W Ptasim Raju

Wyruszyć trzeba bardzo wcześnie rano, kiedy jest jeszcze ciemno. Najlepiej być na miejscu, czyli na kamiennej grobli, już około godziny 4:00 / 5:00. Wtedy to zaczyna się jedyny w swoim rodzaju teatr natury. Ażeby w nim uczestniczyć, trzeba usiąść spokojnie, dobrze okryć się kocem, pamiętając, że to już jesień. I na dodatek blisko wody. Siadając należy pamiętać, by patrzeć ku wschodowi, czyli ku toni jeziora. No i teraz wystarczy tylko czekać.

Najpierw pojawi się na niebie, tuż nad horyzontem delikatny różowy kolor, za wydmą, gdzieś tam nad morzem, a raczej nad Zatoką. Ten róż za chwilkę dostanie troszeczkę błękitu i żółci i nagle zrobi się niesamowicie zimno.

Wrzesień - zanim wzeszło słońce. Godz. 4:26

To ta chwila przed porannym wybuchem dnia, kiedy jest najzimniej i najciszej, bo milknie noc a dzień jeszcze się nie zbudził. Kiedy błękitny róż zblednie nieco, zaczyna się koncert.

Żaby.

Tysiące żab w gęstych trzcinowiskach i na łąkach rezerwatu.

Dźwięk, przetaczający się rechoczącą falą od lasu wydmowego na południu rezerwatu, poprzez bagna, ku trzcinom na jeziorze. Wszystko to trwa niecałe 5 minut może, po czym zapada cisza. Cisza tak niesamowita, że w uszach aż dzwoni. Niedługo jednak tej ciszy, bo oto w trzcinach zarastających jezioro Ptasi Raj zaczyna się znowu coś dziać. Jakaś kaczucha oznajmia głośnym kwakaniem, że oto właśnie się obudziła. Po niej następne, i jeszcze następne. Odzywają się też inne ptaki, które tutaj nocowały. Całe to pierzaste towarzystwo opuszcza trzciny, wypływając na otwartą toń jeziora.

Robi się coraz jaśniej i wyraźnie już widać poszczególne osobniki. Są tam tłumy pierzastych kuperków różnej wielkości. Czasem na jeziorze nocują tysiące ptaków. Stado gęsi potrafi liczyć około 5 tys. ptaków.

A potem nagle wszystkie ptaki zgodnie unoszą się w powietrze, w pośpiechu na całodzienne żerowisko. I wtedy można przeżyć niezapomnianą chwilę. Wystarcza potem na opowieści na całą zimę. Po kolei, każde stado zatacza koło nad jeziorem, potem nad całym rezerwatem i odlatuje w stronę Wysoczyzny Gdańskiej. Tę poranną wędrówkę na żerowisko zaczynają gęsi. Ich głośny krzyk przyprawia o dreszcze. No i zawsze znajdzie się jakaś spóźniona, która zgubi swoje miejsce w szyku. Zrywa się do lotu w popłochu, i goni stado gęgając i robiąc wiele zamieszania, w poszukiwaniu tego swojego zgubionego miejsca. Każdej jesieni zdarzają się takie same sytuacje.

Kaczuchy kwakaniem nawołują członków swojego stada, łabędzie odlatują na plaże Trójmiasta i do Parku Oliwskiego, wszak tam wielu turystów, i każdy ma chleb dla żebrzącego łabędzia.

Kormorany lecą nad zatokę, tam jest ich żerowisko. Ku utrapieniu rybaków. Mewy krążą nad ujściem Wisły, i wypatrują powracające po nocnym połowie kutry rybackie.

Kolejny dzień przed wielkim odlotem właśnie się rozpoczął.

Dla obserwatorów zaś – skończył się najpiękniejszy spektakl przyrody. Kiedy wraca się groblą ku tzw. cywilizacji i codziennym obowiązkom, można spotkać ropuchę, czy jaszczurkę. Często można napotkać dziki, poszukujące śniadanka.

