Kraciasta sobota…

Sobota 22 lutego upłynęła mi na dwóch arcyciekawych szkoleniach…

Zapraszam do lektury wpisu i do obejrzenie zdjęć – do Tutivillusa.

 

Takie ferie…

Wiadomo, że wnuki przewodników nie mają lekkiego życia. Muszą zwiedzać, poznawać nowe miejsca, a najlepiej jeszcze pamiętać, co widziały. Tak też było i tym razem.

Na resztę artykułu zapraszam do Tutivillusa.

🙂

Published in: on 4 lutego 2020 at 00:21  Możliwość komentowania Takie ferie… została wyłączona  

Cały kanał na YouTube

Ku mojej radości wróciła możliwość robienia filmików w YouTube 🙂

A wiec – przyjemnego oglądania.

Published in: on 24 listopada 2019 at 20:33  Comments (1)  

Gwoli ścisłości…

Szanowni 🙂

Oto ODNOŚNIK do nowego wpisu na blogu Tutivillusa.

Niewiele się tam dzieje, bo i czasu nie mam za wiele, i przyznam, że i wena gdzieś sobie „wzięła i poszła”. Parę artykułów leży w szufladzie przysłowiowej i czeka na dokończenie. Zdjęcia też czekają na podpisy i opisy. A tymczasem szykuje się następna porcja zdjęć i wrażeń z Łużyc Górnych w marcu.

To tyle wieści na teraz, wracam do porządkowania zdjęć 🙂

Do zobaczenia u Tutivillusa 🙂

Sątopy

Sątopy, To kolejna miejscowość, w której się zatrzymaliśmy na chwilkę, oczywiście, po to by zajrzeć do kościoła. Posadowiony na wzniesieniu, widoczny jest z daleka, poza tym – umiejscowiony jest prawie jak kapliczka na rozdrożu.

Znajdowała się tu niegdyś druga po Smolajnach letnia rezydencja biskupów warmińskich. A wieś lokowana została w lutym roku 1337. Tutaj – jak w wielu innych miejscach Dominium Warmińskiego – pojawia nam się wójt krajowy Henryk z Luter.
Kościół wzniesiony został w połowie wieku XIV, a w wieku XVI świątynia otrzymał ołtarz Św. Jodoka (pentaptyk). Niestety w roku 1930 (?) ołtarz zabrano ze świątyni i przekazano do Muzeum Warmińskiego w Lidzbarku (Warmińskim). W 1953 po konserwacji przekazany został do Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie.

Warto pamiętać (co nie przychodzi łatwo, zwłaszcza jak się pomyśli jak daleko to jest od tzw. wielkiego świata) że tutaj część swojej młodości spędził aktor Paul Wegener (nie mylić z Paulem Wegenerem, gauleiterem rejencji Weser-Ems).

Paul Wegener – aktor – znany jest głównie z reżyserii i głównej roli w Golemie (z roku 1915).

(dygresja!!!  mówiąc o Golemie, jak mantrę powtarza się Pragę, jako to miejsce, gdzie wszystko się rozgrywa. A tymczasem figa proszę Państwa, Golem to Chełm. I rabin Eliasz ben Aaron Jehuda. A cała historia jakoby rozegrała się w Chełmie właśnie, w drugiej połowie wieku XVI.  Proszę, oto odnośnik do stosownego – ciekawego artykułu pana Roberta Kuwałka.

Ale też pamięta się Wegenerowi grę w filmach propagandowych w czasach III Rzeszy, całkowicie zapominając o wsparciu finansowym jakiego udzielał opozycji anty-hitlerowskiej. Tuż po wojnie to on właśnie wskrzesił i był animatorem życia kulturalnego w Berlinie. W tzw. towarzystwie pamięta się jednak głównie o jego sześciu małżeństwach, z czego aż dwa z tą samą partnerką. Zadumani nad niegdysiejszym znaczeniem tych ziem, zastanawiając się, gdzie stał dom, w którym Wegener mieszkał, wdrapaliśmy się na wzniesienie, do kościoła p.w. Św. Jodoka.

Wystrój tej świątyni wprawia w zdumienie. I jest wart obejrzenia – zdecydowanie polecam!

