Eulenburgowie – szkice

Ród Eulenburg (Illeburg) wywodzi się z Saksonii (z okolic miejscowości Eilenburg nad Muldą)

Otto von Ileburg (1199 – 1234) jest uważany za protoplastę rodu. Rodu, dodajmy możnego i mocnego. W opracowaniach o tej rodzinie można przeczytać, iż byli właścicielami ponad 250 włości, oraz około 20 miejscowości tak w Łużycach, Saksonii, jak i w Czechach.

W średniowieczu ród Illeburg (Illenburg) – później znany w historii jako Eulenburg – rozsiadł się na tych terenach. Do nich należało i Sątoczno, i nieistniejące Wicken (czy jak kto woli Wyka a dzisiaj Klimowka po drugiej stronie granicy) i Prosna.

No właśnie… Prosna. Szokiem dla mnie było to, co zobaczyłam zamiast pałacu. I nie rozwłóczyli tego żołnierze armii zwycięskiej. To zrobiono już po czasach PGRów… Nie mogę napisać wprost i szczerze – bo to jednak strona za przeproszeniem … publiczna. Ale kiedy spojrzy się na takie obrazki to zdecydowanie trudno mieć choć nić sympatii dla „okolicznych”…

Ale wracam do Galin.

Kiedy pałac wraz z okolicznym folwarkiem już miał podzielić los innych rezydencji Prus Wschodnich, zjawili się Ludzie z Pasją.

Nie będę tu opisywała kłopotów z odtworzeniem tego co zostało zrabowane i rozwłóczone podczas powojennych lat… To można przeczytać tu i ówdzie w sieci. Jak choćby TUTAJ.

Historia siedliska galińskiego to wiek XV kiedy  to zbudowano tu warownię, przebudowaną na pałac (a raczej dwór obronny)  w zakolu Pisy i Łyny dla Botho Eulenburga. Jak głosi plotka, pod korytem rzeki aż do samego kościoła prowadził niegdyś tunel…

Któryś Botho Ileburg (Botho to niezmiernie często występujące imię w tej rodzinie) z dwoma innymi krewnymi walczył pod Grunwaldem w  1410.

Historia rodu w Prusach Wschodnich zaczyna się dwa pokolenia później, podczas Wojny Trzynastoletniej. Wtedy to Wend Eulenburg służył w wojskach Zakonu jako kapitan najemników. To on wraz z kapitanem Berndtem von Zinneberg wsparł burmistrza Blume w otwarciu bram miasta (Malborka) dla Zakonu (w nocy z 28 na 29 IX 1457 r.).

Wynagrodzeniem za służbę Zakonowi były nadania ziemskie…

Co dalej? to, co dalej napisałam wcześniej – że ród rozgościł się na tych terenach na parę setek lat. Z tych pary wieków mamy wiele informacji na temat koligacji rodzinnych i życia rodu (tu przeplatają się też nazwiska von Alvenslebenów, Lehndorffów, Doenhoffów-Friedrichstein, czy Dohna-Lauck). To nie miejsce jednak na detale 😉

Ale jakbyśmy chcieli śledzić tzw. plotki rodzinne, to należałoby jechać do Fromborka i wsłuchać się w „szept historii” przed epitafium kanonika Eulenburga we Fromborku.

Skąd tam Eulenburg?

To historia miłości i cierpienia. A wielkim skrócie: Gottfried Heinrich Zu Eulenburg (1670 – 1734) z Galin, po śmierci żony i dziecka przeszedł na katolicyzm i został kanonikiem we Fromborku (płyta epitafijna na północnej ścianie katedry). Ufundował też kaplicę przy kościele w Wozławkach (freskami ozdobił ją Maciej Meyer – stan fresków jest … zły 😦 ), bibliotekę przy kościele w rodowych Galinach (o czym tutaj) a także portret ojca Botho Heinricha zu Eulenburg (na blasze). Obraz na szczęście się zachował i znajduje się w muzeum w Kętrzynie.


