyna zmarła w roku 1599.

Tyle udało mi się znaleźć na gorąco… Mężczyźni z tej rodziny pozostają znacznie bardziej tajemniczy 😉

herb Schwartzwaldów z Siebmachera (wappenbuch.de)

herb Schwartzwaldów z Siebmachera (wappenbuch.de)

gdański dom Schwartzwaldów - Długa 45

gdański dom Schwartzwaldów - Długa 45

Epitafium Bartłomieja Schachmanna – herb Katarzyny umieszczony jest po prawej heraldycznej nad belkowaniem.

Epitafium zawieszone jest na płd. filarze transeptu.

… I tyle…

Gdański herb z Nowego Dworu Gdańskiego

Jesienią 2008 roku uczestniczyłam w arcyciekawej konferencji poświęconej gotyckim kościołom na Żuławach. W trakcie dwóch dni konferencyjnych mieliśmy także „zajęcia w terenie”. No i oczywiście odwiedziliśmy Muzeum Żuławskie w Nowym Dworze Gdańskim. Jeszcze przed remontem, zanim zyskało nowy wymiar.

Jako, że od lat – wszelkiego rodzaju „zagwozdki” i zagadki wprost mnie uwielbiają i czepiają się mnie prawie nagminnie, tak też i było tym razem…

Otóż po wejściu do nieco mrocznego budynku Muzeum nowodworskiego, gdzie zgromadzone są stele mennonickie – w oko wpadła mi kamienna tablica z herbem. Tak tablica jak i herb nie pasowały ani stylem ani i treścią do miejsca.

PAX INTRANTIBUS ET SALUS EXEUNTIBUS HK 1597 HANS KLASZ 1747

tablica ze zniszczonym kartuszem herbowym i inskrypcją: PAX INTRANTIBUS ET SALUS EXEUNTIBUS HK 1597 HANS KLASZ 1747

Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na pytanie o pochodzeniu tablicy. Jedyne, co było pewne – to to, że obiekt znalazł się tu podczas kwerendy w terenie, prowadzonej czas jakiś temu przez studentów.

Wróciwszy do domu – najpierw zerknęłam do Siebmachera, potem jeszcze do Hennebergera. Bo herb – mimo iż zatarty zdawał mi się być znajomy. Szczególnie klejnot. Byłam pewna, że przecież już ten herb widziałam!!! Tylko nie pamiętałam gdzie. 😉

Ale przekopanie się przez Siebmachera nie jest takie proste, jak się nie jest pewnym, czego się szuka. 😦 Toteż – jak zwykle w takich przypadkach zabrałam aparat i poszłam się odstresować i poszukać weny – do Mariackiego.

Znalazłam tam nie tylko wenę, ale i odpowiedź na moją zagwozdkę.

Otóż, gdy po raz „n-ty” fotografowałam epitafium burmistrza Schachamnna – robiąc zbliżenia herbów, zauważyłam TEN herb…

Herb Schwartzwaldów

Herb – nad belkowaniem po prawej stronie heraldycznej (zawsze czyta się odwrotnie do patrzącego – czyli nasza lewa, to prawa heraldyczna i odwrotnie)

c. d. n.

cz. 2 Schwartzwaldowie

cz.3 Lwi Zamek