A który to Jodok jest patronem kościoła – można znaleźć w ciekawym artykule Andrzeja Rzempołucha na stronie Muzeum w Olsztynie. Dość powiedzieć, że już 600 lat przed pojawieniem się Św. Franciszka, Jodok rozmawiał ze zwierzętami i uzdrawiał ludzi w swojej pustelni. Potem był autorem wielu cudów, i kiedy zmarł w swojej pustelni, w roku 668, na tym miejscu wybudowano klasztor. Niestety nie przetrwał do naszych czasów (klasztor, nie przetrwał), zniszczony podczas szaleństwa rewolucji. Ale w miejscowym kościele Św. Piotra, (w miejscowości Saint-Josse-sur-Mer) zachowały się relikwie świętego, a „szmatka” zwana całunem Świętego Jodoka, znajduje się w Luwrze, gdzie „pojechała” do konserwacji (znamy to także i z naszego, gdańskiego podwórka… jak choćby trójząb Neptuna przy Chlebnickiej, czy pęk kluczy u bezgłowego komendanta Katowni i Wieży Więziennej).

Święty Jodok okrzyknięty został patron pielgrzymów (do dzisiaj do jego relikwii odbywają się liczne pielgrzymki), także niewidomych, ale też i piekarzy i żeglarzy (to do niego modlą się Wilki Morskie podczas sztormów). Opiekuje się szpitalami i przytułkami. To do niego poiwnni się modlić małżonkowie a wieczną miłość małżeńską, i o potomstwo, bowiem jest patronem płodności (sam jednak wybrał życie pustelnika).  To Jodok strzegł od zarazy (podobniej jak Roch), chornił przed pożarem, pożaru, burzy i gradobicia.

Czczony głównie we Francji i Nadrenii; także w Hesji, Szwabii i Bawarii. Na ziemiach polskich kult Jodoka potwierdzony jest już w XIII w. na Śląsku, Pomorzu i w Prusach

(z postacią Św. Jodoka spotkamy się w innym miejscu na Warmii – we Fromborku. Wystarczy wejść do kruchty zachodniej i spojrzeć na wspaniały portal – prawa strona archiwolty – od strony zewnętrznej. Nad Pannami Głupimi Św. Jodok przedstawiony został w krótkiej tunice z kijem 3-sękowym)

PRZEPROWADZKA BLOGA

U W A G A

Drodzy i Szanowni Moi Goście,

z powodu wykorzystania całego miejsca (pojemności ?) dostępnego na tym blogu, od teraz ZAPRASZAM na część dalszą pod adresem

Tutivillus Blog oraz Tour Poland Blog

zapraszam i życzę przyjemnej lektury

😀

Published in: on 28 stycznia 2016 at 23:31  2 Komentarze  

Z cyklu Chwalę się – cegły – zamek i podłoga – w Radio Gdańsk

Muszę się pochwalić.
Moje cegły stały się medialne. Wszystkie – 41 !

Zapowiedział się u nich z wizytą sam Włodek Raszkiewicz z Radia Gdańsk.

No, tak po prawdzie – to zapowiadał się już w zeszłym roku w styczniu. Wtedy – niekoniecznie z wizytą do ciegiełek, a raczej z okazji książeczki mojej, wtedy jeszcze cieplutkiej, bo wydanej świeżo. No, ale jak przystało na szlifierza (szlifierkę?) bruków wszelkich – nie miałam wtedy czasu. Nigdy. Szlifowałam bruki nie tylko polskie. Sezon trwał w nieskończoność. Czasem tylko, zdalnie, telefonicznie obiecywaliśmy sobie spotkanie na antenie radiowej.

Aż w końcu, na początku tego roku Beata Szewczyk – zaprosiła mnie na pogaduchę na radio-gdańskiej antenie. Tym razem miałam wolne. Z chęcią pognałam więc do radia. Raz, że wreszcie chciałam na własne oko osobiste jedno i drugie zobaczyć właścicielkę cudnego głosu antenowego (jest taka, jak Jej głos – z tym większą radością teraz Jej słucham na antenie), a poza tym – miałam spotkać też jedną z ulubionych, a dawno nie widzianych Koleżanek (czyli 1/6 słynnego Desantu Gdańskiego).