W wieku XVIII Eulenburgowie otrzymali tytuł hrabiowski. A potem pełnili wiele tzw. zaszczytnych funkcji i stanowisk.

Botho zu Eulenburg-Wicken (Wicken to obecnie Klimowka obwód kaliningradzki) w XIX wieku był premierem Prus.

Friedrich Albrecht Graf zu Eulenburg (1815 – 1881) z Prosny był posłem a także prowadził tzw. Ekspedycję Eulenburga do Syjamu, Chin i Japonii. W latach 1862 – 78 był ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Bismarcka.

Jego bratanek, Botho Wendt August Eulenburg (1831 – 1911) z Wicken sprawował po nim posadę ministra spraw wewnętrznych do 1881, a w latach 1892 – 1894 zastąpił Leo von Caprivi’ego na stanowisku premiera rządu pruskiego.

Jego brat August Graf zu Eulenburg  awansował na głównego marszałka dworu, głównego mistrza ceremonii domu Hohenzollernów.

Na przełomie XVIII i XIX wieku linia rodzinna Eulenburg podzieliła się na cztery linie.

Linia Friedricha z siedzibą w Perkunischken (dzisiaj Drosdowka w Obwodzie Kaliningradzkim),  linia Ernsta z Galin,  linia Heinricha z Wicken (obecnie Klimowka w Obwodzie Kaliningradzkim) i linia Wilhelma z Prassen-Leuneburg (majorat Prosna-Sątoczno).

Z linii Friedricha w roku 1867 poprzez małżeństwo i spadki wyszła linia Grafów zu Eulenburg und Hertefeld na północ od Berlina. Otóż Philip Graf zu Eulenburg poprzez spadek żony objął w posiadanie Hertefeldschen. Jego syn – Philip – był przyjacielem cesarza Wilhelma II. To ten Philip, który uwikłany został w słynną Aferę Eulenburga-Hardena… tutaj co-nieco o Hardenie i aferze.

Stąd śliczny dworzec w Budwitach – ale to już inna historia… A tutaj Budwity kiedyś. A tak wygląda to cudo dzisiaj

Tutaj więcej i ciekawiej o podłożu afery (dla anglojęzycznych). A tak na marginesie – warto pamiętać, że Libertas Schulze-Boysen (de domo Libertas Viktoria Haas-Heye) była wnuczką Philippa. Stracona została w Berlinie w roku 1942 za antyhitlerowską opozycję.

A co z panami na Galinach?

Ostatni Pan na Galinach Karl Ludwig Arthur Botho-Wendt Zu Eulenburg (urodzony w marcu 1883 roku) zmarł w transporcie na Syberię również w marcu… tyle, że 1945 roku. Żonaty był z Emilią baronówną von Stael-Holstein.

Tyle na razie – bo wciąż jestem w trakcie zbierania wiadomości o tym niesłychanie ciekawym rodzie 🙂

 

Galiny

Od listopada tego roku Galiny zawsze będą mi się kojarzyły ze wspaniałym odpoczynkiem, ciepłem kominka, pysznym jedzeniem, serdeczną atmosferą i… bandytą, który w nocy napluł mi do jogurtu 🙂

Ale – od początku…

Jak już pisałam, postanowiliśmy pojechać na urlop.

W artykule p.t. Granica napisałam:

Wszystkie nasze wagary i urlopy staramy się spędzać w  dawnych  Prusach Wschodnich. Niestety po ostatniej wojnie, te tereny przecięte zostały granicą, a propaganda powojenna i mentalność (wciąż mające się świetnie) nie potrafią poradzić sobie z bogatym dziedzictwem historycznym tych ziem.

My wszakże pojechaliśmy odpocząć i poszukać plotek historycznych. Znaleźliśmy i jedno i drugie. A nadto znaleźliśmy wspaniałe miejsce na prawdziwy odpoczynek. Zatrzymaliśmy się pensjonacie w Galinach. Miejsce nie tak daleko od ludzi, ale jednak dostatecznie – by pozwolić zapomnieć o codzienności. Poza tym pełne ciepła i serdeczności. Galiny widziałam po raz pierwszy niemal dwa lata temu (ten czas tak ucieka, że aż strach ) z okien busa, kiedy jechałam z grupą do Bartoszyc. Potem  – ponownie znowu przejazdem.

