Śnieg – Wiadomy Zamek

Dzisiejszy nieco błękitno-szarawy odcień Żuław, Wiadomy Zamek przysypany śniegiem i cisza w powietrzu – to wszystko spowodowało, że nawet mi się ten kawałek zimy spodobał. A perspektywa 68 dni do wiosny i poworotu do wieloletniego liczenia boćków na trasie, wraz z mozolnym wypełnianiem ankiety – spowodowała, iż nawet zapomniałam zmarznąć 😉

Nocne w Wiadomym Zamku

Od iluż to już lat jeżdżę na Nocne Zwiedzanie do Wiadomego Zamku? Nie pamiętam… może od dziesięciu?

Za każdym razem jednak zachwyca mnie tak samo 🙂

Nie zawsze robię zdjęcia, bo nie zawsze mam na to czas. Tym razem jednak, jako, że moja grupa nieco się opóźniła, miałam dość czasu, by posłuchać wieczornej ciszy i wiatru na krużgankach. Spotkałam jakiegoś zapóźnionego nietoperza – pewnie zbyt przejętego, że tylko 100 dni do wiosny, by zahibernować 😉

To, co mi wpadło w obiektyw – zamieszczam TUTAJ.

Miłego oglądania 🙂

Kto jeszcze nie zwiedzał Wiadomego Zamku nocą, koniecznie musi to nadrobić – wrażenia niezapomniane. Więcej bowiem widać  nocą, gdy światło dzienne nie rozprasza 🙂

Zwykła niezwykła wycieczka cz.1 – wilki

W zleceniu wyraźnie „stało”, że jadę m.in. do Mariampola na Litwie. A grupę miałam spotkać w Suwałkach. Rano.

A więc trzeba było jakoś do nich i po nich dojechać…

Wyjechałam z Gdańska o zmroku, po skończeniu oprowadzania – tak by dojechać do Giżycka na nocleg. Tam się zdecydowałam zatrzymać, by rano ruszyć do Suwałk po moją grupkę.

Na trasie było niemal pusto…

Za Kętrzynem – chyba gdzieś w okolicach Kwiedziny, nagle z lasu wyszedł pies. Zwolniłam – w nocy pies… Taki jakiś duży i dorodny. Sam na drodze, w lesie, nie wiadomo co mu strzeli do głowy… Miałam nadzieję, że nie ranny jakiś, bo przecież nie przejechałabym obok, tak po prostu. Pies stanął na poboczu i odwrócił głowę, spoglądając w światła reflektorów. Skoro stanął na poboczu, a na rannego nie wyglądał, to przejechałam sobie wolno, przypatrując mu się „jednym okiem”. Zgłośniłam sobie muzyczkę, i w dobrym nastroju jechałam dalej – odliczając, ileż to mi jeszcze zostało do Giżycka… Kawałek za zjazdem do Martian, znowu jechałam przez las (tak, jakby las stanowił tu jakiś ewenement). I znowu musiałam zwolnić – bo na drodze ponownie ukazał się pies. Tak samo duży, jak poprzedni. Stał, podobnie jak tamten – na poboczu. W jego postawie jednak było coś, co mimowolnie przywołało na myśl historie Mowgli’ego

Wyłączyłam długie światła, żeby go nie oślepiać, i wolno podjechałam. Spojrzał w moim kierunku, po czym spokojnie wrócił w leśną ciemność, z której wyszedł. Przejechałam wolno, zastanawiając się skąd dwa podobne psy w dość dużej odległości tak od domostw, jak i od siebie.

I nagle mnie olśniło. Na myśl mi przyszedł sierpniowy artykuł na portalu MojeMazury.pl.

