Z cyklu Ciekawe – Kopernik znaleziony w sieci

Lubię Doktora Kopernika.

Polubiłam go wiele lat temu, kiedy to wreszcie uczciwie i rzetelnie zabrałam się za studiowanie jego życia. Bo życie ten pan miał naprawdę bardzo wielowątkowe i na pewno nie nudne. Nie, nie chodzi o te bzdurne sensacje wokoło jego rzekomego związku z Anną Schilling (ale tak to jest, jeśli opinie ferują ludzie nie mający pojęcia o głębokiej przyjaźni czy o powiedzeniu „siedzieć na jednej grzędzie”). Zresztą tutaj zawarłam mój stosunek do tego całego niemądrego szumu medialnego, niemądrego bo spłycającego postać Doktora. To takie znamienne dzisiaj, że jeśli gdzieś nie ma choć kawałka seksu (najlepiej w stylu hard porno), przekleństwa, agenta, spisku czy morderstwa, to wiadomość, czy historia staje się nieciekawa i bywa uważana za nieprawdziwą…

A Doktor Kopernik jest interesujący jako Człowiek na tle WTEDY i TAM.

Toteż ucieszyłam się ze znaleziska (ponownie w sieci) 🙂

Załączam owo znalezisko, czyli odsyłacz do ciekawego programu o Doktorze Koperniku.

Temat Mikołaja Kopernika będzie zajmował kolejne pokolenia, bo wciąż niewiele wiadomo choćby o jego młodości. Nawet czasy stosunkowo dobrze udokumentowane niosą ze sobą tajemnice. Jak choćby położenie słynnego pavimentum, które to sobie sam zbudował dla prowadzenia obserwacji. Między bajki bowiem można włożyć opowieści, że to było na tzw. Wieży Kopernika… Wciąż także ciekawi sprawa wpisania De Revolutionibus do Indeksu Ksiąg Zakazanych (i usunięcia z niego dopiero po niemal 300 latach). Ciekawi też pochodzenie rodziny i geneza nazwiska… No i ten złamany nos, czy szrama na czole. Wciąż porowokują domysły.

Niedługo znowu jadę do Doktora Kopernika podładować akumulatory psychiczne; pewnie też znowu mi się przyplącze jakaś zagwozdka. Bo jak na razie wszystkie zostały rozwiązane 😉

Ludzie średniowiecza

Robert Fossier – Ludzie średniowiecza – Wydawnictwo WAM, cena 49,-zł.

Świeżutka pozycja, wydana we wrześniu tego roku. Ma 396 stron i coś mi się wydaje, że zapowiada się kolejna zarwana noc. Książka bowiem niesłychanie wciąga. I pomimo grubości – jako, że druk jest dość duży – czyta się dosłownie jednym tchem…

Niech za ogólny opis książki posłuży cytat ze strony Wydawnictwa:

„Terenem badawczym historii jest rzeczywistość ludzka, człowiek w społeczeństwie. Wybitny historyk, archiwista, profesor Sorbony Robert Fossier dowodzi, że człowieka wieków średnich i współczesnego czytelnika różnią tylko szczegóły. Ta napisana z polotem monografia zainteresuje nie tylko historyków, ale wszystkich tych, którzy czytają książki dla przyjemności.

Uniwersytety, cystersi, Hanza, statuty Arte della Lana, Summa Tomasza z Akwinu czy katedra w Amiens – to nie całe średniowiecze. Jestem zmęczony słuchaniem tylko o rycerzach, feudalizmie, reformie gregoriańskiej i pańskich posiadłościach.
Człowiek o którym mówię nie jest ani rycerzem, ani mnichem, ani biskupem, ani kimś „wielkim”, ani tym bardziej mieszczaninem, kupcem, panem czy kimś wykształconym.
Starałem się prześledzić życie bardzo prostych ludzi, ich codzienne troski i przede wszystkim problemy materialne. Nawet jeśli spróbowałem wgłębić się w sferę ducha i duszy, nie czułem się tam najlepiej z powodu braku zmysłu metafizycznego.
Jestem przekonany, że „ludzie średniowiecza” to my.
Autor”

I na zacytowaniu ze strony Wyd. WAM mogłabym poprzestać. Jednakże muszę wtrącić tradycyjnie swoje 3 gorsze. Otóż książka świetna, pod każdym względem. Dla przewodników – tak jak ja –  specjalizujących się w średniowieczu – wprost bezcenna. Pod jednym wszakże warunkiem. Że zostanie przeczytana naprawdę – od przysłowiowej deski do deski. Nie twierdzę, że jest łatwa w odbiorze. Ale ileż bezcennych informacji zawiera! Nawet rozkład dnia, czy świetny opis nieskutecznej walki z dżumą, żeby wymienić tylko te najpraktyczniejsze (na razie doszłam  w lekturze do strony 74) dla przewodnika.

