Hotel Krasicki wśród najlepszych na świecie

Oto, co napisał o jednym z moich ulubionych miejsc w Polsce portal mojemazury.pl (wklejam w całości, żeby nie uronić żadnej kropki, ani przecinka):

Hotel Krasicki w Lidzbarku Warmińskim otrzymał statuetkę Best Luxury Historical jako laureat międzynarodowego konkursu World Luxury Hotel Award 2013.

Jest jedynym polskim hotelem w historii, który otrzymał tę prestiżową nagrodę.

Katarzyna Grabińska, dyrektor Działu Marketingu i Sprzedaży Hotelu Krasicki, odebrała prestiżową statuetkę podczas gali w hotelu Indigo Pearl Resort w Tajlandii

Katarzyna Grabińska (po prawej), dyrektor Działu Marketingu i Sprzedaży Hotelu Krasicki, odebrała prestiżową statuetkę podczas gali w hotelu Indigo Pearl Resort w Tajlandii  Autor: www.hotelkrasicki.pl

Hotel Krasicki rywalizował o prestiżowy tytuł z ponad tysiącem innych obiektów z całego świata. Międzynarodowe jury wyłoniło zwycięzców spośród obiektów, które w plebiscycie on-line, trwającym od 24 czerwca do 26 lipca 2013 roku, otrzymały najwięcej głosów. Hotel Krasicki był jedynym polskim hotelem, który znalazł się w prestiżowym gronie zwycięzców i otrzymał tytuł Best Luxury Historical Hotel.

Statuetki wręczono podczas uroczystej gali, która odbyła się 1 listopada 2013 roku w Indigo Pearl Resort w Tajlandii – hotelu, który w ubiegłym roku wygrał ten plebiscyt. Prestiżową statuetkę odebrała Katarzyna Grabińska, dyrektor Działu Marketingu i Sprzedaży.
– To wyróżnienie, a także liczba odwiedzających nas osób potwierdzają, że przeprowadzona przez nas rewitalizacja i adaptacja przedzamcza była strzałem w dziesiątkę. W ciągu dwóch i pół roku gościliśmy tu ponad 36 tysięcy podróżnych z całego świata – mówi Andrzej Dowgiałło, prezes Grupy Anders, do której należy Hotel Krasicki.

Prestiżowe nagrody World Luxury Hotel Award, przyznane już po raz siódmy, potwierdzają, że zwycięskie hotele oferują najwyższy standard jakości, obsługi klienta oraz troskę o komfortowy wypoczynek gości.

Hotel Krasicki jest pierwszym polskim obiektem, wyróżnionym w całej historii tego międzynarodowego konkursu. (podkreślenie moje K.C.)

Warto dodać, że to nie pierwsza międzynarodowa nagroda, otrzymana przez Hotel Krasicki. Architekturę Hotelu Krasicki doceniono między innymi w 2011 roku w konkursie International Hotel Award, w kategorii Best New Hotel Construction and Design. W tym samym roku obiekt otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie miesięcznika Hotelarz – Hotel z Pomysłem.

Hotel Krasicki należy do polskiej Grupy Anders, w skład której wchodzi łącznie pięć obiektów hotelowych: Hotel Anders Resort & SPA w Starych Jabłonkach, Hotel Zamek Ryn, Hotel Miłomłyn Zdrój Medical SPA & Vitality oraz Bajkowy Zakątek w Guzowym Piecu.

Przeczytaj cały tekst: Hotel Krasicki z prestiżową nagrodą – Moje Mazury http://mojemazury.pl/178017,Hotel-Krasicki-z-prestizowa-nagroda.html#ixzz2k4EoJftO

Zwykła niezwykła wycieczka cz.1 – wilki

W zleceniu wyraźnie „stało”, że jadę m.in. do Mariampola na Litwie. A grupę miałam spotkać w Suwałkach. Rano.

A więc trzeba było jakoś do nich i po nich dojechać…

Wyjechałam z Gdańska o zmroku, po skończeniu oprowadzania – tak by dojechać do Giżycka na nocleg. Tam się zdecydowałam zatrzymać, by rano ruszyć do Suwałk po moją grupkę.

