Strzelno – na chwilę – po drodze

Nigdy nie byłam w Strzelnie.

Nie, nie tak. Powinno być: nigdy nie zatrzymywałam się w Strzelnie.

Ja tamtędy jedynie przejeżdżam. Tam i z powrotem. Na skrzyżowaniu, skręcam i jadę dalej, nie zatrzymując się w mieście mającym jedną z trzech na świecie sensacji architektonicznych (obok kościoła Św. Jakuba w Santiago di Compostela i weneckiej katedry Św. Marka).

Bo Strzelno słynie przede wszystkim z kolumn. Nie ma chyba nikogo w kraju, kto by nie słyszał o słynnych romańskich kolumnach strzelnieńskich. Ale, kiedy stanie się przed budynkiem kościoła skrywającego te cuda, ogarnia niezdecydowanie. No bo jak to: barokowy kościół, nie najcudniejszej urody (zwłaszcza dla tych, którzy nie przepadają za barokiem) ma być TYM miejscem?? Zaraz po sąsiedzku, po stronie północnej wznosi się następna sława tego miejsca – dostojna Rotunda Św. Prokopa. I to tam najpierw ucieka wzrok. Ale, zanim zajrzymy do Rotundy, warto poznać historię miejsca w sąsiednim Muzeum, i mimo wszystko wejść najpierw w barokowe mury. Bo to, co wita natychmiast po przekroczeniu progu, odbiera głos.

Kolumny! te słynne kolumny w całej okazałości.

TUTAJ moje impresje strzelnieńskie. Jakość zdjęć kiepska, ale robione były tzw. małpką. Niestety nie miałam ze sobą mojego dużego aparatu.

Ale Strzelno, mimo, że przede wszystkim kolumny i Rotunda, to jednak ma nieco więcej do zaoferowania. Przede wszystkim ciekawą architekturę, i tę wciąż wyczuwalną małomiasteczkową atmosferę, żywcem przeniesioną sprzed wojny.

Kiedy zaparkowałam tuż pod wzgórzem Św. Wojciecha (jakżeby inaczej 😉 ), zdawałam sobie sprawę, że wszystkie firanki w okolicznych oknach najpierw się uniosły, by po chwili opaść, dając osłonę obserwującym mnie – obcą, oczom. 😉

Sama nie wiem, czego oczekiwałam po tym miejscu. Czy tego, że owe słynne kolumny będą stały na dziedzińcu, czy też, że napotkam ogromną tablicę informacyjną o tych rewelacjach… Nic takiego. Weszłam na wzgórze i zastałam tam… kamienie. 4 duże granitowe głazy ze żłobieniami, porozmieszczane tu i ówdzie przed kościołem. Jedni dopatrują się w nich ingerencji diabła, co to niósł kamienie by zniszczyć kościół, ale zapiał pierwszy kur i jak to w legendach bywa – diabeł upuścił kamienie i uciekł… Inni zaś twierdzą, że kamienie mogły być ołtarzami ofiarnymi w czasach przedchrześcijańskich. Istnieje hipoteza, że obecne Wzgórze Św. Wojciecha, w owym czasie pełniło rolę ośrodka kultu przedchrześcijańskiego(*).

Oczywiście, kiedy założono tu klasztor norbertanek w wieku XII, trzeba było jakoś „oswoić” te głazy. No i wymyślono legendę o tym, jak to Św. Wojciech podróżował do Prusów (którzy to Prusowie wcale go nie oczekiwali), właśnie przez Strzelno. Według tej legendy, podczas burzy wóz konny, którym podróżował, najechał na kamień. Ale oczywiście podróżującemu nic się nie stało, bo kamień nagle zmiękł, i kolasa przejechała przezeń jak przez masło 😉 śladami tego wydarzenia mają być rowkowe wgłębienie i jakoby ślady kopyt końskich. 😀

Jakkolwiek by nie było, kamienie robią wrażenie. I całe wzgórze, mimo aż dwóch świątyń, wciąż tchnie atmosferą sprzed chrystianizacji.