Wilcy wrócili 🙂

Zupełnie irracjonalnie zrobiło mi się nieswojo, zwłaszcza kiedy przypomniałam sobie oczy tych obu „psów”. Jednocześnie pomyślałam o wspaniałych zdjęciach wilków, jakie kiedyś Adam Wajrak zamieścił  gdzieś w sieci. No cóż, rzadko zdajemy sobie sprawę, jak piękne to zwierzęta, dopóki ich nie spotkamy osobiście. Ja to moje spotkanie zapamiętam na pewno! Oba zwierzęta były piękne i wzbudzały szacunek…

A ja – w zachwycie po niespodziewanym spotkaniu, zajechałam w końcu do Giżycka. Tradycyjnie – ze trzy razy przejeżdżałam przez most obrotowy na kanale Łuczańskim, zanim dojechałam do mojego hotelu. Kiedy po raz drugi przejeżdżałam przez Kanał, pomyślałam, że następnym razem zatrzymam się w hotelu St. Bruno. Nocleg w hotelu, koło którego i tak się przejeżdża niemal zawsze, może być alternatywą na krążenie po mieście nocą. Pamiętam ten obiekt, zanim stał się hotelem. Nikt chyba nie przypuszczał, że ten walący się budynek stanie się niejako wizytówką Giżycka.

A tak w ogóle, to warto – jadąc do, lub przez Giżycko, przypomnieć sobie jego historię. TUTAJ jest odnośnik… No i koniecznie trzeba wygospodarować czas na odwiedzenie Twierdzy Boyen… Robi wrażenie nawet na odpornych na pruską architekturę militarną 🙂

p.s. i niech mi NIKT nie mówi, że w Giżycku nie można się zgubić 🙂 mnie się to zdarza systematycznie od paru ładnych lat 😀

Błoto – Wały v. Plauena i czytanie murów

Odszczekuję.

Otóż czas jakiś temu uważałam, że „bycie” na Facebook’u to żenada, tak zwany obciach i takie tam 😉 Ale, gdyby nie Facebook, nie wiedziałabym, że Bernard Od Cegły zgodził się poświęcić swój czas na nieoficjalne szkolenie na Wałach von Plauena.

Odszczekuję więc 🙂

Sobota rano, około 8:00 – Desant Gdański (w składzie tradycyjnym, czyli Aga, Ewa i ja) – wystartował do Malborka. Nie ma lepszego sposobu na spędzenie wolnych chwil…

Zdążyłyśmy na zbiórkę, i wyruszyłyśmy wraz z innymi za Panem Bernardem… w błoto,  robiąc zdjęcia, niczym rasowi turyści. Nie powtarzam tego, czego dowiedziałyśmy się podczas wędrówki (bo o tym akurat mniej więcej B.J. mówił na niedawnym szkoleniu), wspaniale było skonfrontować opowieść ze szkolenia z terenem.

I przyznam szczerze, że plan zagospodarowania turystycznego terenów na Wałach niezmiernie mi się podoba.

Aksonometria nowego budynku kasowego na zamku (wiadomym). dwie kondygnacje, w tym jedna podziemna, powierzchnia całkowita ok. 600 metrów kwadratowych (widok od południowego wschodu). (rys. za B.J. ze szkolenia)
Elewacja od strony zamku z odbudowaną bramą nową oraz zrekonstruowanym mostem. (rys. za B.J. ze szkolenia)

Wreszcie będzie gdzie wysiąść z grupą z autokaru, toalety będą w pobliżu, i to w odpowiedniej ilości. I najważniejsze – będzie wreszcie miejsce, gdzie będzie można grupę spokojnie zostawić podczas załatwiania biletów.

Nie muszę wprawdzie czekać na przewodnika, bo mam uprawnienia – a więc mam ten luksus, że sama oprowadzam moje grupy po Zamku. Ale, tak czy inaczej, często załatwiam bilety, jeśli pilotuję grupę, i zarazem jestem jej przewodnikiem… Zawsze był problem, gdzie grupę zostawić w tym czasie, zwłaszcza w upale… albo w deszczu.