I stale życie w pędzie – bez zatrzymania się, nawet na krótki oddech.

Uwielbiam swoją pracę, ale przecież jakiś urlop też mi się od czasu do czasu należy, więc…

Zamówiłam nam pokój w oficynie pałacu…

No właśnie… Galiny. Czemu tak bardzo chciałam tam właśnie?

Z sympatii.

Do rodziny Eulenburg, do obecnych Właścicieli za ich wielką pracę i serce. Z sympatii do tego miejsca na mapie… Zresztą, jesteśmy przykładem powiedzenia, że ktokolwiek choć raz postawi stopę na Ziemi Pruskiej – będzie tam wracał.

Wyjechaliśmy wbrew wszystkiemu – pogoda była typowo jesienna. Deszcz skutecznie wybijał mi z głowy wysiadanie po drodze celem „ustrzelenia” ujęcia.

Daruję sobie opis trasy DO Galin. Bo to będzie w odcinkach jeszcze paru.

Same Galiny są najważniejsze.

Położone są tu:

Wieś powstała – jak większość na tych terenach w wieku XIV na fali tzw. kolonizacji krzyżackiej.  A palce w tym maczał komtur Bałgi.

W wieku XV – po wojnie trzynastoletniej – jak w wielu podobnych przypadkach – wieś była nagrodą za zasługi.  Dostał ją niejaki Wend Illenburg z Saksonii, w służbie Wielkiego Mistrza  Henryka Reuss von Plauen.

Czyli – rzec by można typowe początki wielkich majątków na tych terenach.

A co potem?

A potem był pałac wybudowany w Galinach dla Botho zu Eulenburga (wiek XVI i z tego okresu zachowane jedyne w regionie sgrafitta, wg kobidz.pl) i wieki całe dobrego gospodarzenia.

W tzw. międzyczasie (już w XX wieku) pojawia nam się tu nawet któryś z Hochbergów. To w związku z przebudową założenia pałacowego w roku 1921. Jak mi powiedziano w Pszczynie – kierownikiem robót mógł być książę Jan Henryk XV, bowiem był inicjatorem przebudowy zamku w Książu. Ale równie dobrze mógł to być jego najstarszy syn – Jan Henryk XVII. To  wciąż pozostaje do ustalenia 🙂

Ale wracam do Galin.

Linia Eulenburgów galińskich –  jak wszystko w tym rejonie – trwała tu do stycznia 1945 roku. A potem przeszła „wojenna nawałnica”. Jedni stwierdzą, że sprawiedliwości dziejowej stało się zadość, inni że skończyła się era spokoju a zaczęła era upadku.

Faktem jest, że era upadku Galin trwała do 1995 roku, kiedy to obecni Właściciele podjęli decyzję szaloną… Kupili majątek i zabrali się za  jego restaurację. Napisałam „majątek” bo rzeczywiście, to nie tylko pałac, ale i folwark. Nie będę tu opisywała kłopotów z odtworzeniem tego, co zostało zrabowane i rozwłóczone podczas powojennych lat… To można przeczytać tu i ówdzie w sieci. Jak choćby TUTAJ.

Lata walki z przeciwnościami losu i wieloletnią dewastacją dały świetny efekt.  Jak to dzisiaj wygląda, można zobaczyć na stronie Pałacu Galiny. A najlepiej jechać tam osobiście.

I tu uwaga – ich mus czekoladowy jest świetny! Najlepszy dowód, że ja – nielubiąca słodkości (jeśli coś nie jest kotletem schabowym, to nie istnieje… ) „wciągnęłam” dwa… i do dzisiaj żałuję, że nie zamówiłam trzeciego… A kaczka z kluseczkami i żurawiną, to mistrzostwo świata… Lista jest długa, więc musimy tam wrócić 😉

Szkoda jednak, że otoczenie kościoła wciąż jest nieco zaniedbane.