Szperając w informacjach o Strzelnie, natknęłam się na informację, iż z miejscowością wiąże się Piotra Włodkowica, czy jak kto woli Własta. To właśnie on jakoby przeniósł klasztor norbertanek z Halina (Chalina, Chalna), nieopodal Izbicy Kujawskiej, do Strzelna. Polecam ciekawą lekturę z roku 1896r „Przyczynek do wyjaśnienia pierwotnych dziejów klasztoru norbertanek w Strzelnie” księdza Jana Łukowskiego.

O ile jednak z Włastem spotykamy się przy różnych okazjach i to w różnych miejscach w Polsce, to już zupełnym zaskoczeniem dla mnie była informacja, że ze Strzelna pochodził pierwszy amerykański laureat nagrody Nobla (fizyka, rok 1907 – konstrukcja interferometru). Nazywał się ów urodzony strzelnianin Albert Abraham Michelson.

Ciekawa postać, i ciekawy życiorys. A do tego polscy widzowie  powinni go pamiętać, bo w jednym z odcinków popularnego niegdyś westernowego, przelukrowanego tasiemca, pt. Bonanza (sezon 3, Look to the Stars) pojawiła się postać Michelsona, granego przez Douglasa Lamberta. Jeśli ktoś będzie miał cierpliwość, może sobie ten odcinek obejrzeć gdzieś tam w odmętach sieci. Dla tych, którzy nie mają cierpliwości, streszczenie epizodu: otóż Ben Cartwright pomaga Michelsonowi dostać się do US Naval Academy. Wątek znalazł się w filmie głównie po to, by przypomnieć Amerykanem historię młodego przecież kraju. Znamienne są słowa na końcu odcinka sławiące geniusz Alberta Abrahama Michelsona, który jako pierwszy w historii Amerykanin otrzymał nagrodę Nobla. Zdarzenie umieszczono w Ranczo Ponderosa, bowiem znajdowało się ono w pobliżu Virginia City, gdzie mieszkał Michelson.

Szalenie ciekawa jestem teraz reakcji moich amerykańskich grup, kiedy będziemy przez Strzelno przejeżdżali… 😉

(*Celowo unikam określenia „pogańskiego”. Bowiem to chrystianizacja ukuła to miano, odbierając jakiejkolwiek formie wierzeń statusu religii. A więc bez zagłębiania się czy i co i dla kogo jest jedyną prawdziwą religią, przypomnijmy przy sposobności, że dziś zupełnie błędnie używa się określenia „zbór” dla kościołów (np. luterańskich)… A przypominam, że zbór – to zbiorowisko ludzi. A więc zbór (każdy) modli się w kościele. 😉

Kościół w Wiadomym Zamku

Na temat odbudowy kościoła na Zamku Wysokim słyszałam odkąd pamiętam…

I właściwie powinniśmy wszyscy się przyzwyczaić do tego i potraktować to jako swoisty znak czasów. Wciąż przecież trwa odbudowa (no, z wyjątkiem dziedzictwa Śląska, dawnych Prus Wschodnich, czy Żuław) a historia ulega zatarciu. Mam na myśli tę ostatnią historię, tak tragiczną i wciąż tak namacalną. Ale z drugiej strony aż strach przed wszechobecnymi przetargami – które jak wiadomo powszechnie nie gwarantują jakości – a raczej gwarantują – jej brak…

Przy tak delikatnej materii jak Wiadomy Zamek to szczególnie drażliwy temat.

Ale z kolei parę (i to parę ładnych) lat temu, kiedy miałam przyjemność oprowadzać po Zamku Pana Bernda von Droste zu Hülshoff, (jego wizyta związana była m.in. z pracami ratunkowymi przy Wielkim Refektarzu) – w kościele postawił wyraźne pytanie… Pytanie dotyczyło, nie CZY, a KIEDY odbudujemy kościół.