Na trasie było niemal pusto…

Za Kętrzynem – chyba gdzieś w okolicach Kwiedziny, nagle z lasu wyszedł pies. Zwolniłam – w nocy pies… Taki jakiś duży i dorodny. Sam na drodze, w lesie, nie wiadomo co mu strzeli do głowy… Miałam nadzieję, że nie ranny jakiś, bo przecież nie przejechałabym obok, tak po prostu. Pies stanął na poboczu i odwrócił głowę, spoglądając w światła reflektorów. Skoro stanął na poboczu, a na rannego nie wyglądał, to przejechałam sobie wolno, przypatrując mu się „jednym okiem”. Zgłośniłam sobie muzyczkę, i w dobrym nastroju jechałam dalej – odliczając, ileż to mi jeszcze zostało do Giżycka… Kawałek za zjazdem do Martian, znowu jechałam przez las (tak, jakby las stanowił tu jakiś ewenement). I znowu musiałam zwolnić – bo na drodze ponownie ukazał się pies. Tak samo duży, jak poprzedni. Stał, podobnie jak tamten – na poboczu. W jego postawie jednak było coś, co mimowolnie przywołało na myśl historie Mowgli’ego

Wyłączyłam długie światła, żeby go nie oślepiać, i wolno podjechałam. Spojrzał w moim kierunku, po czym spokojnie wrócił w leśną ciemność, z której wyszedł. Przejechałam wolno, zastanawiając się skąd dwa podobne psy w dość dużej odległości tak od domostw, jak i od siebie.

I nagle mnie olśniło. Na myśl mi przyszedł sierpniowy artykuł na portalu MojeMazury.pl.

Wilcy wrócili 🙂

Zupełnie irracjonalnie zrobiło mi się nieswojo, zwłaszcza kiedy przypomniałam sobie oczy tych obu „psów”. Jednocześnie pomyślałam o wspaniałych zdjęciach wilków, jakie kiedyś Adam Wajrak zamieścił  gdzieś w sieci. No cóż, rzadko zdajemy sobie sprawę, jak piękne to zwierzęta, dopóki ich nie spotkamy osobiście. Ja to moje spotkanie zapamiętam na pewno! Oba zwierzęta były piękne i wzbudzały szacunek…

A ja – w zachwycie po niespodziewanym spotkaniu, zajechałam w końcu do Giżycka. Tradycyjnie – ze trzy razy przejeżdżałam przez most obrotowy na kanale Łuczańskim, zanim dojechałam do mojego hotelu. Kiedy po raz drugi przejeżdżałam przez Kanał, pomyślałam, że następnym razem zatrzymam się w hotelu St. Bruno. Nocleg w hotelu, koło którego i tak się przejeżdża niemal zawsze, może być alternatywą na krążenie po mieście nocą. Pamiętam ten obiekt, zanim stał się hotelem. Nikt chyba nie przypuszczał, że ten walący się budynek stanie się niejako wizytówką Giżycka.

A tak w ogóle, to warto – jadąc do, lub przez Giżycko, przypomnieć sobie jego historię. TUTAJ jest odnośnik… No i koniecznie trzeba wygospodarować czas na odwiedzenie Twierdzy Boyen… Robi wrażenie nawet na odpornych na pruską architekturę militarną 🙂

p.s. i niech mi NIKT nie mówi, że w Giżycku nie można się zgubić 🙂 mnie się to zdarza systematycznie od paru ładnych lat 😀

Białostockie reminiscencje

Ostatnio wpadła mi w oko w necie świetna strona o cerkwiach Białegostoku.

Natychmiast sprowokowała wspomnienia zeszłego lata (2011 roku). Wtedy to miałam wielką przyjemność opiekować się grupą Polonez Melbourne w ich drodze z Gdańska do Rzeszowa, gdzie czekał ich występ na festiwalu Polonijnym.

Podczas naszej podróży do Rzeszowa nie robiłam zdjęć. Wyszłam bowiem z  założenia, że nie powinnam, bo skoro to ja oprowadzam, to nie mam prawa zachowywać się jak turysta.

A wielka szkoda, bo byliśmy na Świętej Górze Grabarce. W ten sposób spełniło się moje marzenie o odwiedzeniu tego miejsca. Długo by mówić o powodach tej nieprzepartej chęci i swoistym obowiązku wizyty tam właśnie. Dość na tym, że wreszcie tam byłam. Atmosfera Góry i lasu krzyży jest nie do opisania. I nawet nie wiem, czy zdjęcia by to oddały. To trzeba zobaczyć i przeżyć samemu. Wrócę tam… Bez pośpiechu.

Zanim jednak do Świętej Góry zajechaliśmy, zahaczyliśmy o Białystok w drodze do Białowieży, gdzie mieliśmy całkiem zacne lokum w jednym z hoteli.

