Jak powstały Żuławy, Kociewie i Kaszuby…

Niedawno Kolega przesłał mi książkę p.t. „Gotyckie zabytki sakralne na terenie Gminy Miłoradz” ks. Andrzeja Starczewskiego.

Zabrałam się ochoczo do czytania, jako, że to moje ulubione tereny i na dodatek nader często przez mnie odwiedzane. Zwłaszcza, że prowadzę tamtędy wycieczki.

Ciekawa książka, i pożyteczna bardzo. Warto ją kupić, i wziąć ze sobą na wyprawę. Tym bardziej, że niestety zabytki Żuław giną bezpowrotnie.

Ks. Starczewski opisał zabytki sakralne, w tym niezwykłe, bo jedyne w swoim rodzaju ossuarium. Ale ileż domów żuławskich ginie bezpowrotnie!!! Zaiste potrafimy niszczyć – dlaczego nie umiemy zachować tego, co kiedyś stworzono? Nie chcę tu jednak pisać o tym, jak bardzo denerwuje podejście do zabytków, i to nie tylko na Żuławach…

Napiszę o tym, jak bardzo się zdziwiłam czytając wstęp do książki ks. Starczewskiego.

Otóż na wstępie jest strawestowana legenda o tym,  jak to Pan Bóg stworzył Żuławy… w odnośniku zapisano adres internetowy, z którego wzięto legendę.

No i ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że to jest legenda, którą niegdyś napisałam do spółki z Koleżanką. Siedząc w niezmiernie nudnej pracy nad kolejnym pozbawionym sensu projektem, obie się rozmarzyłyśmy. A że czas był przedurlopowy, każdą z nas ciągnęło na łono natury, tak powstała owa legenda….

Zamieszczam ją poniżej….

Lubię ją, tak jak lubię Żuławy.

Cieszy mnie niezmiernie, że i Wielebnemu przypadła do serca.

„Jak powstały Żuławy, Kociewie i Kaszuby…”

Kiedyś, Pan Bóg bardzo zmęczony tworzeniem świata, przycupnął sobie na chwilkę. Chciał odpocząć przed generalną lustracją swego dzieła. Gdy tak sobie siedział, jego wzrok padł na totalny bałagan na północnym krańcu świata. Tam, gdzie Wielka Rzeka uchodzi do Małego Morza.

Zmarszczył brwi. Czyżby coś zaniedbał? Wyciągnął z przepastnych fałdów szaty swoje notatki, pióro pięknie zaostrzone zza ucha i jął przeszukiwać zapiski – co tam miało być.

Zdumiał się, bowiem własnoręczne zapiski Jego Boskiego Majestatu mówiły wyraźnie:

„Najpiękniejsze 3 miejsce na ziemi. Kojące oko i duszę, ale wzmagające apetyt na przygodę, a także budzące ciekawość i fascynację.”

Zadumał się Pan Bóg.

Jak to pogodzić, trzy tak różne potrzeby…

I nagle, niczym natchniony artysta, porwał się z miejsca.

„Wiem!” – zakrzyknął, aż zadudniło na świecie.

Pochylił się i położył ciężką, spracowaną dłoń na tym bałaganie. Wygładzał, wyrównywał, głaskał tę ziemię z uśmiechem tajemniczym na twarzy, ale i z zadumą…

Powstały z tego Żuławy. Kraina płaska, wygładzona ręką boską, z tajemniczymi mgłami, pogodnymi zachodami słońca, z zadumaniem wśród wierzb płaczących.

Krajobraz zulawski w Jeziorze

Krajobraz żuławski - Jezioro (fot. A.S. - dziękuję)

Ziemię, którą zgarnął stamtąd, Bóg rozsypał następnie po lewej stronie Wielkiej Rzeki. Ale rozsypał nierówno, tu troszkę pozgarniał, tam troszkę wypiętrzył, tu kapnął wodą, tam posypał lasem…

Uniósł brwi i podrapał się po brodzie, poczuł zadowolenie, oto bowiem stworzył coś innego. Nieznanego. Ciekawego…

Tak powstało Kociewie. Kraina nie płaska a nie górzysta, z ogromnymi połaciami pól pofałdowanych z jeziorami – niespodziankami. Zaproszenie do przygody.

Teraz pozostało tylko rozrzucić gdzieś tę pozostałą część ziemi i coś trzeba było zrobić z tym zapasem wody w garściach….