A że to była sobota, pojawił się także Włodek Raszkiewicz z dyrektorem ZOO, p. Targowskim na tradycyjną cotygodniową ciekawą pogawędkę o zwierzętach. Wszyscy jakoś tak przez chwilę kotłowaliśmy się w hallu, w przerwie na kawę, przekrzykując się nawzajem.  W tym radosnym rozgardiaszu, udało się z Włodkiem przysiąść na chwilę, porozmawiać o … (Włodku!!! dziękuję za pomysł na następną peregrynację wschodniopruską!!!)

Przy sposobności – tym razem ustaliliśmy termin i….

Wypucowałam cegiełki i nawet podłogę w pokoju. I na tej podłodze właśnie, spędziliśmy wczoraj, klęcząc pośród cegieł, prawie 2 godziny 🙂

Rezultat włodkowej wizyty będzie dziś (26.01) emitowany o 12:00 na antenie Radio Gdańsk.

Zapraszam do słuchania tym bardziej, że „obsmarowana” zostałam przez Pana Dziennikarza bardzo sympatycznie – na Facebooku.

TUTAJ lineczka do audycji 🙂

No i też dlatego zapraszam, że po prostu lubię Włodka Raszkiewicza – lubię Go za to też, że nie zamieścił mojego zdjęcia z podwójnym podbródkiem i zmarszczkami 😉

A oto tekst, jaki zamieścił na wszechobecnym facebooku 🙂

Pamiętajcie dziennikarze młodzi i starzy. Spotkać się z Katarzyna Czaykowska to tylko kłopot i nieszczęście. Jak tu wyciąć audycję 20 minutową z 40 minutowej ciekawej, potoczystej i lekkiej rozmowy. No po prostu kobita mówi przytomnie i anegdotycznie, jedno wynika z drugiego. No wszystko fajne, albo fajniejsze…. i to nie jest fajnie. WNIOSKI: Z niegłupimi kobitami lepiej nie zaczynać albo twardym trzeba być i już, nie cackać się tylko szatst prast, krótko po męsku sprawę załatwić. PS Posłuchać tej Czaykowskiej będzie można we wtorek o godzinie 12.05 w Radio Gdańsk S.A.O cegłach będzie i sikaniu na Zamku w Malborku.

Hm… to sikanie na Zamku – niemal widzę gdzieś tam, w niebycie, mojego Tatę, jak zaciera ręce ze złośliwym uśmieszkiem 😉

W końcu to wszystko – przez Niego 🙂

Z cyklu Zaproszenia – A w Gothicu taka gratka :)

Mój stosunek do Gothic Cafe and Restaurant wszyscy znają, i to od lat 😉

Toteż z wielką przyjemnością załączam ich zaproszenie na 13 grudnia TEGO roku 🙂

Przybywajcie, bo cel cudny – ale czegoż innego spodziewać się po Bogdanie Gałązce, Duchu Dobrym i Dobrej Duszy nie tylko Gothic ale i Zamku Wiadomego.

A ci, którym żadne cele nie są w stanie zaimponować (choćby były nie wiem, jakie szczytne), niech przybywają dla samej ATMOSFERY tego wyjątkowego miejsca 🙂

Drodzy Przyjaciele, goście Gothic Cafe jak co roku w okresie Świąt Bożego Narodzenia pieczemy wspólnie pierniki, malujemy bombki, śpiewamy kolędy. W tym roku zapraszam 13 grudnia (niedziela) od godz 11:00 do 14:00 do restauracji Gothic Cafe na Zamku w Malborku. Koszt piernika wstępu: dziecko 18,45 PLN (cena zawiera 23% podatku vat), osoba dorosła 30,75 PLN (cena zawiera 23% podatku vat). Cały dochód ze sprzedaży pierników przekazany będzie POLSKIEMU ZWIĄZKOWI NIEWIDOMYCH O/MALBORK. Bilety do nabycia w restauracji Gothic Cafe na Zamku w Malborku do wyczerpania puli biletów.
tel. 55 647 08 89 w godz. od 10:00 do 16:00.
Dla zainteresowanych pomocą podaję numer konta bankowego:
BANK MILENIU 96 11 60 22 02 0000 0000 27 87 75 55 Z DOPISKIEM DLA KOŁA PZN MALBORK.

 

 

Published in: on 4 grudnia 2015 at 17:36  Dodaj komentarz  

Moja Praga

Byłam w Pradze. Ponownie.