Białowieża mnie zachwyciła. Miała coś z atmosfery końca i początku świata. Wypożyczyłam sobie w hotelu rower, i w ten sposób zwiedziłam samą Białowieżę i okolice… Nie jestem jakoś bardzo pro-leśna, czy „terenowo” nastawiona, ale przyznać muszę z tzw. ręką na sercu – jest tam zwyczajnie pięknie. 🙂 A wizyta w Restauracji Carskiej na stacji Białowieża Towarowa uwieńczona pysznymi pierogami z dziczyzną spowodowała, że świat kolejny raz się do  mnie uśmiechnął.

A wracając do Białegostoku. Staje się coraz bardziej zachwycający. Wersal Podlasia – jak nazywany bywał Pałac Branickich – po latach „chudych” zaczyna odzyskiwać blask. Ogród zaczyna wracać do dawnej świetności, bowiem wiele pracy włożono (i wciąż się wkłada) w przywrócenie mu dawnego bogactwa tak kształtu jak i zawartości. Istotnie – JUŻ jest co podziwiać, a co dopiero, kiedy prace zostaną ukończone.

W samym pałacu mieści się obecnie rektorat białostockiego Uniwersytetu Medycznego. Więc tak naprawdę, to pałac nie jest obiektem muzealnym. Ale serdeczność, z jaką odnoszą się władze uczelni do każdego chcącego zwiedzić to zapierające dech w piersiach miejsce – jest znamienna dla tych terenów. Bo bez względu na „spostrzegawczość krajobrazową” czy jej brak – podróżujący po tej wyjątkowej krainie zauważy na pewno jedno: serdeczność ludzi.

Acha… w białostockim barze Podlasiak, niedaleko Ratusza jest przepyszne jedzenie. Tym razem nie jadłam moich ukochanych pierogów (nie pamiętam dlaczego). Po odstaniu w długiej kolejce, rzuciłam się (niemal dosłownie) na flaczki i kotleta z ziemniakami i jakąś surówką. 🙂 I przyznam, że wszystko było wyśmienite.

Warto przy sposobności odwiedzin w Białymstoku wejść do Ratusza stojącego w sercu Rynku Kościuszki. Smutne jest jedynie to, że rynek łysy całkowicie.

To jakiś idiotyzm ogólnopolski i amok w jakim betonuje się wszelkie rynki, place, skwerki, skwery. Tak jakby zarządcy miast wciąż wstydzili się swego pochodzenia, a może bali się o posądzenie pochodzenia z lasu, czy ze wsi… Wciąż brakuje estetyki w miastach polskich.  I Białystok wpisuje się w modę na gołe place. Oczywiście wszystko tłumaczone jest modą. Ale niewielu widzi, że czasem podążając za modą – po prostu wygląda się głupio…

Mimo tego, Białystok zdecydowanie wypiękniał (przynajmniej centrum). Ulice są czyste. A jedzenie smaczne. Na dodatek świeciło słońce, wróble zawzięcie kłóciły się w donicach w Rynku, a nieopodal na ławce siedział młody człowiek i grał  na cymbałach

Takie właśnie słoneczne wspomnienie po wizycie na Podlasiu sprowokowała strona o cerkwiach Białegostoku…

Frombork – smaczny obiad w hotelu

Czas jakiś temu, po odwiedzeniu wszystkich naszych ulubionych zakątków fromborskich – zgłodniałyśmy potężnie (jak zwykle stały „zestaw” – A.S., M.H., E.H. i ja). Na wszelki wypadek poszłyśmy do Hotelu Kopernik. Pamiętałam bowiem to miejsce z przyzwoitego jedzenia i równie przyzwoitych warunków bytowania podczas jednego z pobytów z grupą.

W hallu przywitał nas, jak zwykle, wielki owczarek alzacki. To pies właściciela, zupełnie niegroźny i wyjątkowo spokojny i sympatyczny. Obwąchawszy nas merdnął raz (słownie RAZ) ogonem i poszedł na zaplecze.

A my usiadłyśmy przy oknie z widokiem na pusty o tej porze roku Frombork, i zamówiłyśmy obiady. Ja – kotleta schabowego z surówkami, do tego mizerię i ziemniakami puree.

Dostałam to, co chciałam. Mizeria była prawdziwa. W takim sensie, że pachniała mizerią, a nie chemią, i była świeża. Puree ziemniaczane było gładkie i pachnące masłem. Zaś kotlet schabowy był chrupki. I wielki. Cena zestawu niewygórowana, podanie sprawne i sympatycznie, z uśmiechem.