No i zepchnął Pan Bóg ziemię nogą na bok, upchnął ją kawałek dalej. Tak mocno, jak się dało ją poupychał, w tym jedynym wolnym miejscu na świecie. Bawił się, jak dziecko, usypując pagórki, wzniesienia, ba! góry niemal. Strzepnął wodę z rąk, przeciągając ją palcami z miejsca na miejsce, jak nieregularne plamy rozlanego atramentu. Nad brzegiem Małego Morza usypał wydmy z lotnego piasku, wygładził przepiękne plaże, wybielając słońcem pokrywającą je ziemię. W końcu sypnął lasami z rękawa. Czuł radość i niepokój tworzenia.

W końcu zmęczony westchnął w zachwycie: ”Ależ to piękne!”….

I tak powstały Kaszuby.

Pan Bóg, schodząc na odpoczynek, klasnął jeszcze w dłonie i spośród splotów jego brody rozleciały się na te przepiękne tereny skowronki, jaskółki, bociany, i inne ptactwo by zasiedlić i rozśpiewać łąki i lasy.
I w ten sposób mamy 3 najpiękniejsze regiony na ziemi: nostalgiczne, zadumane Żuławy, grzybne Kociewie, wielobarwne Kaszuby. Miejsca pełne maków, chabrów i skowronków.

Do Akademii Rzygaczy napisały: wirt. prof. Kasia i wirt. prof. Pętelka

Wilhelm August Stryowski

Wśród gdańskich artystów wyjątkowe miejsce zajmuje Wilhelm August Stryowski.

Ale czy na pewno zajmuje, czy też raczej powinien zajmować…

Bo dzisiaj jakoś krucho ze znajomością tej postaci w jego rodzinnym Mieście, czego najlepszym dowodem jest błąd w pisowni jego nazwiska w nazwie ulicy na gdańskich Stogach, która nosi nazwę „Stryjewskiego”.

Wzmianki encyklopedyczne informują, że Wilhelm August Stryowski urodził się 23 grudnia 1834 r. w Gdańsku, zmarł w Essen 3 lutego 1917 r. i pochowany został w Gdańsku. Nadto dowiemy się, że był malarzem, kolekcjonerem, konserwatorem, muzealnikiem, pedagogiem.

Tyle krótkie notki w encyklopediach.

Warto jednak nieco wypełnić te 83 lata życia człowieka, którego obrazy pokazują nam zaginiony bezpowrotnie koloryt Gdańska.

Otóż urodził się Wilhelm August na gdańskim Zaroślaku, w domu położonym niemal nad samym kanałem Raduni. Miał 4 braci i siostrę. Ojciec gromadki był rzeźnikiem, a rodzina Stryowskich w Gdańsku posadowiona była już od XVII wieku. Jednak nie tylko rzeźnik tworzył historię rodziny, ale także jego szwagier, znany i popularny portrecista – Dawid Franz, mający swoją pracownię przy Targu Drzewnym. I u niego właśnie przyszły malarz uczył się podstaw fachu, po czym stał się uczniem gdańskiej Szkoły Sztuk i Rzemiosł (Kunst-und Gewerbeschule). Tutaj sam jej dyrektor – Johann Carl Schulz – wziął się poważnie za edukację młodego człowieka i nawet spowodował przyznanie mu stypendium Zachodniopruskiego Towarzystwa Pokoju (Friedesnsgesellschaft in Westpreussen – Gesellschaft zu Unterstützung Studierender), które zajmowało się udzielaniem materialnej pomocy ubogim, ale utalentowanym studentom.

Stypendium pozwoliło Stryowskiemu na studia zagraniczne. I tak – w wieku 18 lat Wilhelm August wyjechał do Düsseldorfu studiować w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych między innymi u samego jej dyrektora – Friedricha Wilhelma Schadowa (syna twórcy Kwadrygi Zwycięstwa na Bramie Brandenburskiej). Studiowanie w owych czasach było barwne, a w wypadku Stryowskiego nawet zbyt barwne… Dość na tym, że nie dość, że buntował się przeciw skostniałemu sposobowi nauczania, to jeszcze wpadł w nieciekawe towarzystwo. Jednak mimo tego – uczelnię ukończył i odbył, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, podróż artystyczną (nie jedyną w swoim życiu). Trasa wiodła przez Niderlandy, Paryż, Berlin, a w końcu zahaczył nawet o Galicję. W jego życiorysie wspomina się o księciu Salm-Dyck (Salm-Reifferscheid-Krautheim u. Dyck), mecenasie młodych artystów (kupił jeden z obrazów młodego artysty). Jednakże wsparcie ze strony księcia musiało być dla początkującego malarza niewystarczające, bo czytamy też o trudnościach z otwarciem własnego atelier.

