Oliwskie refleksje

W ramach szukania tematów zastępczych (do końca tłumaczenia mam wciąż 105 stron), skorzystałam dzisiaj z okazji, i pojechałam na szkolenie do katedry w Oliwie. Lubię katedrę, bardzo lubię. To jest jedno z tych miejsc, które samo mówi. Pod warunkiem jednak, że się je lubi. 😉

Idąc dzisiaj przez jeszcze wcale nie wiosenny park oliwski, przypomniałam sobie, jak polubiłam katedrę… Sympatia i przede wszystkim zrozumienie tego niełatwego kościoła pojawiły się dopiero jakieś 11 lat temu, czyli – kiedy zostałam przewodnikiem. Zanim to nastąpiło, musiałam to miejsce jakoś oswoić. No, bo JAK oprowadzać po tym, czego się nie lubi??? Mam takich parę miejsc nielubianych i tam po prostu nie jeżdżę; odmawiam tam wycieczek, bo nie chcę oszukiwać moich grup.

Ale Oliwa? Nie wypadało tu nie bywać z grupami.

Nie miałam pomysłu na katedrę. Aż w końcu pojechałam tam któregoś poranka. Zwlokłam się rano, skoro świt, i przed drzwiami katedry byłam już o 6:30. Słońce wschodziło, a może już wzeszło, nie pamiętam, ale świeciło i nawet było ciepło. Zostałam wpuszczona do prezbiterium. Szukałam jakiegoś powodu do polubienia tego kościoła, czegoś, co by mnie przekonało, że tu warto… I wtedy odwróciłam się w stronę organów. „Świeże” poranne słońce grało kolorami przez wschodni witraż rzucając plamy światła po całym wnętrzu, i do tego, organista właśnie rozpoczął ćwiczenia przed wieczornym koncertem.

Przez moment stałam wsłuchana w poranne dźwięki tak organów, jak i sprzątania kościoła, szurania ławkami, kubłami z wodą, wszystkiego tego, czego potem w trakcie oprowadzania się już nie słyszy, nie zauważa. Usłyszałam życie. 🙂

Od tego momentu LUBIĘ katedrę, bardzo lubię. 🙂

A jeszcze od kiedy zaczęłam zgłębiać życie zakonne, wiem co opowiadać moim gościom, by w tych murach (pięknych, ale bez ludzi, którzy je budowali) słyszeli życie zakonne, żeby Te Deum trzeciomajowe (1660 roku) nie było dla nich pustym zapisem historycznym.

Oto co „ustrzeliłam” w katedrze (nie tylko podczas dzisiejszego szkolenia)….

Z cyklu Ciekawe – Kawa po franciszkańsku w Pakości

Poniżej wklejam w całości artykuł z Aktualności Turystycznych.

Komentarz?

Jeden: rewelacyjny pomysł!!!!

Kawa wygląda jak piekielna smoła, jednak działa cuda towarzyskie nawet w klasztorach. Wiadomo, dla towarzystwa „kowal dał się powiesić, a kapucyn ożenić”. Ze związku potrzeby i przyjemności w Pakości na Kujawach (województwo kujawsko-pomorskie) zrodziła się kawa po franciszkańsku. Ojcem pomysłu jest Inowrocławska Lokalna Organizacja Turystyczna, a personalnie jej prezes, Szymon Grudziński.

Ściślej mówiąc, pomysł narodził się jakieś dwa lata temu na… kursie dla bezrobotnych. Prezes Grudziński, właściciel biura turystycznego w Inowrocławiu i restauracji w Toruniu, był na nim wykładowcą. Kawa po franciszkańsku może być odtrutką na bezrobocie w Pakości, uznał. Pomysł bezrobotnym się spodobał: jest klasztor franciszkański, zakonnicy zajęli się na wielką skalę remontem miejscowej Kalwarii – perły architektury i klejnotu sztuki Kujaw. Żeby uatrakcyjnić turystom pobyt i zatrzymać ich tu na dłużej, warto zaproponować im coś więcej. Klasztory słyną z dobrej kuchni, kawa po franciszkańsku może być wabikiem.

Turysta wyręczy młynek

Entuzjazm w zakonie nie wszystkim się udzielił, ale „dłużej klasztora niż przeora”. Na dobre kawa zagościła w refektarzu zakonnym w tym roku (2012), jej parzenie to istny rytuał, zamiast młynka używają tu kamieni, niczym żaren, pozostawiając mielenie turystom, co jest dodatkową atrakcją.