A przecież to nie byle jaki kościół… W  latach 20-tych XVIII wieku zyskał bibliotekę z daru Gottfrieda Heinricha zu Eulenburg. Tego samego, którego płytę epitafijną można oglądać we Fromborku.  Biblioteka po II wojnie na szczęście trafiła do Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu. I tam się znajduje 920 pozycji bibliograficznych starodruków (w tym 4 inkunabuły) oraz 8 rękopisów z galińskiej kolekcji.

Przykościelne  mauzoleum Eulenburgów dzisiaj bardziej przypomina celę pokutną niż miejsce grzebalne.

A przecież chowano tutaj członków rodu. I to nie tylko tych, o których krążą legendy.

Pochowano tu też  3-letniego Botho Ernesta zu Eulenburg (w drugiej połowie XVII wieku). I to na jego uroczystości pogrzebowe wykonano CHORĄGIEW NAGROBNĄ. Była to jedna z dwóch znanych chorągwi nagrobnych poświęconych dzieciom na terenie ówczesnych Prus. Obecnie  to jedyny  zachowany  egzemplarz (właśnie zamówiłam sobie publikację na ten temat, to dowiem się więcej). Chorągiew wykonano ze zszytych kawałków lnianego obrusu, a obramowano płótnem bieliźnianym. Na awersie, w części centralnej, chorągiew przedstawia klęczące dziecko, natomiast na rewersie znajdują się inskrypcje epitafijne.

Do roku 1945 chorągiew znajdowała się w kościele galińskim. Pogarszający się stan płótna a także realne zagrożenie zniszczenia tego bezcennego zabytku sztuki funeralnej – zadecydowały o tym że w 1945  została przeniesiona do  Kętrzyna. Tam to bowiem już w styczniu 1945 roku Zofia Licharewa rozpoczęła  zabezpieczanie ocalałych w mieście i okolicy zabytków. Renowacja dzieła trwała kilkanaście lat, a przeprowadziła ją  prof. Bogumiła Rouba. Obecnie chorągiew jest  prezentowana w kętrzyńskich zbiorach muzealnych.

Ale… Że też zawsze musi być jakieś ALE !!!

Chorągiew jest fatalnie eksponowana…

Otóż  pomysł gabloty jest świetny – lustro umieszczone na spodzie gabloty pozwala na ogląd także rewersu chorągwi… Ale sama gablota  jest zbyt mała i źle oświetlona. W efekcie nie widać nic.

A co z tym jogurtem, do którego w nocy napluł mi jakiś bandyta?

Hm… kupiłam w Sątocznie jogurt poziomkowy, bo nigdy takiego nie jadłam… Chciałam spróbować. Ale, że w Galinach karmiono nas nadzwyczaj dobrze nie miałam kiedy tego jogurtu spróbować. Więc wystawiłam go wieczorem na parapet – za okno.

Po jakimś czasie w absolutnych  ciemnościach  usłyszeliśmy chrobot. Chrobot ucichł, kiedy zapaliliśmy światło, by sprawdzić, co to (przypomniały mi się rozrabiające gronostaje nad pokojami w leśniczówce A. i M.K).

Rano – przed śniadaniem chciałam spróbować jogurtu, i sięgnęłam za okno i oto co tam zastałam:

No i nie spróbowałam jogurtu poziomkowego, bo mi w nocy do niego napluł jakiś nocny,  zapewne futrzasty bandyta 😉

I to napluł do obu 🙂

A swoją drogą, to troszkę szkoda, bo już myślałam, że to nocne chrobotanie to były duchy 😀

Joahim Oelhaf

Rok 1580 był rokiem przełomowym dla gdańskiej medycyny.

Wtedy to wprowadzono w Gdańskim Gimnazjum Akademickim wykłady z anatomii, a także otworzono katedrę anatomii i medycyny. Na jej czele stanął pierwszy oficjalny profesor anatomii w Polsce – Jan Mathesius.

