Steblewo – dziur ciąg dalszy

Za oknem wieje. Sztorm na Bałtyku ma osiągnąć 10 do 11 st. B. No to dla odmiany – parę zdjęć z zieleniną w tle.

Zamieszczam zdjęcia dziur steblewskich. Nigdy dotychczas ich nie zauważyłam, ale też nigdy przedtem nie zapędzałam się w te okropne chaszcze obrastające ruinę…

Steblewo….

Steblewo (google maps)

Kiedyś bogata i znaczna wieś przewozowa (to znaczy, że funkcjonował tu prom na Wiśle do Palczewa), od której wzięły nazwę Żuławy po lewej stornie Wisły, od 1945 roku popada w marazm. Już sama sylweta ruiny kościoła, dumnej, mimo potwornego okaleczenia wojennego, pokazuje jak ważna to była wieś.

W średniowieczu – za czasów krzyżackich – wieś należała do komturii gdańskiej. I to w tym rejonie powstał tzw. stary wał. Ponoć już w XIII wieku. Natomiast wiadomo, że w wieku XIV właśnie w okolicach Steblewa Wisła wdarła się na Żuławy.

W ogóle historia Steblewa, to historia oddająca stosunki własnościowe na tych terenach od średniowiecza: od początku wieku XIV do wojny trzynastoletniej pozostawało w państwie krzyżackim (przypominam, to był obszar około 58 tys. km kwadratowych). Po Pokoju Toruńskim II – stało się własnością Gdańska.

Po 1792 stanowiło własność Prus, potem w czasach napoleońskich na 7 lat – wróciło w ręce Gdańska, po to by znowu wrócić do Prus. Po I wojnie światowej weszło w skład Wolnego Miasta Gdańska. Po 1945 roku – znalazło się w Polsce.

Wieś lokowano na prawie chełmińskim (Wlk. Mistrz Ludolf von Koenig) i wybudowano kościół. Salowy, na planie prostokąta, bez wydzielonego prezbiterium. Od północy dobudowano zakrystię a od zachodu dodano wieżę. W XVI wieku świątynia została przejęta przez protestantów.

Do dzisiaj we wsi opowiada się historię pastora Gabriela Ulricha, który odszedł ze stanowiska, kiedy jego żonę posądzano o czary… Tym czasem, Ulrichowa nie była żadną czarownicą – a zielarką. W owym czasie jednak nietrudno było zostać pomówionym o czary a co za tym idzie łatwo też było zostać skazanym, bez względu na winę, toteż pastor wolał opuścić te tereny… Ponoć Ulrichowa przed odejściem przeklęła tak Steblewo i mieszkańców.

Czy to przekleństwo ma moc do dzisiaj – pozwalając pięknym i unikatowym podcieniowym domom żuławskim popadać w coraz to gorszą ruinę niemal tuż pod okiem konserwatora zabytków?!

Tu podaję link do hasła konserwator zabytków – tak by wiadomo było CZYM powinien zajmować się taki urzędnik…

Już w roku 1407 Wielki Mistrz Konrad von Jungingen wydał prawo regulujące kwestie przeciwpowodziowe i co za tym idzie – powinności mieszkańców wsi na Żuławach (także Steblewskich).

Zarząd nad całością działań sprawowali zarządcy wałowi, w każdej części Żuław inny, wybierani przez mieszkańców. Przeważnie zarządcami zostawali sołtysi. Do pomocy mieli 5 przysiężnych wałowych i 12 przysiężnych kanałów. Mieszkańcy każdej wsi mieli przydzielony odcinek wałów i kanałów i mieli absolutny obowiązek pracy na nim. Każdy właściciel ziemi od 1 włóki (czyli ok. 16,8 ha) miał naprawiać 1 sznur wałów (czyli około 43,5 metra).

Zaniechanie było surowo karane.

Ech… wróćcie czasy kar surowych i nieuchronnych!