W tym sensie może stanowić doskonałą ściągę !

Bowiem – jak już po raz „n-ty” powtarzam – ludzi interesuje życie człowieka, a nie lawina dat i faktów. Daty i lawinę faktów czy nazwisk nasi turyści natychmiast zapominają – i potem skarżą się na daty, daty, daty i nudny przekaz przewodnicki. A więc by wzbogacić ów przekaz – tak ważny – serdecznie polecam lekturę (nie tylko tej książki zresztą 😉 )

I znowu cytat – z rozdziału „Etapy życia”:

(…) „Na pierwszym planie jest dłoń.”…

(…) „Wspomnieć to, co przetrwało do naszych czasów: przysięga składana przed sędzią z wyciągniętą, nagą dłonią; salutowanie żołnierzy przed wyższym rangą – ręką przy czole; czy popularny zwyczaj całowania w dłoń, wyraz podszytego hipokryzją szacunku wobec potęgi kobiet.” (…)

To nie jedyne tak oczywiste odniesienie „wtedy” do „dzisiaj”. Oczywistość tych odniesień sprawia, że książka daje się dosłownie pochłonąć, i sama pochłania całą uwagę.

Książkę Fossiera powino się polecać każdemu kto nie tylko chce być, czy już jest przewodnikiem. Ale także każdemu, kto w jakikolwiek sposób intersuje się tym okresem w historii.

Na koniec rozbrajające wyznanie autora – urywek z przedmowy:

(…)” Ostatnie słowo: prawie wszystko wziąłem od innych; nie cytując. Ale, jak to się mówi w pospiesznym podziękowaniu, sami się rozpoznają. Tu i tam dorzuciłem kilka uwag od siebie odnośnie znaczenia „natury” i „biedy” ludzkiej. Biorę za to odpowiedzialność, jak za wszystkie streszczenia, uproszczenia i lekceważenie szczegółów chronologicznych i geograficznych, co na pewno wskażą „specjaliści”. Cóż, to cena, jaką się płaci za plagiat.” (…)

Wilhelm August Stryowski

Wśród gdańskich artystów wyjątkowe miejsce zajmuje Wilhelm August Stryowski.

Ale czy na pewno zajmuje, czy też raczej powinien zajmować…

Bo dzisiaj jakoś krucho ze znajomością tej postaci w jego rodzinnym Mieście, czego najlepszym dowodem jest błąd w pisowni jego nazwiska w nazwie ulicy na gdańskich Stogach, która nosi nazwę „Stryjewskiego”.

Wzmianki encyklopedyczne informują, że Wilhelm August Stryowski urodził się 23 grudnia 1834 r. w Gdańsku, zmarł w Essen 3 lutego 1917 r. i pochowany został w Gdańsku. Nadto dowiemy się, że był malarzem, kolekcjonerem, konserwatorem, muzealnikiem, pedagogiem.

Tyle krótkie notki w encyklopediach.

Warto jednak nieco wypełnić te 83 lata życia człowieka, którego obrazy pokazują nam zaginiony bezpowrotnie koloryt Gdańska.

Otóż urodził się Wilhelm August na gdańskim Zaroślaku, w domu położonym niemal nad samym kanałem Raduni. Miał 4 braci i siostrę. Ojciec gromadki był rzeźnikiem, a rodzina Stryowskich w Gdańsku posadowiona była już od XVII wieku. Jednak nie tylko rzeźnik tworzył historię rodziny, ale także jego szwagier, znany i popularny portrecista – Dawid Franz, mający swoją pracownię przy Targu Drzewnym. I u niego właśnie przyszły malarz uczył się podstaw fachu, po czym stał się uczniem gdańskiej Szkoły Sztuk i Rzemiosł (Kunst-und Gewerbeschule). Tutaj sam jej dyrektor – Johann Carl Schulz – wziął się poważnie za edukację młodego człowieka i nawet spowodował przyznanie mu stypendium Zachodniopruskiego Towarzystwa Pokoju (Friedesnsgesellschaft in Westpreussen – Gesellschaft zu Unterstützung Studierender), które zajmowało się udzielaniem materialnej pomocy ubogim, ale utalentowanym studentom.

Stypendium pozwoliło Stryowskiemu na studia zagraniczne. I tak – w wieku 18 lat Wilhelm August wyjechał do Düsseldorfu studiować w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych między innymi u samego jej dyrektora – Friedricha Wilhelma Schadowa (syna twórcy Kwadrygi Zwycięstwa na Bramie Brandenburskiej). Studiowanie w owych czasach było barwne, a w wypadku Stryowskiego nawet zbyt barwne… Dość na tym, że nie dość, że buntował się przeciw skostniałemu sposobowi nauczania, to jeszcze wpadł w nieciekawe towarzystwo. Jednak mimo tego – uczelnię ukończył i odbył, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, podróż artystyczną (nie jedyną w swoim życiu). Trasa wiodła przez Niderlandy, Paryż, Berlin, a w końcu zahaczył nawet o Galicję. W jego życiorysie wspomina się o księciu Salm-Dyck (Salm-Reifferscheid-Krautheim u. Dyck), mecenasie młodych artystów (kupił jeden z obrazów młodego artysty). Jednakże wsparcie ze strony księcia musiało być dla początkującego malarza niewystarczające, bo czytamy też o trudnościach z otwarciem własnego atelier.