Hm… pozostaje mieć tylko nadzieję, że fakt, iż Wiadomy Zamek jest na liście UNESCO spowoduje, iż odbudowa sklepień, i w ogóle prace w Kościele będą surowo nadzorowane. I że wykonawca, jaki zostanie wyłoniony, nie „poleci” po najmniejszej linii oporu.

W końcu mamy Wyjątkową Największą Kupę Cegieł na świecie, będącą nie tylko swoistym fenomenem średniowiecznej myśli technicznej, ale też restauracji, a także powojennej odbudowy. Szkoda by było to zaprzepaścić…

Oto, co na ten temat przeczytać można na łamach Dziennika Bałtyckiego :

ODBUDOWA KOŚCIOŁA W MALBORSKIM ZAMKU. WRÓCI GOTYCKIE SKLEPIENIE

Autor – Jacek Skrobisz

Zapadła decyzja w sprawie sposobu odbudowy kościoła Najświętszej Marii Panny w malborskim zamku. Debata na temat remontu najważniejszej krzyżackiej świątyni trwała od wielu miesięcy i brały w niej udział naukowe autorytety z zakresu historii, konserwacji, archeologii i sztuki z Polski i zagranicy. Dziś wiadomo już, że kościół NMP będzie wyglądał niemal tak jak w czasach średniowiecznych. Potrzeba na to będzie prawdopodobnie ponad 20 mln zł, a praca trwać będzie kilka lat.

Naukowcy długo się spierali, czy sklepienie kościoła zamkowego powinno odzyskać wygląd oryginalnego sklepienia gwiaździstego, czy jednak powinno ono nawiązywać do czasów nowożytnych i zostać odtworzone w taki sposób, by uwidocznić zniszczenia świątyni z czasów II wojny światowej. Dyrektor Muzeum Zamkowego długo się wsłuchiwał w argumenty zwolenników obu koncepcji i podjął decyzję.

– Jestem za tym, by do kościoła wróciło oryginalne, średniowieczne sklepienie – mówi dyrektor Mariusz Mierzwiński.

To jednak nie oznacza, że wszyscy są przekonani, co do słuszności tej decyzji.

 To tylko pokazuje, jak ważny jest to temat dla muzealników.

– Mówiłem to już wcześniej i pan dyrektor zna moje zdanie. Traktuję kościół jako rodzaj pomnika zdarzeń z 1945 roku, kiedy to świątynia została zniszczona – mówi Bernard Jesionowski, starszy kustosz muzeum. – Podtrzymuję to, że sklepienie powinno ukazywać ogrom zniszczeń z czasów wojny. Większość przedstawicieli środowisk naukowych opowiedziała się jednak za rekonstrukcją.

Sklepienie prawdopodobnie nie będzie wyglądało identycznie jak to z czasów średniowiecznych. Architektonicznie będzie nawiązywało do gotyku, ale nie pojawi się już na nim tynk czy polichromia.

– To będzie surowe, ceglane sklepienie – wyjaśnia Jesionowski.
Kościół NMP był przez wieki przebudowywany w różnych stylach, ale ta najnowsza przebudowa będzie nawiązywała do średniowiecza. Pojawią się m.in. ceramiczna posadzka (nie jest znany jej oryginalny wzór) i skromne wyposażenie.
– Na pewno stanie tam ołtarz z Tenkit, który się znajduje w naszych zasobach, zrekonstruowane będzie też między innymi Kolegium Apostolskie – informuje Mierzwiński. – Przy wyposażaniu kościoła będziemy korzystać z naszych zbiorów.
Ołtarz pochodzi z 1504 roku i jest jednym z najcenniejszych eksponatów muzeum. Kolegium Apostolskie to oryginalne kamienne figury świętych. Część z nich nadal stoi w kościele. Inne spadły, rozbiły się podczas bombardowań zamku w 1945 roku i będą rekonstruowane.