Jego następca został Joachim Oelhaf. Ten Gdańszczanin był jednym z najwybitniejszych lekarzy polskich XVII wieku. Studiował w Wittenberdze. Następnie czas jakiś spędził na dworze królewskim, gdzie dane mu było korzystać z doświadczeń nadwornego medyka Zygmunta III Wazy – Jana Baptysty Gemmy.

Stypendium przyznane przez Radę Miejską w Gdańsku pozwoliło Oelhafowi na kontynuację studiów w Padwie i Montpellier, gdzie uzyskał doktorat z medycyny. W owych czasach Padwa była głównym ośrodkiem odkryć anatomicznych. Powrócił do Gdańska w roku 1602, obejmując funkcję fizyka miejskiego. Rok 1602 to w Gdańsku rok zarazy, która pochłonęła, jak się oblicza, co najmniej 15 tysięcy ofiar – przy szacunkowej liczbie mieszkańców około 50 tysięcy – licząc z przedmieściami (Cieślak – Historia Gdańska t. 2).

Doktor Oelhaf wykazał się podczas tego strasznego czasu wielkim poświęceniem, dał dowód, iż lekarzem został z powołania. Swoją ofiarnością zdobył sobie wielkie uznanie Gdańszczan. Gdy epidemia wygasła i życie w mieście powoli wróciło do normy – w ponownie otwartym Gimnazjum – Joachim objął stanowisko profesora anatomii i medycyny.

Teraz, prócz praktyki lekarskiej, prowadził wykłady, uczestniczył w uczonych dysputach, co należało do dobrego tonu, a także pisał prace naukowe. Ponieważ interesował się botaniką, jako nauka pomocniczą medycyny, na wałach miejskich założył ogród dla hodowania ziół leczniczych.

Medycyna była jego pasją, poznanie – drogą do niej. Przeprowadził dowodnie 3 sekcje zwłok. Pierwszą z nich była sekcja zwłok dziecka z patologią wątroby, następna – była sekcją prof. Keckermanna. W roku 1613 (27 lutego) przeprowadził pierwszą w tej części Europy publiczną sekcję zwłok (n.b. w sali dzisiejszej ekspozycji złotnictwa gdańskiego – czyli w małym refektarzu zespołu pofranciszkańskiego). Była to sekcja dziecka z zespołem wad mnogich, urodzonego w niedalekim Pruszczu Gdańskim. Wyniki sekcji zostały opublikowane – stąd stała się ona znana w całym ówczesnym międzynarodowym świecie lekarskim.

W czasie swoich pobytów w Gdańsku, król chętnie odwiedzał Oelhafa, co niewątpliwie podnosiło prestiż fizyka miejskiego.

Życie Oelhafa było bardzo intensywne, bowiem prócz praktyki lekarskiej, wykładów w Gimnazjum, dysput, prowadził eksperymenty, badał lecznicze właściwości roślin, dokonywał operacji, pisał traktaty o fizjologii i anatomii.
Niestety to pasmo sukcesów i aktywności przerwała zaraza w roku 1630. Joachim był jedną z jej ofiar.

Syn Joachima, Mikołaj, kontynuował badania swego słynnego ojca nad ziołami. Wydał pracę z dziedziny ziołolecznictwa – prekursorską w tej dziedzinie. Z jego dzieła można było poznać 350 roślin stosowanych w lecznictwie. Mikołaj był także lekarzem miejskim (fizykiem), a także nadwornym lekarzem króla Władysława IV. Zważywszy chorobę nerek, na którą cierpiał od wczesnej młodości król – Mikołaj był bardzo zajętym lekarzem nadwornym.