Wróćcie czasy ZROZUMIENIA tych ziem… że nie wspomnę o miłości do nich…

Powodzie zdarzały się bardzo często i tylko w wieku XVI wiemy o trzech wielkich powodziach (w samym wieku XVI powodzi i podtopień było ponad 30). Ta z roku 1540 zagroziła nawet Gdańskowi, bo doszła do Długich Ogrodów. I to od tego czasu właśnie  można mówić o planowym osadzaniu ludzi nowej wiary na terenach podmokłych… Tak  zaczyna się historia Mennonitów…

(ale to inna opowieść, opowieść o Rodzinie, której potomkowie przyjechali zobaczyć dom… Dam OCZYWIŚCIE nie istnieje, ale miejsce istnieje. Nawet terp się zachował… TYLKO terp się zachował).

W historii Żuław Steblewskich i Gdańska do dzisiaj wspomina się wielką powódź z kwietnia 1829 roku. Zima przełomu roku 1828 i 1829 była długa i bardzo mroźna, bo temperatury dochodziły do -30 st. C i na dodatek obficie sypało śniegiem. A potem w marcu nagle przyszła zmiana pogody i ocieplenie, najpierw w górnej Narwi i Wkrze. W związku z tym, w okolicach Warszawy wody gwałtownie się podniosły i dosłownie „runęły” w dół, ku ujściu. Jak niesłychany musiał być napór wód, skoro zawalił się most w Toruniu.

Dzisiaj się mówi, że w Gdańsku zlekceważono zagrożenie, licząc, że w razie czego woda zaleje Żuławy (skąd my to znamy…). Ówczesny mistrz wałowy J. Kossak postulował u władz gdańskich, aby przekopać ujście we wsi Górka, tak by w razie czego rozszalały żywioł miał ujście poza miastem. Władze nie zgodziły się, uznając to za zbędny wydatek (przypominam, że dzisiaj WCIĄŻ nie mamy porządnego zabezpieczenia przeciw powodziowego), uważając, że taka powódź zdarza się raz na … 100 lat.

Na dodatek znad zachodu nadciągnął nad Zatokę Gdańską niesłychanej siły orkan. Porywy wiatru dochodziły ponoć do 200km/h.

O nocy z 8 na 9 kwietnia 1829 r. do dzisiaj się mówi przy sposobności zwiedzania Żuław Steblewskich. Wody z morza wtargnęły do ujścia Wisły, hamując spływ lodów. Spiętrzone zatorem lodowym wody Wisły z kolei naparły na wały przerywając je na przestrzeni od Torunia po Tczew w około 80 miejscach. Nad ranem 9 kwietnia w dół delty Wisły runął żywioł, około 10 tys. m.sześć. wody na sekundę. To było średnio dwa razy więcej, niż Odra podczas tragicznej powodzi z 1997 r.

I to właśnie niedaleko Stebelewa na długości przeszło 300 metrów woda przerwała wał, rozlewając się po całym terenie. Na ścianie kościoła w niedalekich Trutnowach do dzisiaj zachował się kamień ze znakiem wysokiej wody…

wschodnia ściana kościoła w Trutnowach (zdj. Aga S.) dla porownania wysokości wody w 1829 - mój wzrost to 170 cm Bo ta na zdjęciu to ja 😉

Wieczorem wielka woda dotarła do samego Gdańska. Wiadomo, że rozerwane zostały wrota Kamiennej Śluzy. Najpierw woda wtargneła do Dolnego Miasta, poczem pojawiła się w Prawym Mieście. Kiedy burmistrz (Joachim H.Weickhmann) zwoływał naradę – woda podchodziła pod stopnie Ratusza… Wkrótce wysokość wody sięgnęła ponoć 3 metrów. Na Ołowiance, na jednym ze spichlerzy również zachował się znak wysokiej wody z tego okresu…

spichrze na Ołowiance

Przy sposobności trzeciej fali powodziowej woda zmiotła wioskę w Wisłoujściu, a w samej twierdzy dziedziniec został zalany do około metra.

Wielka woda utrzymywała się aż do 28 kwietnia.

Powołano specjalną komisję parlamentarną do oszacowania strat. Te wyniosły około 2 mln. talarów.