Do Gdańska wrócił Wilhelm August około roku 1864. Czas jakiś wynajmował pracownie w różnych miejscach. Między innymi pomieszczeń użyczył mu Rudolf Freitag, z którym malarz pozostawał w przyjaźni wiele lat. Z tego czasu pochodzi wspaniały obraz Freitag rzeźbiący popiersie Heweliusza.

Freitag rzezbiacy popiersie Heweliusza

Freitag rzeźbiący popiersie Heweliusza, 1870

Pracownię Stryowski miał też przez jakiś czas w domu zwanym Adam i Ewa – przy ulicy Długiej (w świadomości Gdańszczan kamienica ta funkcjonowała jako nawiedzony dom). Jeszcze parę razy zmieniał pracownie, bowiem mamy informacje o tym, że miał kąt przy ulicy Korzennej – w browarze, a także przy Ogarnej. Tutaj też powstała seria scen obrazujących życie miasta.

Był jednym z współtwórców Muzeum Miejskiego, później zresztą był w nim konserwatorem dzieł sztuki. Wykładał też w gdańskiej Szkole Sztuki i Rzemiosł Artystycznych, którą kiedyś sam ukończył. Od roku 1887 był kustoszem Muzeum a także sekretarzem Towarzystwa Przyjaciół Sztuki. Jego działalność została uwieńczona tytułem profesora nadanym mu przez cesarza Wilhelma II.

Z nazwiskiem pana kustosza wiąże się pewien brzydki postępek innego malarza – zwanego w Polsce narodowym. Otóż w roku 1877 Jan Matejko wyłudził od Stryowskiego siodło z rzędem. Stryowski pożyczył mu ów rekwizyt do sceny w malowanym właśnie przez Matejkę obrazie Bitwa pod Grunwaldem (ciśnie się na usta pytanie po co mu było barokowe siodło do średniowiecznej bitwy…) . Matejko, jak to się obecnie tłumaczy, „zapomniał” oddać owo siodło. Zachowały się monity listowne Stryowskiego w tej sprawie – można je było zobaczyć (wraz z siodłem zresztą) parę lat temu – w roku 2002 – na jedynej po wojnie wystawie monograficznej poświęconej W. A. Stryowskiemu. Trudno uwierzyć, by tak duży eksponat jak siodło, zawieruszył się w pamięci. Siodło do dzisiaj pozostaje „własnością” Muzeum Narodowego w Krakowie…

Na szczęście nie tylko w takie niemiłe sytuacje wplątany był pan kustosz… zdarzyło się coś, co odmieniło zdecydowanie życie malarza – i to odmieniło na dobre.

W roku 1887 ożenił się z panną Clarą* (Klarą) Bädeker, swoją młodziutką uczennicą. Panna Clara była bratanicą słynnego Carla – księgarza, od którego nazwiska wywodzi się tzw. „literatura przewodnikowa” – czyli wszelkie „bedekery”. Clara okazała się doskonałą towarzyszką życia malarza. Zamieszkali nad Kanałem Raduni, urządzając dom ze smakiem i na ówczesną modłę – niczym małe muzeum. Pełno w nim było tzw. pamiątek przeszłości – mebli gdańskich, kołatek i klamek, naczyń cynowych i porcelany. Gromadzili też obrazy. Wśród nich – znajdował się portret Władysława IV, wykonany prawdopodobnie przez szkołę Rubensa. Opis domu państwa Stryowskich można znaleźć w pamiętnikach Stanisława Tarnowskiego, który ich odwiedził w roku 1881.

Pani Stryowski-Baedeker (nazwisko męża przyjmuje się na Zachodzie jako pierwsze) była doktorem medycyny i w 1906 uczestniczyła w opracowaniu reformy ubioru kobiecego, dotychczas szalenie niezdrowego i niewygodnego. Zajmowała się też między innymi strojem do ćwiczeń gimnastycznych, które zresztą gorąco propagowała.

Wilhelm zaś malował… Uchodził za folklorystę. Jego obrazy są pełne nastroju, w ciepłej kolorystyce. Obrazy człowieka szczęśliwego. Zasłynął jako malarz flisaków. Na jednym z flisaczych płócien pozostawił nam swoją podobiznę a także podobiznę swojej ukochanej Klary.

W roku 2002, o czym wspomniałam wyżej, Muzeum Narodowe w Gdańsku zorganizowało wystawę monograficzną Wilhelma Augusta, gromadząc na nim 24 dzieła. Niestety katalog wydrukowany w minimalnej ilości, rozszedł się niczym ciepłe bułeczki. Dodruku się nie przewiduje.