Ale przebudowa i adaptacja terenów pod „nowe”, to nie tylko współczesność. To także wykopaliska archeologiczne, to znaleziska, o których gdzieniegdzie przebąkiwały media w przerwach między bełkotem politycznym. A znaleziska były nader ciekawe. No i sama historia powstania Wałów von Plauena. Tego von Plauena.

Ganiałyśmy więc dzisiaj za Panem Bernardem starając się pilnie słuchać, tak by móc wzbogacić swoje opowieści podczas oprowadzania.

Rano błoto na Wałach von Plauena było jeszcze przymarznięte
Pan Bernard zastanawia się nad czasem budowy Wałów, i osadza je w pierwszej połowie XV wieku do wojny 13-letniej
mur
bruk w wykopie

Kiedy nieoficjalne szkolenie dobiegło końca i towarzystwo się rozeszło, zostawiając błoto i Wały za sobą, Pan Bernard zabrał nas (całe 4 osoby – najwytrwalsze) na Zamek, poczytać mury 🙂

Nooooo i tu zaczęło się najciekawsze… Uwielbiam te Jego ceglane opowieści 🙂

Tej cegły nie widziałam nigdy ! Nie zauważyłam jej po prostu…

wielka palcówka na Tarasie Zachodnim

Zaprawę wyrobioną w trójkąt – owszem pokazuję zawsze, bo to zauważać nauczył mnie właśnie B.J.

piękna spoina sprzed rozbudowy Kościoła

To, że Zamek był na czerwono „zaciągnięty” to wiedzieliśmy, bo na kursie zamkowym zostaliśmy wyposażeni w bardzo detaliczną wiedzę, ale zazwyczaj (w biegu często) nie zwraca się uwagi na takie szczegóły. Teraz jednak postaram się znaleźć czas na wskazanie ich, bo przecież to takie smaczki „czynią” miejsce 🙂

zawsze mnie zastanawiało JAKI to musiał być ogień… Dzisiaj się dowiedziałam, że to z czasów polskich prawdopodobnie. Może saletra. Wypadek?

Od zawsze ten stwór prowokuje uśmiech na mojej twarzy
wg Pana Bernarda – to m.in. dowodzi prawdziwości zapisów Piotra z Dusburga
Kaplica ma również przejść metamorfozę w bliskiej przyszłości. Czy nie przestanie przez to być miejscem wyciszenia?
niezmiennie od 10 lat Brama jest Moją Bramą do Miejsca Szczęśliwego

Oczywiście, jak każda niemal wizyta w Wiadomym Zamku – tak i ta skończyła się u Bogdana Gałązki. Zupa z soczewicy smakowała wyśmienicie. Jadłam coś takiego po raz pierwszy w życiu, bowiem nigdy nie miałam odwagi spróbować. No i ten  jabłecznik na deser !!!

od lewej: Ewa H., Aga S. i ja - czyli Desant Gdański. Od 10 lat razem 🙂 (fot. Sebastian K.)

Wiadomy Zamek – jesiennie

Nie ma drugiego takiego miejsca, które dawałoby mi tyle radości – ile daje Wiadomy Zamek.

Swoją drogą – upowszechniła się już ta nazwa, i wszyscy już wiedzą, CO to za miejsce, gdy mówię, czy piszę: Wiadomy Zamek.

Mało tego – określenie WIADOMY ZAMEK zaczyna już żyć własnym życiem 🙂

Bez względu na to, czy z grupą, czy tylko dla mnie, czy na szkoleniu czy na nocnym, Wiadomy Zamek za każdym razem wygląda inaczej. I za każdym razem prowokuje robienie zdjęć. Ile ich mam w swojej kolekcji, odkąd go sobie zdobyłam ??? Nie wiem. Nie liczyłam 🙂

Średniowieczna siedziba władzy… Duma i ideologia – władza duchowa i świecka nad maluczkimi.