Potem robi się tajemniczo. Porcelanowe dzbanki miejscowe parafianki biorą w dłonie i osobiście nalewają kawę turystom, którzy ochoczo podstawiają filiżanki. Czegoś więcej z pękatego naczynia dolewa do filiżanek kolejna niewiasta. Co? – nie wiadomo. Niektórzy wyczuwają cynamon, z pewnością w kawie jest miód, bo to składnik, który samemu dolewa się do kawy z pojemników stojących na stole. Zapytani o recepturę kawy po franciszkańsku miejscowi nabierają wody w usta. A smakuje wybornie, jest aromatyczna, co muszę przyznać, choć kawy nie pijam, czym wzbudzam zdziwienie w towarzystwie kleru niczym kosmita. Nie spróbować jednak turystycznej kawy po franciszkańsku byłoby reporterskim zaniechaniem, czyli grzechem. Ryzyko się opłaciło.

Do kawy pasuje ciastko, w Pakości robią je sami, pakują po trzy w celafon, dokładają po obrazku papieża-Polaka i widokówkę z widokiem Kalwarii Pakoskiej. Na pamiątkę i jako przypomnienie, że Jan Paweł II też podróżował i takie miejsca jak Pakość traktował z atencją jako szczególny nośnik kultury, tradycji i wiary.

Żywy przewodnik na deser

Przy takim poczęstunku świetnie smakują opowieści, które snuje miejscowy przewodnik. Turyści robią wielkie oczy, dowiadując się, że siedzą w dawnej sali rycerskiej. Zamek i kościół w Pakości to jeden kompleks architektoniczny, wyrósł w miejscu zamku, którego załoga dzielnie stawiła w 1332 r. opór Krzyżakom. Najechali Kujawy, pustosząc je. Na zamku w Pakości połamali sobie zęby. W czym wielka zasługa wojewody brzeskiego Wojciecha z Kościelca, który dowodził obroną. – Na Kujawach oparł się im jedynie nasz zamek – opowiada przewodnik nie kryjąc dumy.

W poł. XV w. w Pakości zagościł ruch husycki, który narodził się jako znak  sprzeciwu wobec korupcji, wynaturzeń i nadmiernego bogacenia się kleru w Kościele katolickim. Jednak choć miał on charakter oddolny, ludowy i niósł idee braterstwa nie wszędzie dobrze wspominają husytów, bo ich frustracja przerodziła się w agresję, idąc przed siebie bywali okrutni, palili kościoły, mordowali zakonników. Tak stało się choćby w Ząbkowicach Śląskich na Dolnym Śląsku, gdzie splądrowali miasto i torturowali mnichów z miejscowego klasztoru dominikanów.

Gdy zamek w Pakości wszedł w okres kontrreformacji, jego stan był fatalny. Obecnie zostało z niego niewiele, m.in. pierwotny układ przestrzenny z dwoma wjazdami wskazującymi na podział na zamek dolny i zamek górny.

Znowu Frombork – zimowo

Załączam  parę pofromborskich reminiscencji fotograficznych. Na razie bez detali, bo dopiero zbieram myśli… A jest CO zbierać. Bowiem dowiedziałyśmy się wiele nowego. I jakoś muszę te nowości oswoić, żeby je opisać.

A na razie parę zdjęć i krótki filmik z biciem DZWONÓW.

Nigdzie indziej dzwony nie brzmią tak dostojnie, jak właśnie na Wzgórzu Katedralnym we Fromborku.

To międzywale w Leszkowach, zdjęcie zrobione z PKS-u w drodze DO Fromborka
ten pomniczek niezmiennie z niesłychaną mocą przyciąga obiektyw…
praca Macieja Meyera z Kaplicy Szembeka. Wreszcie w całości 🙂
Fragment świecznika Schlaubitza
Inny świecznik, od lat taksamo zachwycający
Czekając na…
… tędy do Braniewa
nocne 3 krowy na gzymsie
Rozświetlone Wzgórze Katedralne
Specjalna dedykacja dla Desantu Gdańskiego 🙂
No i przebój wystawy – Ołtarz ze Skolit… Pełen informacji i wciąż nieodczytany. Kto nie widział, niech się spieszy bo wystawa tylko do maja/czerwca b.r.

O tych, których nie spotkałyśmy jeszcze, napiszę może kiedy indziej…  Ich obecność jest może nawet bardziej wyczuwalna, niż tych w malborskiej Kaplicy Św. Anny.

Tyle na razie… Akumulatory doładowane, na czas jakiś. Następna wizyta już wkrótce. A co najważniejsze – w tym sezonie mam sporo grup do Fromborka. I z pewnością, jak zwykle, wszyscy wyjadą stamtąd zauroczeni tym „miejscem na końcu świata”, jak pisał Doktor Kopernik.