…11 tysięcy ludzi na Żuławach oraz 12 tysięcy mieszkańców Gdańska z liczącej 66 tysięcy ludności miasta zostało pozbawionych dachu nad głową. Straty ludzkie na Żuławach wynosiły ok.30 osób i byłyby bez wątpienia dużo większe, gdyby nie przekazywana przez pokolenia pamięć o tragicznej powodzi sprzed 300 lat, jaka pozbawiła tam życia blisko 5 tysięcy ludzi…

…Władze pruskie obciążyły urzędników gdańskich winą za katastrofalne skutki powodzi. Twierdzono nie bez racji, iż natychmiastowe przerwanie północnego odcinka wału, 10 km przed Gdańskiem, spowodowałoby, iż część wody opuściłaby Żuławy i wróciła do pierwotnego koryta rzeki”… A to, jak pamiętamy postulował przecież wspomniany już mistrz wałowy …

Opowiadali mi Mennonici, z którymi od lat jeżdżę po Żuławach, że zawsze trzymano w gospodarstwach łodzie, umożliwiające ewakuację tak ludzi jak i inwentarza. I że te łodzie (przynajmniej niektóre) przydały się potem tym, co przyszli w 1945 roku… Ale to też inna historia…

Jako ciekawostka - jeden z czterech domów po drodze do Giemlic - adaptacja zagrody typu holenderskiego (kompletnie nieudana zresztą) z roku 19

No i parę zdjęć końca potęgi kościoła steblewskiego…

Tematu nie wyczerpałam. I wcale nie było moją intencją go wyczerpać. Bo to niemożliwe. Od lat jeżdżę na Żuławy Steblewskie z grupami szkolnymi i za każdym razem odkrywam coś nowego.

Szklanka czyli za grosz optymizmu…

No i doczekałam się!!!

Ba – doczekaliśmy się wszyscy – po długiej przerwie Kryś popełniła komiks :).

Jak wszystkie poprzednie i ten miał swoją genezę… Otóż, parę dni temu Kryś zamieściła na Facebook-u szkic twarzy von Plauena.

von Plauen (rys. Krystyna Jarosławska)

Von Plauena mniej więcej znałam z jej opisów. Zresztą, czas jakiś temu obie byłyśmy na ciekawej konferencji w Kwidzynie (której to pokłosie można przeczytać w książeczce nader ciekawej). I na konferencji wyraźnie opisano, wręcz dano portret pamięciowy owego Pana Pruskiego. Ale o ile grube rysy von Plauena mogłam sobie wyobrazić, to  Ludolfa nie wyobrażałam sobie zupełnie.

I nagle Kryś wyczarowała twarz melancholika (a swoją drogą, zdolna z niej  Dziewczyna !!!) :

Ludolf König (rys. Krystyna Jarosławska)

Napisałam, co o nim myślę; że musiał należeć do tych, co to szklankę zawsze widzą pustą i musiał mieś sam ze sobą problemy. Tacy ludzie emanują smutkiem. To znaczy, atmosfera wokół nich jest smutna i beznadziejna sama z siebie. Takich ludzi się zazwyczaj unika, bo „zabierają” dobrą energię. Poza tym, nikt nie lubi smutasów 😉

No i Kryś, jak zwykle, natychmiast podchwyciła temat, po czym dzisiaj – proszę bardzo – mamy komiks!!!!!

A swoją drogą, Ryński chyba to zrobił umyślnie 😉 I już wiemy za co ten mściwy topór krzyżacki – ale to materiał na inną opowieść/komiks 😀

Wyjątkowa sesja naukowa w Olsztynie…

2 lipca b.r. w Olsztynie odbędzie się międzynarodowa sesja naukowa z udziałem Dr Bruno Plattera – Wlk. Mistrza Zakonu Krzyżackiego.

Międzynarodowa sesja naukowa, 2 lipca 2010 roku
Zakon Krzyżacki w historii, ideologii i działaniu – symbole dziejowe”
Aula im. Marii i Georga Ditrichów, Wydział Humanistyczny UWM
ul. Kurta Obitza 1, Olsztyn

Wydarzenie na skalę europejską!

Pająk

Winrych jest moim ulubionym Mistrzem. Kiedyś J.T. zapytał – dlaczego akurat on. Nie wiem. Może dlatego, że zanim został Wielkim Mistrzem – był komturem gdańskim… I że to za jego czasów Gdańsk stał się członkiem Hanzy. Nie potrafię wyjaśnić mojej do niego sympatii. Sympatie i antypatie (jak miłość) często są irracjonalne i niewytłumaczalne.