Wciąż słychać echa dawnej świetności. Trzeba tylko umieć słuchać…

Biogramy gdyńskie

Tadeusz Wenda, Eugeniusz Kwiatkowski, Franciszek Sokół

Załączam artykuł, jaki parę lat temu popełniłam dla Jantarowych Szlaków, w związku z 80-leciem nadania Gdyni praw miejskich.

Artykuł – niestety z ogromnymi zmianami – ukazał się w druku. Nie wszyscy czytelnicy zgadzali się z poczynionymi zmianami i skrótami – twierdząc, że po nich tekst stracił spójność i sens. Istotnie.

Tutaj więc zamieszczam go w całości, jednak z osobnych „oknach”, co mam nadzieję, nie zmieni jego sensu.

Artykuł podzieliłam na 3 części – tak jak to było moim zamysłem od początku. Każdą częśc zamieszczam osobno (niestety są dość długie 😉 )

Całość traktuje o trzech indywidualnościach Gdyni. Śmiało można powiedzieć, że ci trzej spowodowali to, co dzisiaj nazywamy Fenomenem Gdyńskim. Jak wyraził się jeden z ekonomistów – gdyby ci trzej żyli do dzisiaj – nie byłoby problemu stoczni dzisiaj.

Nie ma dzisiaj w Polsce Polityków czy Społeczników tej miary. Dziś są tylko politykierzy i społecznikowcy…

Szkoda.

–           *          –

W roku 1634 inżynier Jan Pleitner (przybyły do Gdańska w orszaku króla Władysława IV) wymyślił sobie port.

Po niemal 300 latach, w roku 1920  pewien skromny pan z mapą w ręku zdecydował, że ten wymyślony port wybuduje. Inny – doceniając położenie tego skrawka ziemi na morzem, zainicjował połączenie go magistralą kolejową z resztą kraju. Potem do tego duetu, godnego zapamiętania, doszedł człowiek, który spowodował rozbudowę infrastruktury nowopowstałego miasta przy porcie.

Tych trzech panów, to inż. Tadeusz Apolinary Wenda, Eugeniusz Felicjan Kwiatkowski i Stefan Franciszek Sokół.

A skrawek ziemi nad morzem z wymyślonym portem – to Gdynia.

Gdynia miała w swoim istnieniu szczęście do ludzi zdolnych. Miała szczęście do ludzi otwartych umysłów i odważnych decyzji; miała wreszcie szczęście do Patriotów. Patriotów, myślących o przyszłości, potędze i realnych zyskach… Myślących dla kraju.

–           *          –

Wszyscy ci trzej opisani przeze mnie Ludzie Gdyni, wraz z wieloma innymi, o których te krótkie notki nie wspominają, to postaci, którym to miasto zawdzięcza fakt iż mimo czasu, jaki dzieli jego dzień dzisiejszy od powstania – Gdynia jest wciąż miastem o szerokich perspektywach.

Jest ciągle wizytówką Wybrzeża.

A port, budowany w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku, wciąż jest nowoczesny.

Gdynia wciąż zadziwia rozmachem i „wielkomiejskim oddechem”.

–           *          –

W opracowaniu powyższego tematu o Ludziach Gdyni korzystałam z życzliwej pomocy pracowników Muzeum Miasta Gdyni (gdy jeszcze nie było mowy o nowym pięknym budynku przy Riwierze, a biura mieli przy ul. Chrzanowskiego…) także z pomocy członków Towarzystwa Miłośników Gdyni, oraz z lektury Roczników Gdyńskich (nr  8, 10, 11), Bedekera Gdyńskiego Kazimierza Małkowskiego, jak również z uroczej książki Mirosławy Walickiej „Gdynia – pejzaż sprzed wojny”.

–           *          –

(uzupełniłam w lutym 2009 – przed kolejnymi urodzinami Miasta z Morza i Marzeń…)

–           *          –

Niestety – nie ma już takich ludzi – tym razem Stocznia nie została obroniona, a polityka i partykularyzm wciąż liczą się przed ekonomią i zdrowym rozsądkiem…

grudzień 2009