Oboz filsakow nad Wisla

Obóz filsaków nad Wisłą

Niewiele prac pozostało nam w Gdańsku po tym nastrojowym artyście. Nie tylko dlatego, że najpierw była II wojna światowa, a potem mieliśmy tu rok 1945 i rabunek nie tylko wojenny, ale też i dlatego, że dzieła Stryowskiego były dosłownie rozchwytywane na przeróżnych wystawach jeszcze za życia artysty (w 1869 roku na wystawie w Berlinie otrzymał złoty medal). Rozchwytywane były, jak to się mawia – jeszcze na sztalugach.

Jednak nie dane było artyście tworzyć do końca swoich dni. W wieku 78 lat został dotknięty częściowym paraliżem ręki (w następstwie wylewu). To wyeliminowało go z czynnego tworzenia. Okazało się też, że jak zwykle w takich przypadkach – przyjaciele nagle zniknęli z życia państwa Stryowskich. Oboje zdecydowali się więc wyjechać do Essen, tam, gdzie rozgałęziona rodzina pani Klary była blisko ze swoją życzliwością. Tam też artysta zmarł 3 lutego 1917 roku. W testamencie jednak zastrzegł, iż chce być pochowany w swoim rodzinnym Mieście.

Jego woli stało się zadość już w tydzień później. 10 lutego 1917 roku odbył się pogrzeb artysty na cmentarzu Zbawiciela w Gdańsku. W nekrologu wymienione są żona Clara i córka Ewa.

wil_profProf. Klara (Clara) Stryowski-Bädeker na zdjęciu z hrabią Christianem-Friedrichem zu Stolberg-Wernigerode – ze strony http://www.rudawyjanowickie.pl/

Pani Klara Stryowski-Baedeker czas jakiś mieszkała z bratem Carlem w pałacu Grafa Christiana-Friedricha zu Stolberg-Wernigerode w Janowicach Wielkich.

23 grudnia 1934 roku (w setną rocznicę urodzin Wilhelma Augusta) otwarła w Pałacu Opatów w Oliwie wystawę poświęconą twórczości męża. Zmarła w roku 1938 i została pochowana obok męża. Dzisiaj próżno by szukać tak grobowca, jak i miejsca po uroczym domku nad Kanałem Raduni. Córka – Ewa wyszła za mąż za niejakiego Meyera i nosiła podwójne nazwisko. Zmarła jednak podczas porodu swego pierwszego dziecka (według H. Hertel „Dokumentation vom Heimatort Rohrlach”, wyd. w Wolfsburgu, w marcu 2003). O braciach wiem tylko tyle, że jeden zasiadał w Senacie Wolnego Miasta Gdańska, i że mieszkali wciąż nad Radunią.

wil_flisacy_nad_wisla

Flisacy nad Wisłą, 1881

powyżej obraz Flisacy nad Wisłą, 1881

Pozostały obrazy z flisakami a wśród nich ten, z pełną uroku młodziutką dziewczyną i statecznym starszym człowiekiem. Wspomnienie miłości i przyjaźni dwojga tak różnych ludzi.

Na skądinąd ciekawej stronie o Trzcińsku istniej jednak pewna nieścisłość, którą obecnie wyjaśniam, jako, że Klara (Clara) nie mogła być córką Gustava, jak tam napisano. Gustav bowiem zmarł w roku 1820…

Ilustracje:
1) Mirosław Gliński, Ludzie dziewiętnastowiecznego Gdańska, Gdańsk 1994
2) www.malarze.com
3) artyzm.com
4) rudawyjanowickie.pl
5) Wikipedia

to jest zupełna przeróbka mojego artykułu, jaki zamieściłam na stronie Akademii Rzygaczy w lutym 2009, jednak w miarę postępu w zainteresowaniach Panią Clarą, oraz wzrostu dostępnych materiałów, postanowiłam go zabrać do siebie oraz przerobić stosownie.

Sprostowania nazwiska (Dawid Franz) wuja W. A. Stryowskiego (owego malarza, u którego stawiał pierwsze kroki w swoim przyszłym fachu) –  dokonałam w dniu dzisiejszym, (07.01.2010) po opowieści Pani Marii Marty Góralskiej – „Wilhelm Stryowski – patron głównej ulicy Stogów” (Pani M.M. Góralska jest emerytowanym kustoszem Muzeum Narodowego w Gdańsku).

* w tekście używam zamiennie pisowni Klara bądź Clara, bo tak też figuruje w wielu dokumentach.