Do Gdańska wrócił Wilhelm August około roku 1864. Czas jakiś wynajmował pracownie w różnych miejscach. Między innymi pomieszczeń użyczył mu Rudolf Freitag, z którym malarz pozostawał w przyjaźni wiele lat. Z tego czasu pochodzi wspaniały obraz Freitag rzeźbiący popiersie Heweliusza.

Freitag rzezbiacy popiersie Heweliusza

Freitag rzeźbiący popiersie Heweliusza, 1870

Pracownię Stryowski miał też przez jakiś czas w domu zwanym Adam i Ewa – przy ulicy Długiej (w świadomości Gdańszczan kamienica ta funkcjonowała jako nawiedzony dom). Jeszcze parę razy zmieniał pracownie, bowiem mamy informacje o tym, że miał kąt przy ulicy Korzennej – w browarze, a także przy Ogarnej. Tutaj też powstała seria scen obrazujących życie miasta.

Był jednym z współtwórców Muzeum Miejskiego, później zresztą był w nim konserwatorem dzieł sztuki. Wykładał też w gdańskiej Szkole Sztuki i Rzemiosł Artystycznych, którą kiedyś sam ukończył. Od roku 1887 był kustoszem Muzeum a także sekretarzem Towarzystwa Przyjaciół Sztuki. Jego działalność została uwieńczona tytułem profesora nadanym mu przez cesarza Wilhelma II.

Z nazwiskiem pana kustosza wiąże się pewien brzydki postępek innego malarza – zwanego w Polsce narodowym. Otóż w roku 1877 Jan Matejko wyłudził od Stryowskiego siodło z rzędem. Stryowski pożyczył mu ów rekwizyt do sceny w malowanym właśnie przez Matejkę obrazie Bitwa pod Grunwaldem (ciśnie się na usta pytanie po co mu było barokowe siodło do średniowiecznej bitwy…) . Matejko, jak to się obecnie tłumaczy, „zapomniał” oddać owo siodło. Zachowały się monity listowne Stryowskiego w tej sprawie – można je było zobaczyć (wraz z siodłem zresztą) parę lat temu – w roku 2002 – na jedynej po wojnie wystawie monograficznej poświęconej W. A. Stryowskiemu. Trudno uwierzyć, by tak duży eksponat jak siodło, zawieruszył się w pamięci. Siodło do dzisiaj pozostaje „własnością” Muzeum Narodowego w Krakowie…

Na szczęście nie tylko w takie niemiłe sytuacje wplątany był pan kustosz… zdarzyło się coś, co odmieniło zdecydowanie życie malarza – i to odmieniło na dobre.

W roku 1887 ożenił się z panną Clarą* (Klarą) Bädeker, swoją młodziutką uczennicą. Panna Clara była bratanicą słynnego Carla – księgarza, od którego nazwiska wywodzi się tzw. „literatura przewodnikowa” – czyli wszelkie „bedekery”. Clara okazała się doskonałą towarzyszką życia malarza. Zamieszkali nad Kanałem Raduni, urządzając dom ze smakiem i na ówczesną modłę – niczym małe muzeum. Pełno w nim było tzw. pamiątek przeszłości – mebli gdańskich, kołatek i klamek, naczyń cynowych i porcelany. Gromadzili też obrazy. Wśród nich – znajdował się portret Władysława IV, wykonany prawdopodobnie przez szkołę Rubensa. Opis domu państwa Stryowskich można znaleźć w pamiętnikach Stanisława Tarnowskiego, który ich odwiedził w roku 1881.

Pani Stryowski-Baedeker (nazwisko męża przyjmuje się na Zachodzie jako pierwsze) była doktorem medycyny i w 1906 uczestniczyła w opracowaniu reformy ubioru kobiecego, dotychczas szalenie niezdrowego i niewygodnego. Zajmowała się też między innymi strojem do ćwiczeń gimnastycznych, które zresztą gorąco propagowała.

Wilhelm zaś malował… Uchodził za folklorystę. Jego obrazy są pełne nastroju, w ciepłej kolorystyce. Obrazy człowieka szczęśliwego. Zasłynął jako malarz flisaków. Na jednym z flisaczych płócien pozostawił nam swoją podobiznę a także podobiznę swojej ukochanej Klary.