Dość na tym że On i już.  🙂

Ale skoro go lubię i za nim właściwie przyszłam do Malborka ( 😉 )  to chcę ,by wyglądał godnie…

Jakież więc było moje zdumienie i… zniesmaczenie, kiedy pewnego dnia, idąc z wycieczką, ujrzałam pająka bezczelnie zwisającego mu z nosa…

Jak zwykle wystarczyło, bym Krysi o tym powiedziała a natychmiast dostałam stosowną ilustrację 🙂

Od tego czasu – ilekroć koło winrychowego pomnika przechodzę – wydaje mi się, że mruga do mnie porozumiewawczo 🙂

Published in: on 25 Maj 2010 at 17:08  3 Komentarze  
Tags: , , , , , ,

Woda…

Wielka Woda zawsze przerażała. Szczególnie w ostatnich dniach napawa strachem – po tylu latach zaniedbań i systemowego (a także systematycznego) niszczenia całej tzw. infrastruktury…

A tymczasem – przecież niegdyś rozumiano, jak ważna jest ochrona przeciw powodziowa…

Za czasów Konrada von Jungingen (w roku 1407) powstały zalążki związków wałowych. Struktura była jasna: był Zarządca Wałów, któremu podlegało 5 Przysiężnych Wałowych i 12 Przysiężnych Kanałów. Sołtys wsi przeważnie zostawał Przysiężnym Wałowym… Miał obowiązek objeżdżania wałów i kanałów po zimie. Nadto – mieszkańcy każdej wsi mieli obowiązek pracy na przydzielonym odcinku wałów i kanałów. Jeśli się z tego obowiązku nie wywiązali – byli karani! Każdy właściciel ziemi z 1 włóki (czyli ok. 16,8 ha) musiał pracować (naprawiać) 1 sznur wału – czyli ok. 43,5 m.

A jak to dzisiaj wygląda? Wystarczy przejechać się po Żuławach…

Wczoraj miałam Nocne Zwiedzanie na Zamku, wiec jechałam „rzemiennym dyszlem” przez Sobieszewo, Świbno… Parę zdjęć zamieszam poniżej.

Prima Aprilis według Aidy

Primal aprilis wg Krysi Jarosławskiej

Published in: on 1 kwietnia 2010 at 22:07  Comments (1)  
Tags: , , , , , , , ,

Henryk Reuss von Plauen i disco polo

Zamieszczam opowieść zasłyszaną czy przeczytaną – dla samej opowieści jest to nieistotne. Dość na tym, że dotyczy miejsca istniejącego i całkiem realnego. A przy tym mającego magię…

Miejsce jest do znalezienia na mapie, a najlepiej gdyby osobiście – w Prusach Górnych – czyli historycznym Oberlandzie…

To Morąg – dawny Mohrungen.

Jest tam zamek – pierwotnie gotycki – a teraz właściwie to dom mieszkalny rzadkiej brzydoty. Jego brzydota wynika z wielowiekowych przebudów, i nie do końca przemyślanych „modernizacji”.

Jednak, jeśli ktoś ma oko zdolne wyłapać gotyckie piękno – za nic będzie miał oficjalną opinię o urodzie budowli. Znajdzie tam piękno, będące echem dawnej świetności. No i przede wszystkim… cudne cegły gotyckie! Jedną taką śliczność załączam na zdjęciu, bowiem jest wyjątkowa.

cudnosci moraskie

W tym domu – a raczej dawnym zamku – straszy….

Raz, że krąży tam duch młodej Barbary Schwann. Młodej, bo z dzisiejszego punktu widzenia, właściwie dziewczynki – 14-latki, która udusiła swoje nowo narodzone dziecko. A że rzecz miała miejsce w XVIII wieku, to i kara stosowna była do ówczesnych czasów. Dość na tym, że skazano ją na przemyślne tortury, a w końcu ścięto. Jakby to nie wystarczyło, to jej głowa osadzona na pice, pokazywana była w tzw. wieży czarownic ku przestrodze. Pozostaje pochylić się nad cierpieniem dziewczyny, niewątpliwie działającej w tzw. szoku poporodowym… A także nad obyczajowością widzącą w kobiecie li tylko narzędzie do prokreacji, czy też jeszcze gorzej – diabelski pomiot. Jakże aktualne przemyślenia, zwłaszcza kiedy mówimy o pełni praw kobiet, a może – wciąż o braku ich pełni…

Ale…, aby opowieść nie stała się ponurą rozprawką filozoficzną, nie o tym duchu opowiem, a o innym – starszym i historycznie dobrze udokumentowanym.

