No, i wreszcie mieliśmy CAŁE dwa dni wspólnego urlopu..
Postanowiliśmy wykorzystać je na wyjazd do Barcji… Niby niedaleko – a żadne z nas nigdy tam nie było!
Pogoda, jak to jesienią – była bardziej niż byle jaka (lało, jak z przysłowiowego cebra) – więc na rozpieszczanie ciepełkiem nie mieliśmy co liczyć. Spakowaliśmy tobołki, ogaciliśmy się i rano ruszyliśmy na wschód…
Zaopatrzeni w mapy województwa warmińsko-mazurskiego i w moje różne notatki (z czasów harówki do-egzaminacyjnej jak i z przygotowań do wycieczek) wyjechaliśmy z deszczowego Gdańska przez deszczowe Żuławy do deszczowych Prus Wschodnich…
Jesienne niebo gdzieś między Żuławami a Warmią
Trasa „siódemką” nie należy już do przyjemności. Namnożyło się różnej maści i autoramentu nowobogackich chojraków o zerowym poziomie rozumu, ale za to z wielkim poziomie samochodowej ambicji. Na szczęście w miarę szybko dojechaliśmy do Pasłęka i tam skręciliśmy na trasę – gdzie wciąż niewielu się spieszy. I gdzie czas jakby wciąż jeszcze nie nadążał za wariactwem dnia dzisiejszego.
Naszym pierwszym celem był Lidzbark Warmiński. Dlatego też jadąc przez Ornetę, tym razem się tam nie zatrzymaliśmy. Orneta zawsze pozostanie mi bliska – w końcu to tutaj po raz pierwszy spotkałam Tutivillusa…
Lidzbark powitał nas deszczem niemal ulewnym i korzyść z tego wyniosłam taką, ze dostałam od Dionizego nowy parasol – iście przewodnicki. Czerwono-czarny duży i co najważniejsze – nieprzemakający. Zaś nasz poprzedni parasol – wylądował w koszu na śmieci.
Zamek biskupi piękny, cichy i niemal pusty o tej porze roku. Szkoda, że wciąż we wnętrzach nie pozwalają robić zdjęć… Zaś na krużgankach nie chciało mi się wyjmować aparatu – w zacinającym deszczu nawet uroda bluszczu do mnie nie przemawiała. Ale na szczęście z poprzednich jesiennych wizyt na zamku mam nieco zdjęć, z równie pięknym – jak w tym roku – bluszczem lidzbarskim krużgankowym …

Bluszcz lidzbarsko-warmiński krużgankowy
Warta wspomnienia jest Pizzeria przy ul. Dębowej 5. Wstąpiliśmy na pierogi 🙂 bowiem na fasadzie budynku widniała stosowna reklama. No i z czystym sumieniem serdecznie polecam każdemu, kto zajrzy do Lidzbarka Warmińskiego po ucztę dla oka i ducha na Zamku – niech zajdzie na ucztę dla żołądka do Pizzerii. Acha – i na dodatek jeszcze podają tam dobrą kawę 😉
Następnym przystankiem na trasie był Bisztynek. Ciekawe miasteczko… Piszę – miasteczko – bowiem liczy niecałe 3000 mieszkańców. To, co rzuca się w oczy przejeżdżającym – to Brama Lidzbarska. Jeśli ktoś nie lubi baroku – tu, w Dominium Warmińskim musi się do niego albo przekonać, albo po prostu przyzwyczaić (zupełnie jak z mrówkami faraona, jak się nie da wytępić, należy pokochać 🙂 )
Historia Bisztynka wiąże się z osadnictwem – a właściwie powinnam napisać z kolonizacją tych terenów w średniowieczu.
A że za dużo miejsca by zajęło opisanie historii – odsyłam na stronę pasjonata:
http://www.bisztynek.strona.pl/historia1.html

Bisztynek – Kościół farny pw. św. Macieja i Przenajdroższej Krwi Pana Jezusa
Grunt, że trafiliśmy do Kamienia Biskupiego (stąd zresztą niemiecka nazwa tego miasta – Bischofstein). Teraz to się nazywa Kamień Diabelski i robi wrażenie. Szkoda tylko, że jego otoczenie pozostawia tak wiele do życzenia…