Niestety – nic więcej na razie nie wiem o jego dalszym życiu.
Artykuł ten napisałam czas jakiś temu do internetowej Akademii Rzygaczy – obecnie tutaj uzupełniłam o notatki z sesji naukowej poświęconej 450 rocznicy Gdańskiego Gimnazjum Akademickiego, jaka odbyła się w listopadzie 2008 roku.

wykorzystałam:

1. Wielka Księga Miasta Gdańska

2. notatki W. Czaykowskiego (mojego Ojca)

3. notatki z sesji „450 rocznica Gdańskiego Gimnazjum Akademickiego”

Nathaniel Mateusz Wolf

Patrząc na Biskupią Górkę, widzimy wieżę i zabudowania dawnego schroniska młodzieżowego, obecnie zaanektowanego przez policję.

Tylko tyle.

Nie zdajemy sobie sprawy, pędząc do lub z pracy, że tam – w roku 1781 – powstała “dostrzegalnia gwiazd”. I że stała do roku 1818. Nie wiemy też często o tym, że tam też, jeszcze czas jakiś po II wojnie światowej (co opisał prof. Jan Kilarski), znajdował się grób tego, dla którego ową dostrzegalnię zbudowano.

Nataniel Mateusz Wolf.

Astronom Wolfhttp://www.astrotczew.org/?q=node/208

Ekscentryk i oryginał, noszący własne włosy – ufryzowane i z harcapem (wtedy jeszcze nie całkiem popularnym). Astronom. Lekarz. Znany i szanowany w mieście, do którego przeniósł się po I rozbiorze Polski, by nie być poddanym pruskim. Prekursor stosowania surowicy do szczepień przeciwko ospie.

Lekarz nadworny marszałka wielkiego koronnego, Stanisława Lubomirskiego, a także generalnego starosty ziem podolskich – Adama Kazimierza Czartoryskiego. Po mianowaniu tegoż na komendanta Korpusu Kadetów, Wolf został generalnym lekarzem wojsk polskich.

Wolf – niegdyś znany i uznany.

Dzisiaj – zapomniany i nieupamiętniony.

Był synem chojnickiego aptekarza. Urodził się w Chojnicach w roku 1724, zmarł w Gdańsku w roku 1784, podczas epidemii grypy.

Ale zanim nastał rok 1784 – były lata wytężonej pracy nad sobą i dla innych.
Ojca stracił wcześnie, i byłby pewnie przejął po nim aptekę, gdyby nie głód wiedzy. Pociągała go medycyna, filozofia, matematyka i astronomia. Studiował w Jenie, w Lipsku, potem w Halle. Nienajlepsza kondycja finansowa, w jakiej się początkowo znajdował, odbiła się na jego zdrowiu. Zachorował na gruźlicę, wtedy nazywaną suchotami. Dopiero stypendium ufundowane przez biskupa warmińskiego Adama Grabowskiego, pomogło mu przetrwać studia. W Erfurcie uzyskał dyplom uniwersytecki.

Po raz pierwszy pojawił się w Gdańsku w roku 1749. Duża konkurencja i niechęć środowiska lekarskiego, a także brak stosownych znajomości (skąd my to znamy?)spowodowały, że długo tu nie zabawił. Chyba jednak urodził się był pod szczęśliwą gwiazdą, bowiem dostał posadę nadwornego lekarza Stanisława Lubomirskiego. Marszałek wielki koronny był chory na gruźlicę, zaś od dziecka słabowity. Potrzebował więc stałej opieki lekarskiej. Nataniel zaś, jako człowiek z natury życzliwy i dobry, z całym oddaniem tę opiekę sprawował.

Praca dla tak znamienitego pacjenta zaowocowała zarówno stabilizacją finansową, jak i popularnością, która sięgnęła aż na dwór szwedzki.
Doktor Wolf, po rozstaniu z Lubomirskim w roku 1761, został lekarzem nadwornym Adama Kazimierza Czartoryskiego. Pan generalny starosta ziem podolskich pochodził ze zdrowej rodziny, a ponadto był o 10 lat młodszy od swego medyka.

Prowadził dom otwarty, należał do twórców Teatru Narodowego, parał się zarówno teorią jak i krytyką literatury. U księcia bywało wiele znanych nazwisk epoki. Ba! Nawet sam Casanova (który n.b. o doktorze Wolfie wyrażał się per “kreatura” – a to za sprawą pewnego paskudnego żartu doktora).