Muzeum Zamkowe odbuduje nie tylko wnętrze kościoła na Zamku Wysokim, ale i około ośmiometrową figurę Matki Boskiej Malborskiej, która stała w zewnętrznej niszy świątyni do pierwszych miesięcy 1945 roku. Od pięciu lat pieniądze na jej odbudowę zbiera Fundacja Mater Dei. Zebrano 273 tys. zł. Pieniądze zasilą budżet planowanej odbudowy kościoła, szacowanego na około 1-2 mln zł.

Na odbudowę całego kościoła potrzeba będzie nawet około 20 mln zł. 15 mln zł Muzeum Zamkowe chce pozyskać z Norweskiego Mechanizmu Finansowego (wcześniej rząd Norwegii dofinansował prace w Zamku Średnim). Mariusz Mierzwiński zapewnia jednak, że jeśli się nie uda w przyszłym roku otrzymać pieniędzy w ramach konkursu, to muzeum sfinansuje prace z własnego budżetu. Różnice występują w kwestii terminu wykonania prac. Niedawno pojawiła się informacja, że odbudowa świątyni potrwa tylko dwa lata, ale najnowsze dane mówią już o około pięciu latach.

Historia

Świątynia istnieje od początku budowy zamku z końca XIII wieku.
Po przeniesieniu stolicy państwa krzyżackiego do Malborka w 1309 roku ówczesna kaplica została wydłużona, dobudowano do niej prezbiterium. Budowę zakończono w 1344 roku. W średniowieczu kościół gromadził otoczenie wielkiego mistrza krzyżackiego oraz gości. Gdy zamek znalazł się we władaniu Polski, kościołem zarządzali jezuici (początek XVII w.), wtedy został urządzony w stylu barokowym.

Stoczek Klasztorny

Ponieważ zima w pełni i nie zapowiada się, by odpuściła tak szybko – robię remanent wśród zdjęć. W taki sposób nieco słońca wpuszczam do domu. Wśród tych wszystkich moich zdjęć – są takie, do których wracam chętniej niż do innych. Warmia! Święta Warmia.

Oto Stoczek zwany Klasztornym. Miejsce wyjątkowe. Pośród „nigdzie”, nagle wyłania się bryła zabudowań klasztornych.

Oto ZDJĘCIA tego miejsca na skrzyżowaniu Nigdzie z Donikąd.

Wieś Stoczek związana jest z Ornetą – osobą założyciela – biskupa Hermana z Pragi. Dzisiaj próżno by jednak szukać jego śladów. Mieści się tu jedno z licznych warmińskich sanktuariów maryjnych. Jego powstanie wiąże się z polityką i to ściśle się wiąże. Otóż w XVII wieku północne krańce Rzeczypospolitej trapione były „wizytami” szwedzkimi. Także Warmii nie ominęli. W końcu, w roku 1629 zawarto rozejm  w Starym Targu. Na sześć lat. Powszechnie obawiano się, iż po upływie tego czasu znowu kraj nawiedzą wojska. Bano się tak samo obcych jak i swoich. Cóż… Wojna, to wojna!

Biskup warmiński – ówcześnie panujący – Mikołaj Szyszkowski znany był ze swojego szczególnego nabożeństwa do Maryi Panny. W obliczu niepewnej sytuacji politycznej – biskup „powziął był ślub”, iż jeśli uda się wojny uniknąć – postawi Matce Boskiej kościół. W roku 1635 w Sztumskiej Wsi zawarty został kolejny rozejm ze Szwecją – tym razem na 26 lat.  A skoro przedłużono okres pokoju – biskup uznał to za dobrą wróżbę i… wypełnił swój ślub. Miejsce pod kościół wybrano nieprzypadkowo. Ale aby doczytać całą historię do końca odsyłam na stronę sanktuarium.

Minęło parę wieków – i w latach 1953 -1954 więziono tu kard. Stefana Wyszyńskiego. Jego celę można zwiedzić, wystarczy zadzwonić. Dzwonek znajduje się przy drzwiach.

Obecnie Stoczkiem opiekują się księża Marianie. Zakon, został założony w wieku XVII, i jest pierwszym, jaki powstał na ziemiach polskich.