To duch Henryka Reuss von Plauena. W latach 1469-70 był Wielkim Mistrzem Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. W czasach zdecydowanie nie najlepszych dla tegoż… Kto wpadnie do Torunia po „gotyk na dotyk”, niech wejdzie do staromiejskiego ratusza i stanie przed obrazem Mariana Jaroczyńskiego pt. „Traktat Toruński” – by po prawej stronie obrazu, tuż obok postaci Wielkiego Mistrza, ujrzeć Henryka Reuss von Plauena – wówczas jeszcze Wielkiego Komtura. Postać ma szlachetną i wyniosłą. Jest przedstawiony jako rycerz – z pewnością nieustraszony i niepokorny.

Zupełnie inaczej go przedstawiono w broszurce z XIX wieku.

Heinrich_Reus_von_Plauen z Wikipedii

Tak wyobrażano sobie Henryka Reuss von Plauena w broszurce „Mohrungen eine Stadt in Ostpreußen” z roku 1877 (źródło: Wikipedia)

Zanim został Wielkim Mistrzem był komturem Bałgi i wójtem Natangii. Później awansował i został Wielkim Szpitalikiem, i zarazem komturem Elbląga (złośliwcy mówili, że pomogło pokrewieństwo z Wielkim Mistrzem – był bowiem siostrzeńcem Ludwiga von Erlichshausena).

W pierwszym etapie wojny 13-letniej – tuż przed słynną bitwą pod Chojnicami, rozegraną 18.09.1454 (pierwszą bitwą pod Chojnicami) – wyznaczył Bernarda Szumborskiego na dowódcę zaciężnych. Dzięki przemyślanej decyzji tę bitwę wygrali właśnie krzyżacy – zmieniając bieg pierwszej fazy długiej wojny.

Tuż po podpisaniu Pokoju Toruńskiego (II Pokoju Toruńskiego) w toruńskim Dworze Artusa, został komturem Pasłęka, zaś po śmierci wuja w roku 1467 objął namiestnictwo.

W panującej sytuacji politycznej – wycofał się do Morąga, który teraz znajdował się na terenie tzw. Prus Zakonnych, aby poczekać na rozwój wypadków, a przede wszystkim, by przeciągnąć w czasie zwołanie Kapituły Wyboru Wielkiego Mistrza…

Król jednak naciskał na konkretne decyzje… Był wtedy znaczącą siłą, z którą należało się liczyć… W końcu kapituła została zwołana w roku 1469. No i zgodnie z oczekiwaniami Henryk został wielkim mistrzem. A jako taki – musiał – postanowieniami Traktatu Toruńskiego złożyć hołd królowi. Wyraźnie do tego zobowiązywał punkt VI traktatu pokojowego, podpisanego przez jego wuja…

„Winniśmy zaś my, Ludwik, mistrz wspomniany, i każdy następca nasz, podniesiony do godności w. mistrza oraz mający być do niej podniesiony, po sześciu miesiącach od dnia podniesienia do godności w. mistrza przedstawić się osobiście wspomnianemu najjaśniejszemu panu Kazimierzowi królowi i następcom jego, królom polskim, i tam za nas, komturów i ziemie pruskie jemu i następcom jego, królom, i Królestwu Polskiemu złożyć przysięgę należnej wierności oraz zachowania obecnego pokoju oraz że nigdy nie będziemy zabiegali o absolucję lub o zwolnienie od przysięgi ani jako o rzecz już uzyskaną, która ma być uzyskana.”

Zaraz też po wyborze na W. Mistrza – co stało się 17 października 1469 – wyruszył Henryk w drogę do Piotrkowa (dzisiaj zwanego Trybunalskim) aby zadość uczynić owemu VI punktowi traktatowemu. Już 1 grudnia tego roku – złożył hołd królowi. W drodze powrotnej został rażony apopleksją, jak mówiono – ze złości czy raczej może z upokorzenia całą sytuacją. Zmarł w Morągu na początku następnego roku, zaś pochowano go w Królewcu.