Król Stanisław August Poniatowski, sam będąc również pacjentem Nataniela, nobilitował go w roku 1768. Akt nobilitacji przywiązał syna chojnickiego aptekarza do Polski bardzo szczerze i do końca życia.

Wolf, wraz ze swoimi chlebodawcami podróżował, bywał. Swoboda finansowa, jakiej doświadczył, a także doskonałe zdrowie księcia Adama, pozwoliły mu na zajęcie się swoja pasją. A tą była astronomia.

Kiedy książę Czartoryski został komendantem Korpusu Kadetów, Nataniel objął tam stanowisko generalnego lekarza wojsk polskich.

W roku 1769 jednak – Wolf opuścił Warszawę. Podobno zmusiła go do tego choroba. Dość, że trochę podróżował, m.in.. do Anglii, by wreszcie osiąść w …Tczewie. Przypuszcza się, iż miał tam rodzinę. No, bo jakież inne względy mogły zagnać znanego lekarza do prowincjonalnego miasta. A może pragnienie ciszy i spokoju dla kontynuowania swoich ukochanych badań astronomicznych… Tego się już pewnie niestety nie dowiemy.

Rok 1772, a więc rok pierwszego rozbioru Polski, wygonił go z sennego Tczewa, zagarniętego przez Prusy. Szczerze oddany Polsce, w której przecież zrobił karierę i odniósł sukcesy, wyjechał do Gdańska, wtedy jeszcze pozostającego przy Polsce. Tutaj z listami polecającymi trafił pod łaskawą i życzliwą opiekę opata cystersów oliwskich, Jacka Rybińskiego. Jemu też zawdzięczał pierwsze i całkiem wygodne lokum w Gdańsku. Na drugim piętrze domu na rogu ulicy Garncarskiej i Targu Drzewnego. Dom ten w latach 1436 – 1831 był własnością cystersów oliwskich. Tutaj w narożnym pokoju doktor Wolf urządził sobie obserwatorium, sprowadzając do niego nowoczesne przyrządy astronomiczne.

Wciąż żądny wiedzy i wymiany doświadczeń – związał się z Gdańskim Towarzystwem Przyrodniczym (utworzonym przez Daniela Gralatha). Został powołany na członka Royal Society w Londynie. Publikował, badał, leczył, dokształcał się.

W mieście dał się poznać, jako dobry i nowoczesny lekarz, i stał się popularny. Zajmował się nie tylko leczeniem i swoją ukochaną astronomią, ale też systematyką roślin, a także kolekcjonowaniem rzadkich okazów muszli i minerałów.

W tym też czasie, Towarzystwo Przyrodnicze zakupiło na Biskupiej Górce miejsce pod budowę obserwatorium, które Nataniel był gotów tak sfinansować, jak i wyposażyć.

Kiedy w Gdańsku zaczęto mówić o pierwszych szczepieniach przeciwko ospie – dokonywanych w zachodniej Europie, dr Wolf stał się gorącym ich zwolennikiem. W końcu Rada, w dniu 27 maja 1774 wydała zezwolenie na szczepienia, ale wyłącznie poza miastem (ze względów bezpieczeństwa).
Napisałam “w końcu”, bowiem w mieście rozgorzała prawdziwa dyskusja nad celowością i bezpieczeństwem szczepień. Jedni odwodzili iż to wręcz zbrodnia, drudzy ostrzegali przed gniewem bożym, inni zaś z lubością cytowali zagraniczne pisma donoszące o sukcesach szczepień. Wbrew jednak stanowisku środowiska lekarskiego, które generalnie było przeciwne szczepieniom, nieufne wobec nowinek, pomysł wzbudził zainteresowanie. Ospa była w tych czasach jedną z najgroźniejszych chorób, pojawiała się co kilka lat i powodowała ogromną śmiertelność, zwłaszcza wśród dzieci.