Stoczek dzisiaj to przede wszystkim ciekawa bryła architektoniczna, i dzieła sztuki godne co najmniej odnotowania. No i ta ambona!!!! Żelazne dzieło kowala z Dobrego Miasta Hermana Katenbringka. Jeszcze jedno jego dzieło spotkamy – w Głotowie!!!

Nathaniel Mateusz Wolf

Patrząc na Biskupią Górkę, widzimy wieżę i zabudowania dawnego schroniska młodzieżowego, obecnie zaanektowanego przez policję.

Tylko tyle.

Nie zdajemy sobie sprawy, pędząc do lub z pracy, że tam – w roku 1781 – powstała “dostrzegalnia gwiazd”. I że stała do roku 1818. Nie wiemy też często o tym, że tam też, jeszcze czas jakiś po II wojnie światowej (co opisał prof. Jan Kilarski), znajdował się grób tego, dla którego ową dostrzegalnię zbudowano.

Nataniel Mateusz Wolf.

Astronom Wolfhttp://www.astrotczew.org/?q=node/208

Ekscentryk i oryginał, noszący własne włosy – ufryzowane i z harcapem (wtedy jeszcze nie całkiem popularnym). Astronom. Lekarz. Znany i szanowany w mieście, do którego przeniósł się po I rozbiorze Polski, by nie być poddanym pruskim. Prekursor stosowania surowicy do szczepień przeciwko ospie.

Lekarz nadworny marszałka wielkiego koronnego, Stanisława Lubomirskiego, a także generalnego starosty ziem podolskich – Adama Kazimierza Czartoryskiego. Po mianowaniu tegoż na komendanta Korpusu Kadetów, Wolf został generalnym lekarzem wojsk polskich.

Wolf – niegdyś znany i uznany.

Dzisiaj – zapomniany i nieupamiętniony.

Był synem chojnickiego aptekarza. Urodził się w Chojnicach w roku 1724, zmarł w Gdańsku w roku 1784, podczas epidemii grypy.

Ale zanim nastał rok 1784 – były lata wytężonej pracy nad sobą i dla innych.
Ojca stracił wcześnie, i byłby pewnie przejął po nim aptekę, gdyby nie głód wiedzy. Pociągała go medycyna, filozofia, matematyka i astronomia. Studiował w Jenie, w Lipsku, potem w Halle. Nienajlepsza kondycja finansowa, w jakiej się początkowo znajdował, odbiła się na jego zdrowiu. Zachorował na gruźlicę, wtedy nazywaną suchotami. Dopiero stypendium ufundowane przez biskupa warmińskiego Adama Grabowskiego, pomogło mu przetrwać studia. W Erfurcie uzyskał dyplom uniwersytecki.

Po raz pierwszy pojawił się w Gdańsku w roku 1749. Duża konkurencja i niechęć środowiska lekarskiego, a także brak stosownych znajomości (skąd my to znamy?)spowodowały, że długo tu nie zabawił. Chyba jednak urodził się był pod szczęśliwą gwiazdą, bowiem dostał posadę nadwornego lekarza Stanisława Lubomirskiego. Marszałek wielki koronny był chory na gruźlicę, zaś od dziecka słabowity. Potrzebował więc stałej opieki lekarskiej. Nataniel zaś, jako człowiek z natury życzliwy i dobry, z całym oddaniem tę opiekę sprawował.

Praca dla tak znamienitego pacjenta zaowocowała zarówno stabilizacją finansową, jak i popularnością, która sięgnęła aż na dwór szwedzki.
Doktor Wolf, po rozstaniu z Lubomirskim w roku 1761, został lekarzem nadwornym Adama Kazimierza Czartoryskiego. Pan generalny starosta ziem podolskich pochodził ze zdrowej rodziny, a ponadto był o 10 lat młodszy od swego medyka.

Prowadził dom otwarty, należał do twórców Teatru Narodowego, parał się zarówno teorią jak i krytyką literatury. U księcia bywało wiele znanych nazwisk epoki. Ba! Nawet sam Casanova (który n.b. o doktorze Wolfie wyrażał się per “kreatura” – a to za sprawą pewnego paskudnego żartu doktora).