Dla głodnych: warto tam zjeść. Ja tam wracam za każdym pobytem.

Dawne Prusy Wschodnie – jesienią…

No, i wreszcie mieliśmy CAŁE dwa dni wspólnego urlopu..

Postanowiliśmy wykorzystać je na wyjazd do Barcji… Niby niedaleko – a żadne z nas nigdy tam nie było! 

Pogoda, jak to jesienią –  była bardziej niż byle jaka (lało, jak z przysłowiowego cebra) – więc na rozpieszczanie ciepełkiem nie mieliśmy co liczyć. Spakowaliśmy tobołki, ogaciliśmy się i rano  ruszyliśmy na wschód…

Zaopatrzeni w mapy województwa warmińsko-mazurskiego i w moje różne notatki (z czasów harówki do-egzaminacyjnej jak i z przygotowań do wycieczek) wyjechaliśmy z deszczowego Gdańska przez deszczowe Żuławy do deszczowych Prus Wschodnich…

jesienne niebo gdzies miedzy Warmia a Zulawami (7)Jesienne niebo gdzieś między Żuławami a Warmią

Trasa „siódemką” nie należy już do przyjemności. Namnożyło się różnej maści i autoramentu nowobogackich chojraków o zerowym poziomie rozumu, ale za to z wielkim poziomie samochodowej ambicji. Na szczęście w miarę szybko dojechaliśmy do Pasłęka i tam skręciliśmy na trasę – gdzie wciąż niewielu się spieszy. I gdzie czas jakby wciąż jeszcze nie nadążał za wariactwem dnia dzisiejszego.

Naszym pierwszym celem był Lidzbark Warmiński. Dlatego też  jadąc przez Ornetę, tym razem się tam nie zatrzymaliśmy. Orneta zawsze pozostanie mi bliska – w końcu to tutaj po raz pierwszy spotkałam Tutivillusa

Lidzbark powitał nas deszczem niemal ulewnym i korzyść z tego wyniosłam taką, ze dostałam od Dionizego nowy parasol – iście przewodnicki. Czerwono-czarny duży i co najważniejsze – nieprzemakający. Zaś nasz poprzedni parasol – wylądował w koszu na śmieci.

Zamek biskupi piękny, cichy i niemal pusty o tej porze roku. Szkoda, że wciąż we wnętrzach nie pozwalają robić zdjęć… Zaś na krużgankach  nie chciało mi się wyjmować aparatu – w zacinającym deszczu nawet uroda bluszczu do mnie nie przemawiała. Ale na szczęście z poprzednich jesiennych wizyt na zamku mam nieco zdjęć, z równie pięknym – jak w tym roku – bluszczem lidzbarskim krużgankowym …

Bluszcz lidzbarsko-warmiński krużgankowy

Warta wspomnienia jest Pizzeria przy ul. Dębowej 5. Wstąpiliśmy na pierogi 🙂 bowiem na fasadzie budynku widniała stosowna reklama. No i z czystym sumieniem serdecznie polecam każdemu, kto zajrzy do Lidzbarka Warmińskiego po ucztę dla oka i ducha na Zamku – niech zajdzie na ucztę dla żołądka do Pizzerii. Acha – i na dodatek  jeszcze podają tam dobrą kawę 😉

Następnym przystankiem na trasie był Bisztynek. Ciekawe miasteczko… Piszę – miasteczko – bowiem liczy niecałe 3000 mieszkańców. To, co rzuca się w oczy przejeżdżającym – to Brama Lidzbarska. Jeśli ktoś nie lubi baroku – tu, w Dominium Warmińskim musi się do niego albo przekonać, albo po prostu przyzwyczaić  (zupełnie  jak z mrówkami faraona, jak się nie da wytępić, należy pokochać 🙂 )

Historia Bisztynka wiąże się z osadnictwem – a właściwie powinnam napisać z kolonizacją tych terenów w średniowieczu.

A że za dużo miejsca by zajęło opisanie historii – odsyłam na stronę pasjonata:

http://www.bisztynek.strona.pl/historia1.html

Bisztynek – Kościół farny pw. św. Macieja i Przenajdroższej Krwi Pana Jezusa

Grunt, że trafiliśmy do Kamienia Biskupiego (stąd zresztą niemiecka nazwa tego miasta – Bischofstein). Teraz to się nazywa Kamień Diabelski i robi wrażenie. Szkoda tylko, że jego otoczenie pozostawia tak wiele do życzenia…