To akurat nikogo nie powinno dziwić, bowiem można nie odwiedzić Paryża, ale Pragę trzeba. Dlaczego? Bo tak, i już 😉

Moja Praga tym razem była bez pośpiechu. I wreszcie z dobrym przewodnikiem. Z Dziewczyną zakochaną w swoim Mieście i umiejącą o nim opowiadać z przysłowiowym ogniem.

Kiedy się rozstałyśmy miałam dość czasu, żeby, niczym piesek spuszczony ze smyczy ruszyć przed siebie. Z przyjemnością zanurzyłam się w gwar i tłum (pamiętając jednakże, żeby kurczowo ściskać torbę w objęciach – wiadomo – złodzieje są wszędzie tam, gdzie turyści). Mapę miałam w torbie tak głęboko, że aby się do niej dokopać, musiałabym chyba przejść kurs archeologii. Więc poszłam na tzw. czuja. Oczywiście, głównym celem były Hradczany. Ale zanim tam dotarłam z drugiego końca miasta, „zahaczyłam” o niemal wszystkie kościoły. Wciąż nie lubię baroku, ale jak już gdzieś kiedyś na tym blogu pisałam, czasem trzeba lubić, choć na chwilę. Barok praski jest lekki, nieagresywny i pełen taktu. Już słyszę głosy fachowców, oburzających się na ten opis. Ale co tam…

Jednak moim ulubionym praskim kościołem jest Kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem. A portal północny, dzieło Petera Parlera, mogłabym fotografować nieustannie. No i oczywiście – skoro wreszcie miałam czas, „obniuchałam” ściany dokładnie i znalazłam dołki ogniowe. Na szczęście w Pradze niemal wszyscy są uśmiechnięci, więc mój uśmiech radości nikogo nie dziwił.

Po jakichś stu latach dotarłam wreszcie na Hradczany. Świadomość, że nie musiałam się nigdzie spieszyć, że najwyżej umrę po drodze z głodu, że mogę sobie przystanąć na zdjęcie, a nawet usiąść na krawężniku i gapić się na ludzi, sprawiła, że czułam się zupełnie jak na wakacjach. W głowie mi dźwięczał Smetana, ze swoją Wełtawą… Świeciło słońce, dokoła różnojęzyczny tłum popadał w ten sam dziecięcy zachwyt przed Złotą Bramą i żeberkiem Parlera. Było cudnie.

Na dodatek zaglądając w dostępne zaułki wzgórza zamkowego trafiłam na ślad ząbkowicki (śląski) – w postaci małego, niepozornego pomniczka Mistrza Benedykta Rejta nieopodal baszty prochowej…

No i – przecież wreszcie byłam w sali, słynnej z tzw. drugiej defenestracji praskiej. Sala jak sala… Niby nic takiego, ale wystarczy pomyśleć, do jakiego symbolu urosła wkrótce, i zupełnie inaczej zaczynamy się rozglądać po pomieszczeniu. Dlatego warto zwiedzanie Pragi połączyć ze zwiedzaniem Wrocławia (drugiego po Pradze miasta dynastii Luksemburgów, a poza tym ukochanego miasta cesarza Karola Luksemburga). I to nie wcale w związku z zainteresowaniem oknami, czyli tzw. defenestracją wrocławską, którą to wiążemy z wojnami husyckimi, a w związku z wojną trzydziestoletnią, będącą (znacznie upraszczając historię) niejako następstwem „zbiorowego wypadnięcia przez okno” na praskim zamku… A skoro Wrocław, to koniecznie Świdnica! Bo przecież to między innymi ten zachwycający Kościół z gliny, drewna i piasku, pełen Złotej Ciszy, stał się jednym z symboli pokoju westfalskiego.

I tak to, po niemal 8 godzinach zwiedzania Pragi, kiedy wreszcie usiadłam nad kufelkiem piwa – mimowolnie myślami wróciłam „do domu” 😉

Published in: on 1 października 2015 at 22:13  Dodaj komentarz  

Gdańsk śladami legend i duchów – O diable z Bramy Wyżynnej

Jest w Gdańsku wiele miejsc z mroczną historią. Jest też wiele legend nie napawających radością.  Jak każde miasto o długim rodowodzie tak i Gdańsk ma swój baśniokrąg wywodzący się z plotek, przekazów mniej lub bardziej rzetelnych, czy wreszcie ze sparafrazowanych kronik miejskich.