Król Stanisław August Poniatowski, sam będąc również pacjentem Nataniela, nobilitował go w roku 1768. Akt nobilitacji przywiązał syna chojnickiego aptekarza do Polski bardzo szczerze i do końca życia.

Wolf, wraz ze swoimi chlebodawcami podróżował, bywał. Swoboda finansowa, jakiej doświadczył, a także doskonałe zdrowie księcia Adama, pozwoliły mu na zajęcie się swoja pasją. A tą była astronomia.

Kiedy książę Czartoryski został komendantem Korpusu Kadetów, Nataniel objął tam stanowisko generalnego lekarza wojsk polskich.

W roku 1769 jednak – Wolf opuścił Warszawę. Podobno zmusiła go do tego choroba. Dość, że trochę podróżował, m.in.. do Anglii, by wreszcie osiąść w …Tczewie. Przypuszcza się, iż miał tam rodzinę. No, bo jakież inne względy mogły zagnać znanego lekarza do prowincjonalnego miasta. A może pragnienie ciszy i spokoju dla kontynuowania swoich ukochanych badań astronomicznych… Tego się już pewnie niestety nie dowiemy.

Rok 1772, a więc rok pierwszego rozbioru Polski, wygonił go z sennego Tczewa, zagarniętego przez Prusy. Szczerze oddany Polsce, w której przecież zrobił karierę i odniósł sukcesy, wyjechał do Gdańska, wtedy jeszcze pozostającego przy Polsce. Tutaj z listami polecającymi trafił pod łaskawą i życzliwą opiekę opata cystersów oliwskich, Jacka Rybińskiego. Jemu też zawdzięczał pierwsze i całkiem wygodne lokum w Gdańsku. Na drugim piętrze domu na rogu ulicy Garncarskiej i Targu Drzewnego. Dom ten w latach 1436 – 1831 był własnością cystersów oliwskich. Tutaj w narożnym pokoju doktor Wolf urządził sobie obserwatorium, sprowadzając do niego nowoczesne przyrządy astronomiczne.

Wciąż żądny wiedzy i wymiany doświadczeń – związał się z Gdańskim Towarzystwem Przyrodniczym (utworzonym przez Daniela Gralatha). Został powołany na członka Royal Society w Londynie. Publikował, badał, leczył, dokształcał się.

W mieście dał się poznać, jako dobry i nowoczesny lekarz, i stał się popularny. Zajmował się nie tylko leczeniem i swoją ukochaną astronomią, ale też systematyką roślin, a także kolekcjonowaniem rzadkich okazów muszli i minerałów.

W tym też czasie, Towarzystwo Przyrodnicze zakupiło na Biskupiej Górce miejsce pod budowę obserwatorium, które Nataniel był gotów tak sfinansować, jak i wyposażyć.

Kiedy w Gdańsku zaczęto mówić o pierwszych szczepieniach przeciwko ospie – dokonywanych w zachodniej Europie, dr Wolf stał się gorącym ich zwolennikiem. W końcu Rada, w dniu 27 maja 1774 wydała zezwolenie na szczepienia, ale wyłącznie poza miastem (ze względów bezpieczeństwa).
Napisałam “w końcu”, bowiem w mieście rozgorzała prawdziwa dyskusja nad celowością i bezpieczeństwem szczepień. Jedni odwodzili iż to wręcz zbrodnia, drudzy ostrzegali przed gniewem bożym, inni zaś z lubością cytowali zagraniczne pisma donoszące o sukcesach szczepień. Wbrew jednak stanowisku środowiska lekarskiego, które generalnie było przeciwne szczepieniom, nieufne wobec nowinek, pomysł wzbudził zainteresowanie. Ospa była w tych czasach jedną z najgroźniejszych chorób, pojawiała się co kilka lat i powodowała ogromną śmiertelność, zwłaszcza wśród dzieci.

