Od listopada tego roku Galiny zawsze będą mi się kojarzyły ze wspaniałym odpoczynkiem, ciepłem kominka, pysznym jedzeniem, serdeczną atmosferą i… bandytą, który w nocy napluł mi do jogurtu 🙂
Ale – od początku…
Jak już pisałam, postanowiliśmy pojechać na urlop.
W artykule p.t. Granica napisałam:
Wszystkie nasze wagary i urlopy staramy się spędzać w dawnych Prusach Wschodnich. Niestety po ostatniej wojnie, te tereny przecięte zostały granicą, a propaganda powojenna i mentalność (wciąż mające się świetnie) nie potrafią poradzić sobie z bogatym dziedzictwem historycznym tych ziem.
My wszakże pojechaliśmy odpocząć i poszukać plotek historycznych. Znaleźliśmy i jedno i drugie. A nadto znaleźliśmy wspaniałe miejsce na prawdziwy odpoczynek. Zatrzymaliśmy się pensjonacie w Galinach. Miejsce nie tak daleko od ludzi, ale jednak dostatecznie – by pozwolić zapomnieć o codzienności. Poza tym pełne ciepła i serdeczności. Galiny widziałam po raz pierwszy niemal dwa lata temu (ten czas tak ucieka, że aż strach ) z okien busa, kiedy jechałam z grupą do Bartoszyc. Potem – ponownie znowu przejazdem.
I stale życie w pędzie – bez zatrzymania się, nawet na krótki oddech.
Uwielbiam swoją pracę, ale przecież jakiś urlop też mi się od czasu do czasu należy, więc…
Zamówiłam nam pokój w oficynie pałacu…
No właśnie… Galiny. Czemu tak bardzo chciałam tam właśnie?
Z sympatii.
Do rodziny Eulenburg, do obecnych Właścicieli za ich wielką pracę i serce. Z sympatii do tego miejsca na mapie… Zresztą, jesteśmy przykładem powiedzenia, że ktokolwiek choć raz postawi stopę na Ziemi Pruskiej – będzie tam wracał.
Wyjechaliśmy wbrew wszystkiemu – pogoda była typowo jesienna. Deszcz skutecznie wybijał mi z głowy wysiadanie po drodze celem „ustrzelenia” ujęcia.
Daruję sobie opis trasy DO Galin. Bo to będzie w odcinkach jeszcze paru.
Same Galiny są najważniejsze.
Położone są tu:
Wieś powstała – jak większość na tych terenach w wieku XIV na fali tzw. kolonizacji krzyżackiej. A palce w tym maczał komtur Bałgi.
W wieku XV – po wojnie trzynastoletniej – jak w wielu podobnych przypadkach – wieś była nagrodą za zasługi. Dostał ją niejaki Wend Illenburg z Saksonii, w służbie Wielkiego Mistrza Henryka Reuss von Plauen.
Czyli – rzec by można typowe początki wielkich majątków na tych terenach.
A co potem?
A potem był pałac wybudowany w Galinach dla Botho zu Eulenburga (wiek XVI i z tego okresu zachowane jedyne w regionie sgrafitta, wg kobidz.pl) i wieki całe dobrego gospodarzenia.
W tzw. międzyczasie (już w XX wieku) pojawia nam się tu nawet któryś z Hochbergów. To w związku z przebudową założenia pałacowego w roku 1921. Jak mi powiedziano w Pszczynie – kierownikiem robót mógł być książę Jan Henryk XV, bowiem był inicjatorem przebudowy zamku w Książu. Ale równie dobrze mógł to być jego najstarszy syn – Jan Henryk XVII. To wciąż pozostaje do ustalenia 🙂
Ale wracam do Galin.
Linia Eulenburgów galińskich – jak wszystko w tym rejonie – trwała tu do stycznia 1945 roku. A potem przeszła „wojenna nawałnica”. Jedni stwierdzą, że sprawiedliwości dziejowej stało się zadość, inni że skończyła się era spokoju a zaczęła era upadku.
Faktem jest, że era upadku Galin trwała do 1995 roku, kiedy to obecni Właściciele podjęli decyzję szaloną… Kupili majątek i zabrali się za jego restaurację. Napisałam „majątek” bo rzeczywiście, to nie tylko pałac, ale i folwark. Nie będę tu opisywała kłopotów z odtworzeniem tego, co zostało zrabowane i rozwłóczone podczas powojennych lat… To można przeczytać tu i ówdzie w sieci. Jak choćby TUTAJ.
Lata walki z przeciwnościami losu i wieloletnią dewastacją dały świetny efekt. Jak to dzisiaj wygląda, można zobaczyć na stronie Pałacu Galiny. A najlepiej jechać tam osobiście.