Tyle fakty.

Wiemy, że Henryk miał charakter i był nie w ciemię bity – bowiem już za czasów swego wuja grał tzw. pierwsze skrzypce w zakonie.

Wiemy też, że kochał piękno.

Kiedy się stanie na dawnym dziedzińcu zamku morąskiego zwłaszcza podczas zachodu słońca – nietrudno się z tym zgodzić.

A wracając do Morąga, von Plauen ponoć ten zamek szczególnie sobie upodobał. Dbał więc o niego, upiększał, jako że lubił otaczać się pięknem i pięknymi przedmiotami. Ponoć nawet grajków trzymał i po zamku niosła się muzyka…

No i po wiekach wielu…, kiedy nastała moda na własne zamku (co niekoniecznie zamkom wychodziło i wychodzi na zdrowie), różnego autoramentu postaci zaczęły kupować pałace i zamki – dorabiając sobie potem tak herby, jak i parantele….

Między innymi w morąskim zamku osiadła osoba nadzwyczaj wredna…. – tak twierdzą, ci, którzy ją znali. Nie tylko że niewiele wiedziała o specyfice murów gotyckich, ale też niewiele robiła sobie z historii miejsca, za nic mając jego urok.

W opowieściach o losie zamku w tym czasie pojawiają się informacje, iż flejtuch z osoby był. A już wieszając pranie wszelakie, zwłaszcza niepiękne niewymowne, tu i ówdzie wprost upokarzała historię i tradycję tego urokliwego miejsca.

Mówiono jej, że duch Mistrza cierpiał. Cierpiał bezgłośnie i niewidzialnie… Wzruszała tylko ramionami, i ponoć odmawiała nawet wiary w ducha.

Ale wszystko jest do czasu!!!

Otóż owa persona, mieszkająca na zamku, pewnego dnia odpaliła muzykę… Disco polo! Na całą moc głośników. Charakterystyczne „YMPS YMPS UMCA UMCA” niosło po okolicy, podrywając do lotu wszystkie okoliczne ptaki.

Tego już biedny Plauen nie wytrzymał! Przecież on za życia był koneserem sztuki!!!!

Któregoś wieczoru nagle pies – raczej do łagodnych nie należący i pilnujący na co dzień zamku – podkuliwszy ogon i piszcząc żałośnie wtłoczył się pod kanapę, świeca stojąca na stoliku przewróciła się i zaczęła się toczyć pod górę (tak podają opowieści)…

Na dodatek rozległ się na cały zamek gromki ryk, zagłuszający koszmarną muzykę „WOOOOOON!!!!!!!!!!!”.

Persona muzykę wyłączyła i na nocleg opuściła zamek. Po jakimś czasie – zamek sprzedała. Wciąż jednak wersja wydarzeń według persony była taka, że nie wiadomo, o co temu duchowi chodziło; na pewno chciał nawiązać znajomość… – „może chciał się przedstawić”?

Teraz tam mieszkają ludzie znający historię, ceniący piękno, jak i niegdysiejszy mieszkaniec… Właściciel ponoć puszcza muzykę renesansową… i ponoć czasem muzyka się sama włącza.

Zamek pełen jest duchów, i z czasem powstają o nich całkiem nowe opowieści. A to, że raz kogoś duch ze schodów zepchnął, kiedy indziej na korytarzu wionęło zimnem przejmującym, jakby przechodził ktoś prosto z mrozu, a rzecz miała się w lecie… Stosowną nawet tablicę „Uwaga Duchy” postawiono przed bramą…

Uwaga na duchy

Nic to jednak nad widoki przecudne – zwłaszcza o zachodzie słońca, i nad ptasie śpiewy.

Wszyscy są mile widziani, pod warunkiem, iż słuchają miłej muzyki, disco polo jest zabronione…. i że owi wszyscy zachowują się przyzwoicie…

Linki:

http://www.morag.pl/
http://www.castlesofpoland.com/prusy/morag_duch_zamku.htm
http://www.castlesofpoland.com/prusy/morag_zdjecie005.htm
http://www.ruinyizamki.pl/warminsko-mazurskie/morag.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_VI_Reuss_von_Plauen