Taka wizyta w jesiennym Ptasim Raju to prawdziwa uczta dla ducha i oczu. Wiosenna wędrówka nie jest tak kolorowa i widowiskowa, bo wiosną ptactwo spieszy się do swoich miejsc lęgowych, do domu. I te przeloty nie są też tak masowe. Poza tym wiosenne przeloty mają nieco inna trasę. Ptasi Raj więc – to głównie jesień. I raj nie tylko dla ptaków, ale także dla obserwatorów.

Piwny galop po Mierzei

Mierzeja Wiślana jest miejscem magicznym…

Dla mojego Starszego Młodego Pokolenia była także miejscem zamieszkania, kiedy był rybakiem w Piaskach.

A że wtedy – czyli ładnych parę lat temu  – w Piaskach było (i niestety wciąż jest) niewiele do roboty po zakończonych połowach, toteż chadzał z rówieśnikami do Krynicy Morskiej na piwko… No, i –  potem trzeba było jakoś wrócić…

Wracali zazwyczaj całą grupą, przez las. Spotykali po drodze zwierzaki, jako że Mierzeja to przecież niemal raj – także dla zwierząt. Więc spotykali a to sarenki, a to liski… Także dziki. Nasze, tzn. te rozpieszczone z Piasków, przemykały z kwikiem, czasem tylko sprawdzając, czy też te rozgaworzone postaci z ogolonymi łepetynami, nie mają czegoś do jedzenia (a zazwyczaj mieli).

Którejś nocy wszakże – młodzieńcy – rozgadani i roześmiani, wracali wieczorem z Krynicy do Piasków (spory kawałek, by piwko zdążyło wywietrzeć z głów), kiedy usłyszeli tętent za sobą. Przekonani byli, iż ktoś w nocy jedzie konno.

Kawaleria chyba, mruknął któryś z chłopaków. Odwracali się, co i raz, a nuż to okoliczne, miejscowe biesy pędzą za nimi.

Trzeba by się pospieszyć… Tak też i uczynili: przyspieszyli kroków.

Już nieco mniej rozgadani, a na pewno mniej roześmiani. Piwo wietrzało coraz szybciej…

Za nimi tez coraz głośniejsze były odgłosy pogoni, i to niezmiernie tłumnej.

Ki czort? – Zapytał niespokojnie jeden z obecnych. Faktycznie, w ciemnościach parnych i rozświerszczonych, niedoświetlonych księżycem przez zarośla przedzierała się jakaś wataha, niczym stado diabłów z baśni.

I nagle dotąd dumni z siebie, wytrenowani w sportach przeróżnych młodzi chłopcy jak jeden mąż rzucili się przed siebie.

Na oślep, byle do domu!!! Ku światłu!!!!

Pędzili przez las, trzaskający od suszy letniej, duszny od zapachów lipcowych, gonieni przez coraz bliższą pogoń.

Nie wiadomo, który dał hasło: „Padnij”. Dość na tym, że wszyscy padli na twarze, kuląc się i zasłaniają twarze, i ochraniając karki.

Galop i niesłychany zgiełk przetoczył się po nich, koło nich i wokoło nich… Apokalipsa jakowaś… I nagle wszystko ucichło…

I tylko pojedynczy delikatny kwik kazał im spojrzeć wokoło. Nad jednym z chojraków piwnych stał młody dzik i obwąchał go z wyraźnym zaciekawieniem, po czym odstąpił od niego (widać piwne opary nie wywietrzały dokładnie) i pognał świńskim truchcikiem za resztą pobratymców, które już znikły nie tylko z zasięgu wzroku, ale i ucha…

To były dziki z rosyjskiej strony, czymś niesłychanie przestraszone, wracały na noc do siebie… A nasi młodzieńcy biegli we wschodnich stylach walki, zyskali jeszcze jedną biegłość…

W bieganiu 🙂