W roku 2002, o czym wspomniałam wyżej, Muzeum Narodowe w Gdańsku zorganizowało wystawę monograficzną Wilhelma Augusta, gromadząc na nim 24 dzieła. Niestety katalog wydrukowany w minimalnej ilości, rozszedł się niczym ciepłe bułeczki. Dodruku się nie przewiduje.

Oboz filsakow nad Wisla

Obóz filsaków nad Wisłą

Niewiele prac pozostało nam w Gdańsku po tym nastrojowym artyście. Nie tylko dlatego, że najpierw była II wojna światowa, a potem mieliśmy tu rok 1945 i rabunek nie tylko wojenny, ale też i dlatego, że dzieła Stryowskiego były dosłownie rozchwytywane na przeróżnych wystawach jeszcze za życia artysty (w 1869 roku na wystawie w Berlinie otrzymał złoty medal). Rozchwytywane były, jak to się mawia – jeszcze na sztalugach.

Jednak nie dane było artyście tworzyć do końca swoich dni. W wieku 78 lat został dotknięty częściowym paraliżem ręki (w następstwie wylewu). To wyeliminowało go z czynnego tworzenia. Okazało się też, że jak zwykle w takich przypadkach – przyjaciele nagle zniknęli z życia państwa Stryowskich. Oboje zdecydowali się więc wyjechać do Essen, tam, gdzie rozgałęziona rodzina pani Klary była blisko ze swoją życzliwością. Tam też artysta zmarł 3 lutego 1917 roku. W testamencie jednak zastrzegł, iż chce być pochowany w swoim rodzinnym Mieście.

Jego woli stało się zadość już w tydzień później. 10 lutego 1917 roku odbył się pogrzeb artysty na cmentarzu Zbawiciela w Gdańsku. W nekrologu wymienione są żona Clara i córka Ewa.

wil_profProf. Klara (Clara) Stryowski-Bädeker na zdjęciu z hrabią Christianem-Friedrichem zu Stolberg-Wernigerode – ze strony http://www.rudawyjanowickie.pl/

Pani Klara Stryowski-Baedeker czas jakiś mieszkała z bratem Carlem w pałacu Grafa Christiana-Friedricha zu Stolberg-Wernigerode w Janowicach Wielkich.

23 grudnia 1934 roku (w setną rocznicę urodzin Wilhelma Augusta) otwarła w Pałacu Opatów w Oliwie wystawę poświęconą twórczości męża. Zmarła w roku 1938 i została pochowana obok męża. Dzisiaj próżno by szukać tak grobowca, jak i miejsca po uroczym domku nad Kanałem Raduni. Córka – Ewa wyszła za mąż za niejakiego Meyera i nosiła podwójne nazwisko. Zmarła jednak podczas porodu swego pierwszego dziecka (według H. Hertel „Dokumentation vom Heimatort Rohrlach”, wyd. w Wolfsburgu, w marcu 2003). O braciach wiem tylko tyle, że jeden zasiadał w Senacie Wolnego Miasta Gdańska, i że mieszkali wciąż nad Radunią.

wil_flisacy_nad_wisla

Flisacy nad Wisłą, 1881

powyżej obraz Flisacy nad Wisłą, 1881

Pozostały obrazy z flisakami a wśród nich ten, z pełną uroku młodziutką dziewczyną i statecznym starszym człowiekiem. Wspomnienie miłości i przyjaźni dwojga tak różnych ludzi.

Na skądinąd ciekawej stronie o Trzcińsku istniej jednak pewna nieścisłość, którą obecnie wyjaśniam, jako, że Klara (Clara) nie mogła być córką Gustava, jak tam napisano. Gustav bowiem zmarł w roku 1820…

Ilustracje:
1) Mirosław Gliński, Ludzie dziewiętnastowiecznego Gdańska, Gdańsk 1994
2) www.malarze.com
3) artyzm.com
4) rudawyjanowickie.pl
5) Wikipedia

to jest zupełna przeróbka mojego artykułu, jaki zamieściłam na stronie Akademii Rzygaczy w lutym 2009, jednak w miarę postępu w zainteresowaniach Panią Clarą, oraz wzrostu dostępnych materiałów, postanowiłam go zabrać do siebie oraz przerobić stosownie.

Sprostowania nazwiska (Dawid Franz) wuja W. A. Stryowskiego (owego malarza, u którego stawiał pierwsze kroki w swoim przyszłym fachu) –  dokonałam w dniu dzisiejszym, (07.01.2010) po opowieści Pani Marii Marty Góralskiej – „Wilhelm Stryowski – patron głównej ulicy Stogów” (Pani M.M. Góralska jest emerytowanym kustoszem Muzeum Narodowego w Gdańsku).

* w tekście używam zamiennie pisowni Klara bądź Clara, bo tak też figuruje w wielu dokumentach.