Profesor Jerzy Widacki powiedział (przy sposobności badań domniemanych szczątków Kniazia Jaremy na Św. Krzyżu), że z legendą się nie walczy, legendę się opowiada.

Zapraszam więc na spacer śladami legend po Gdańsku.

Kiedy wysiadamy z tramwaju na przystanku Brama Wyżynna, siłą rzeczy nasz wzrok pada albo na paskudny budynek dawnego LOTu, co może skutkować silnym wstrząsem natury estetycznej, albo na sąsiedni budynek o ciekawym boniowaniu, dziś mieszczącym Pomorskie Centrum Informacji Turystycznej.

Jako, że ten drugi budynek stanowczo ma więcej do „opowiedzenia”, przyjrzyjmy mu się dokładniej.

Jest to Brama Wyżynna. Brama strzegąca zachodniego wjazdu do miasta, otwierająca z tej strony Drogą Królewską. Jako, że na szczęście doczekaliśmy się wreszcie portalu o Gdańsku, nie muszę tu nudzić detalami historycznymi, bo o Bramie można przeczytać TUTAJ.

Nas interesuje legenda związana z budynkiem bramnym.

Otóż, działo się to dawno temu, a może wcale nie… A może wydarzyło się to w XVII wieku.

Dość na tym, że pewnej mroźnej zimy, tuż przed sylwestrową nocą straż przed bramą pełnił niejaki Kuba Dorsz.

Czas mu się dłużył, dokuczał mróz, a przenikliwy wiatr przeciskał się przez, zdawałoby się, grube ubranie. Dodatkową torturą były odgłosy bawiącego się miasta, z wesołymi krzykami i muzyką. I wyobraźnia podsuwająca co rusz obrazy jadła i napitku.

Kuba czekał na zmianę warty niemal jak na zbawienie, przytupując i rozcierając zgrabiałe dłonie.

Marzył mu się napitek gorący, albo po prostu mocny.

Z tęsknotą przeczytał jedną z sentencji wykutych na zachodniej fasadzie bramy pod triadą herbową. Sentencja brzmi IUSTITIA ET PIETAS DUO SUNT REGNORUM OMNIUM FUNDAMENTA  – co znaczy: „Sprawiedliwość i pobożność to dwie podstawy wszystkich królestw”…

1

Rzeźbiarz jednak chcąc zmieścić tekst, „zawinął” go na całym gzymsie, i oczom patrzącego prosto ukazuje się nie cała fraza, a tekst okrojony: RUM OMNIUM FUNDAMENTAByło to zresztą stałym przedmiotem kpin i dowcipów w mieście.

Teraz jednak Kubie nie do śmiechu było, na wspomnienie ognistego smaku, aż mu się ślinka zbierała, przywodząc gorzkie myśli. No bo jak tu być radosnym w taki wieczór, kiedy w domu zimno, siennik już dawno nie widział świeżego wsadu, a sakiewka z żołdem stale pokazywała dno. Jak tu myśleć o jakimkolwiek ustatkowaniu się, o rodzinie, o pomocy starym rodzicom na wsi pod Gdańskiem…

Ech, westchnął Kuba i poirytowany swoim losem, zaklął siarczyście, kończąc przekleństwo wykrzyknął jeszcze w mroźną ciemność: „i niech tę całą służbę diabli porwą

Nagle coś obok niego zatrzeszczało, zaiskrzyło, snop iskier wzbił się w powietrze, zapachniało siarką, i oto stanął przed nim niewielki człowieczek w obszernym płaszczu, spod którego widać było kaftan ze złotymi lamówkami, i spodnie wiązane purpurowymi troczkami. Mimo iż płaszcz był naprawdę obszerny i bardzo długi, człowieczkowi wystawało spod niego kopytko, zamiast jednej nogi.

Zaś kapelusz jaki miał ów przybysz na głowie, mimo, że nasunięty niemal na uszy, ledwo zakrywał rogi.

Diabeł to był niewątpliwie. Diabeł jak malowanie.

Skłonił się Kubie bardzo dworsko i powiedział. „Oto jestem, gotów do służby”.

Strażnik wcale się nie przestraszył, bo po przeżyciu paru bitew i wielu rejsów, już nic go nie było w stanie przerazić.

Diabeł? A niechby nawet, grunt, że uwolni go od uciążliwej i nudnej służby. 