Bogate mieszczaństwo gdańskie, obyte i wykształcone, okazało się podatne na nowinki medyczne, i coraz częściej dopytywało o szczepienia dla swoich dzieci.

Pierwszym, który zdecydował się na eksperyment, był Christian Henryk Trosiener. Kazał zaszczepić swoje trzy córki. Jedynym lekarzem, który gotów był to szczepienie przeprowadzić, był Nataniel Wolf.

Wiadomość o tym, jak technicznie przebiegało owo szczepienie i na czym polegało, zawdzięczamy pamiętnikowi jednej z panien Trosiener, Joannie (od 1785 roku pani Schopenhauer, przyszłej matce filozofa). “Gdańskie Wspomnienia Młodości” – zawierają wiele informacji zarówno o życiu w mieście, jak i o ekscentrycznym lekarzu. Są ciepłe i pełne nostalgii.

Wracając do naszego doktora Wolfa, szczepienie się “przyjęło” i dziewczynki Trosienerów stały się przykładem dla innych. To wzmocniło prestiż lekarza oraz jego popularność w kręgach bogatego mieszczaństwa.

W 1781 roku powstała na Biskupiej Górce “dostrzegalnia gwiazd” a Nataniel wyposażył ją w sprzęt, jakbyśmy dzisiaj to nazwali – najnowszej generacji.
Niestety, nie dane było panu Wolfowi cieszyć się długo swoją “dostrzegalnią”. Zmarł podczas epidemii grypy w grudniu 1784, niosąc cały czas pomoc chorym i potrzebującym. Prawdopodobnie, organizm osłabiony gruźlicą, nie wytrzymał choroby.

To jednak nie koniec opowieści o doktorze z harcapem.

Otóż, prawdopodobnie, czując swój koniec, zawczasu przygotował się do podróży stąd do wieczności. Miastu zapisał obserwatorium wraz z wyposażeniem oraz kwotę 4 tysięcy dukatów, na funkcjonowanie tegoż. Stworzył tym samym fundację do badań astronomicznych w Gdańsku. Sam zaś zażyczył sobie spocząć w specjalnej dębowej kapsule, wypełnionej roztworem o składzie “podobnym do formaliny”, co miało zmumifikować zwłoki. Pochować się kazał koło ukochanego obserwatorium. Testamentem zezwolił na otwarcie grobu po 100 latach.

Niestety, w roku 1813, generał Rapp – podczas oblężenia Gdańska nakazał rozebranie obserwatorium. Zarówno grób Wolfa, jak i pomnik na nim, choć uszkodzone, ocalały z oblężenia. Jednak kiedy zdecydowano się już w roku 1869 otworzyć grób lekarza i astronoma, stwierdzono iż, w kapsule-trumnie zachowały się same kości. Najprawdopodobniej podczas oblężenia 1813 roku wyciekł z uszkodzonej trumny płyn konserwujący…

Zanim pochowano szczątki w miejscu poprzedniego grobu, wykonano gipsowy odlew czaszki lekarza i przekazano Towarzystwu Przyrodniczemu. To zaś, po otrzymaniu odszkodowania za zniszczone na Biskupiej Górce obserwatorium, – w roku 1845 – przeniosło się do domu, zakupionego przy ulicy Mariackiej, i tam otworzyło nowe obserwatorium, które działało do ostatniej wojny. Teraz, w tym budynku mieści się Muzeum Archeologiczne.
Zaś po grobie Mateusza Wolfa, poza krótka notatką profesora Jana Kilarskiego, nie pozostał ślad.

I próżno szukać jakiegokolwiek tropu na Biskupiej Górce, która stała się dzielnicą zupełnie nie przystającą do marzeń doktora.

Tekst jest mojego autorstwa – zamieszczony czas jakiś temu na stronach Akademii Rzygaczy.

wykorzystałam:

1. Gdańskie wspomnienia młodości – Joanny Schopenhauer

2. Wielka Księga Miasta Gdańska

3. notatki mojego Taty – Wojciecha Czaykowskiego