Bogate mieszczaństwo gdańskie, obyte i wykształcone, okazało się podatne na nowinki medyczne, i coraz częściej dopytywało o szczepienia dla swoich dzieci.

Pierwszym, który zdecydował się na eksperyment, był Christian Henryk Trosiener. Kazał zaszczepić swoje trzy córki. Jedynym lekarzem, który gotów był to szczepienie przeprowadzić, był Nataniel Wolf.

Wiadomość o tym, jak technicznie przebiegało owo szczepienie i na czym polegało, zawdzięczamy pamiętnikowi jednej z panien Trosiener, Joannie (od 1785 roku pani Schopenhauer, przyszłej matce filozofa). “Gdańskie Wspomnienia Młodości” – zawierają wiele informacji zarówno o życiu w mieście, jak i o ekscentrycznym lekarzu. Są ciepłe i pełne nostalgii.

Wracając do naszego doktora Wolfa, szczepienie się “przyjęło” i dziewczynki Trosienerów stały się przykładem dla innych. To wzmocniło prestiż lekarza oraz jego popularność w kręgach bogatego mieszczaństwa.

W 1781 roku powstała na Biskupiej Górce “dostrzegalnia gwiazd” a Nataniel wyposażył ją w sprzęt, jakbyśmy dzisiaj to nazwali – najnowszej generacji.
Niestety, nie dane było panu Wolfowi cieszyć się długo swoją “dostrzegalnią”. Zmarł podczas epidemii grypy w grudniu 1784, niosąc cały czas pomoc chorym i potrzebującym. Prawdopodobnie, organizm osłabiony gruźlicą, nie wytrzymał choroby.

To jednak nie koniec opowieści o doktorze z harcapem.

Otóż, prawdopodobnie, czując swój koniec, zawczasu przygotował się do podróży stąd do wieczności. Miastu zapisał obserwatorium wraz z wyposażeniem oraz kwotę 4 tysięcy dukatów, na funkcjonowanie tegoż. Stworzył tym samym fundację do badań astronomicznych w Gdańsku. Sam zaś zażyczył sobie spocząć w specjalnej dębowej kapsule, wypełnionej roztworem o składzie “podobnym do formaliny”, co miało zmumifikować zwłoki. Pochować się kazał koło ukochanego obserwatorium. Testamentem zezwolił na otwarcie grobu po 100 latach.

Niestety, w roku 1813, generał Rapp – podczas oblężenia Gdańska nakazał rozebranie obserwatorium. Zarówno grób Wolfa, jak i pomnik na nim, choć uszkodzone, ocalały z oblężenia. Jednak kiedy zdecydowano się już w roku 1869 otworzyć grób lekarza i astronoma, stwierdzono iż, w kapsule-trumnie zachowały się same kości. Najprawdopodobniej podczas oblężenia 1813 roku wyciekł z uszkodzonej trumny płyn konserwujący…

Zanim pochowano szczątki w miejscu poprzedniego grobu, wykonano gipsowy odlew czaszki lekarza i przekazano Towarzystwu Przyrodniczemu. To zaś, po otrzymaniu odszkodowania za zniszczone na Biskupiej Górce obserwatorium, – w roku 1845 – przeniosło się do domu, zakupionego przy ulicy Mariackiej, i tam otworzyło nowe obserwatorium, które działało do ostatniej wojny. Teraz, w tym budynku mieści się Muzeum Archeologiczne.
Zaś po grobie Mateusza Wolfa, poza krótka notatką profesora Jana Kilarskiego, nie pozostał ślad.

I próżno szukać jakiegokolwiek tropu na Biskupiej Górce, która stała się dzielnicą zupełnie nie przystającą do marzeń doktora.

Tekst jest mojego autorstwa – zamieszczony czas jakiś temu na stronach Akademii Rzygaczy.

wykorzystałam:

1. Gdańskie wspomnienia młodości – Joanny Schopenhauer

2. Wielka Księga Miasta Gdańska

3. notatki mojego Taty – Wojciecha Czaykowskiego