I może on, zwykły strażnik, znajdzie wreszcie czas na rozpoczęcie nowego życia.

Z chęcią więc zaczął zdejmować swój „służbowy” strój, jednocześnie, „kątem oka” obserwował diabła.

Ten zaś zza pazuchy wyjął dobrze zaostrzone gęsie pióro i rulon pergaminu. Rozwinął go z namaszczeniem, i spojrzał na Kubę.

Wiesz co to jest? zapytał.

No pewnie, odparł Kuba, każdy wie, że to cyrograf. Przecież spotkanie z diabłem nigdy nie kończy się inaczej.

No właśnie, mruknął diabeł, podpisz mi tu, i możesz sobie iść, gdzie zechcesz.- to mówiąc podsunął pergamin pod nos wartownika.

Ten jednak powstrzymał biesa gestem dłoni, – Chwila, muszę przeczytać, czego chcą ode mnie piekielne czeluści w zamian za moją wolność.

To ty umiesz czytać? Zdumiał się Diabeł…

– No pewnie, że umiem, Kuba aż się obruszył, byłem pilnym uczniem w mojej szkole parafialnej (na dźwięk słowa parafialna, Diabeł skurczył się i skrzywił).

– Wracajmy do rzeczy… Nie masz co czytać, podpisz, my zawsze chcemy tego samego – duszy. Diabeł mimowolnie zatarł dłonie.

No dobrze… Kuba mamrotał czytając cyrograf wnikliwie. – Niech będzie – po czym szybko skaleczył się nożem, jaki zawsze nosił ze sobą, odkąd przy Bramie Nizinnej pobiło go paru obcych i nielegalnych żebraków, których osobiście wyganiał z miasta parę dni wcześniej.

Kiedy z rany popłynęła krew, Kuba zażądał od diabła pióro, przyłożył go do rany, i zanim złożył podpis na pergaminie, dopisał koślawymi literami:

ja Kuba Dorsz zgadzam się na warunki piekielne. I na to, że za siedem lat wrócę, by oddać duszę. Przez te siedem lat Diabeł będzie za mnie pełnił służbę przy Bramie Wyżynnej na Prawym Mieście. Ale tylko ja będę mógł zwolnić go ze służby. Nikt inny nie ma do tego prawa. Nawet sam władca piekieł. Tylko ja. Jeśli nie wypowiem słów – zwalniam cię ze służby – wszystko nieważne.”

I zamaszyście się podpisał.

Diabeł poczekał aż podpis wyschnie, i nawet nie spojrzawszy na dopisek, zwinął pergamin na powrót w rulon, i schował go ostrożnie do tuby a tę – za pazuchę.

Następnie sięgnął po strój strażnika, i szybko się weń przebrał. Wyprostował się i rzekł do Kuby: „No, to idź i ciesz się wolnością, bo siedem lat minie jak z bicza trzasnął”

Młodzieniec nawet nie czekał aż Diabeł dokończy zdanie. Pobiegł, jak tylko mógł, najszybciej w stronę Żurawia. Nie czuł zimna, ani przenikliwego wiatru. Na szczęście, statek, który widział tu wczoraj stał jeszcze zacumowany przy nabrzeżu. Odnalazł marynarza, z którym był zaprzyjaźniony jeszcze z czasów swojego pływania…

I tak zaczęła się długa, paroletnia przygoda Kuby Dorsza na morzu.

Legenda mówi, że dorobił się na rejsach niezłego majątku. A że z legendą się nie walczy – pozostaje nam w to uwierzyć 

Wrócił nasz śmiałek po siedmiu latach, mężniejszy, bogatszy nie tylko w doświadczenia i jeszcze bardziej hardy niż kiedyś. Schodząc ze statku, rozejrzał się po swoim Mieście, odetchnął „znajomym” powietrzem. Tu jednak oddycha się najlepiej, pomyślał. Dobrze mieć pieniądze i plany na przyszłość…

I już wiedział, że nie wróci do wartowania przed Bramą. Jakąkolwiek bramą. Zanim jednak ruszył „zluzować” swojego niecodziennego zastępcę, na wszelki wypadek zawiesił sobie na szyi kupiony przed chwilą w warsztacie znajomego bursztynnika wisior z nieszlifowanego bursztynu. Według tradycji bowiem – bursztyn miał chronić od mocy piekielnych. W końcu stanął przed diabłem wciąż pełniącym straż przy zachodnim wjeździe do Miasta.