I tu uwaga – ich mus czekoladowy jest świetny! Najlepszy dowód, że ja – nielubiąca słodkości (jeśli coś nie jest kotletem schabowym, to nie istnieje… ) „wciągnęłam” dwa… i do dzisiaj żałuję, że nie zamówiłam trzeciego… A kaczka z kluseczkami i żurawiną, to mistrzostwo świata… Lista jest długa, więc musimy tam wrócić 😉
Szkoda jednak, że otoczenie kościoła wciąż jest nieco zaniedbane.
A przecież to nie byle jaki kościół… W latach 20-tych XVIII wieku zyskał bibliotekę z daru Gottfrieda Heinricha zu Eulenburg. Tego samego, którego płytę epitafijną można oglądać we Fromborku. Biblioteka po II wojnie na szczęście trafiła do Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu. I tam się znajduje 920 pozycji bibliograficznych starodruków (w tym 4 inkunabuły) oraz 8 rękopisów z galińskiej kolekcji.
Przykościelne mauzoleum Eulenburgów dzisiaj bardziej przypomina celę pokutną niż miejsce grzebalne.
A przecież chowano tutaj członków rodu. I to nie tylko tych, o których krążą legendy.
Pochowano tu też 3-letniego Botho Ernesta zu Eulenburg (w drugiej połowie XVII wieku). I to na jego uroczystości pogrzebowe wykonano CHORĄGIEW NAGROBNĄ. Była to jedna z dwóch znanych chorągwi nagrobnych poświęconych dzieciom na terenie ówczesnych Prus. Obecnie to jedyny zachowany egzemplarz (właśnie zamówiłam sobie publikację na ten temat, to dowiem się więcej). Chorągiew wykonano ze zszytych kawałków lnianego obrusu, a obramowano płótnem bieliźnianym. Na awersie, w części centralnej, chorągiew przedstawia klęczące dziecko, natomiast na rewersie znajdują się inskrypcje epitafijne.
Do roku 1945 chorągiew znajdowała się w kościele galińskim. Pogarszający się stan płótna a także realne zagrożenie zniszczenia tego bezcennego zabytku sztuki funeralnej – zadecydowały o tym że w 1945 została przeniesiona do Kętrzyna. Tam to bowiem już w styczniu 1945 roku Zofia Licharewa rozpoczęła zabezpieczanie ocalałych w mieście i okolicy zabytków. Renowacja dzieła trwała kilkanaście lat, a przeprowadziła ją prof. Bogumiła Rouba. Obecnie chorągiew jest prezentowana w kętrzyńskich zbiorach muzealnych.
Ale… Że też zawsze musi być jakieś ALE !!!
Chorągiew jest fatalnie eksponowana…
Otóż pomysł gabloty jest świetny – lustro umieszczone na spodzie gabloty pozwala na ogląd także rewersu chorągwi… Ale sama gablota jest zbyt mała i źle oświetlona. W efekcie nie widać nic.
A co z tym jogurtem, do którego w nocy napluł mi jakiś bandyta?
Hm… kupiłam w Sątocznie jogurt poziomkowy, bo nigdy takiego nie jadłam… Chciałam spróbować. Ale, że w Galinach karmiono nas nadzwyczaj dobrze nie miałam kiedy tego jogurtu spróbować. Więc wystawiłam go wieczorem na parapet – za okno.
Po jakimś czasie w absolutnych ciemnościach usłyszeliśmy chrobot. Chrobot ucichł, kiedy zapaliliśmy światło, by sprawdzić, co to (przypomniały mi się rozrabiające gronostaje nad pokojami w leśniczówce A. i M.K).
Rano – przed śniadaniem chciałam spróbować jogurtu, i sięgnęłam za okno i oto co tam zastałam:
No i nie spróbowałam jogurtu poziomkowego, bo mi w nocy do niego napluł jakiś nocny, zapewne futrzasty bandyta 😉
I to napluł do obu 🙂
A swoją drogą, to troszkę szkoda, bo już myślałam, że to nocne chrobotanie to były duchy 😀
Rewelacyjny artykuł!!! Ciekawe swoją drogą kim był sprawca zbrodni jogurtowej. A chorągiew zrekonstruowaną warto by podlinkować, choć dla unaocznienia gigantycznej pracy konserwatorskiej, bo to duża rzecz!
Oj dziękuję Ci za uznanie !!!!
:))))
Kryś !!!chorągiew JEST podlinkowana…
to tu:
„Pochowano tu też 3-letniego Botho Ernesta zu Eulenburg (w drugiej połowie XVII wieku). I to na jego uroczystości pogrzebowe wykonano chorągiew nagrobną.”
zaraz to jakoś uwidocznię 🙂
[…] wracam wspomnieniami do naszej listopadowej eskapady wschodniopruskiej. Nie tylko dlatego, że to był wreszcie ów wymarzony wspólny urlop, tak bardzo […]
[…] Ale i tak wszystko zawsze zaczyna się przysłowiowego pieca, czyli od … Galin […]
[…] Galin mam specyficzny stosunek. I nic tego nie zmieni. Zawsze tam będę wracała z chęcią – do […]