No jesteś, ucieszył się bies. – Nudno tu, a i ludziska gapią się na mnie stale, i palcami wytykają. Czas najwyższy byś mnie zluzował. Zapraszam do… – dokończył puszczając do niego szelmowskie oko.

Kuba stanął w bezpiecznej odległości od Diabła i powiedział: – Chętnie Cię zwolnię z posterunku. Ale – nie ciesz się tak mój kolego… Bo nie pójdę z tobą nigdzie.

Jak to?! – wykrzyknął bies. – Przecież cyrograf podpisany!

No tak, podpisany, ale przeczytaj dopisek, spokojnie odparł Kuba

Diabeł wyszarpnął pergamin zza pazuchy, rozwinął go i przeczytał na głos. – No jest że siedem lat… o co ci chodzi człowieku?

Przeczytaj dopisek, odparł Kuba spokojnie.

Diabeł przeczytał i podniósł pytający wzrok na młodzieńca. A ten spokojnie odparł: – Tylko ja mogę cię zwolnić…

Co kombinujesz ? w głosie Diabła wyczuć można było niepokój

Ano, nic takiego. Ot muszę wypowiedzieć słowa jakie napisałem w dopisku odparł spokojnie nasz bohater. –I jeszcze jedno – jak chcesz żebym cię zwolnił, musisz dać mi do ręki cyrograf. Bo nie pamiętam słów.

Co? Nie wolno nam oddawać cyrografu nikomu, za wyjątkiem pana piekieł! zagrzmiał rogaty wartownik, aż ziemia zadudniła

No, to będziesz tu stał do końca świata, uśmiechnął się Kuba.

Zapadła cisza, w literaturze zwana ciężką. Diabeł drapał się po głowie, sapał, tupał nogą uzbrojoną w kopytko. Marszczył brwi – widać było że toczy wewnętrzną walkę.

Kuba wzruszył ramionami:

Nie, to nie. Ja tam nie muszę cię wcale teraz zwalniać, bo wobec diabła nie muszę być uczciwy… Najwyżej sczeźniesz tu przy bramie. Decyduj. Masz wybór. Albo mi podasz mój cyrograf albo zostaniesz tu na zawsze…

Diabeł ze złości aż tupnął nogą. Tą z kopytkiem. Kuba pozostał niewzruszony. W końcu po kolejnym ataku furii, wysłannik Piekieł podał cyrograf swojej niedoszłej ofierze. – Masz i szybko czytaj – i zaraz mi oddaj pergamin!!!! mruknął

Młodzieniec kiwnął głową z uśmiechem. Wziął podany pergamin i nagle przy użyciu swojego nieodłącznego noża pociął cyrograf na drobne paseczki, po czym wrzucił je do kosza z rozpalonym ogniskiem.

Diabeł obserwował to z niedowierzaniem. W końcu krzyknął – Co ty zrobiłeś człowieku?????

Kuba poczekał aż wszystko się spali dokładnie, a następnie spojrzał na diabła. – Ano, nie mam zamiaru wracać pod bramę. Ani tę ani żadną inną. Bogaty jestem, wolny też. I taki pozostanę. A ty – możesz pilnować miasta. Bo zdaje się dobrze to dotychczas robiłeś…

Kuba Dorsz skłonił się diabłu uprzejmie i oddalił się w głąb miasta, z postanowieniem rozpoczęcia nowego życia.

Na darmo diabeł złościł się i wykrzykiwał przekleństwa. Cyrografu nie było, świadków także… Został biedak przed bramą na wieki…

Tak kończy się legenda o sprytnym Kubie Dorszu i nierozgarniętym diable spod Bramy Wyżynnej.

I tylko czasem zimą, wieczorem, podczas śnieżycy, kiedy wieje przenikliwie zimny wiatr, można w okolicach Bramy ujrzeć zgarbioną figurę przestępującą z nogi na nogę.

Czy to ów Diabeł, który połakomił się na duszę Gdańszczanina, czy też to ktoś próżno czekający na umówione spotkanie?

Nie wiem, samemu trzeba sprawdzić. Tylko niczego nie podpisujcie 🙂 

Published in: on 19 lipca 2015 at 15:01  Dodaj komentarz