Mierzeja Wiślana jest miejscem magicznym…
Dla mojego Starszego Młodego Pokolenia była także miejscem zamieszkania, kiedy był rybakiem w Piaskach.
A że wtedy – czyli ładnych parę lat temu – w Piaskach było (i niestety wciąż jest) niewiele do roboty po zakończonych połowach, toteż chadzał z rówieśnikami do Krynicy Morskiej na piwko… No, i – potem trzeba było jakoś wrócić…
Wracali zazwyczaj całą grupą, przez las. Spotykali po drodze zwierzaki, jako że Mierzeja to przecież niemal raj – także dla zwierząt. Więc spotykali a to sarenki, a to liski… Także dziki. Nasze, tzn. te rozpieszczone z Piasków, przemykały z kwikiem, czasem tylko sprawdzając, czy też te rozgaworzone postaci z ogolonymi łepetynami, nie mają czegoś do jedzenia (a zazwyczaj mieli).
Którejś nocy wszakże – młodzieńcy – rozgadani i roześmiani, wracali wieczorem z Krynicy do Piasków (spory kawałek, by piwko zdążyło wywietrzeć z głów), kiedy usłyszeli tętent za sobą. Przekonani byli, iż ktoś w nocy jedzie konno.
Kawaleria chyba, mruknął któryś z chłopaków. Odwracali się, co i raz, a nuż to okoliczne, miejscowe biesy pędzą za nimi.
Trzeba by się pospieszyć… Tak też i uczynili: przyspieszyli kroków.
Już nieco mniej rozgadani, a na pewno mniej roześmiani. Piwo wietrzało coraz szybciej…
Za nimi tez coraz głośniejsze były odgłosy pogoni, i to niezmiernie tłumnej.
Ki czort? – Zapytał niespokojnie jeden z obecnych. Faktycznie, w ciemnościach parnych i rozświerszczonych, niedoświetlonych księżycem przez zarośla przedzierała się jakaś wataha, niczym stado diabłów z baśni.
I nagle dotąd dumni z siebie, wytrenowani w sportach przeróżnych młodzi chłopcy jak jeden mąż rzucili się przed siebie.
Na oślep, byle do domu!!! Ku światłu!!!!
Pędzili przez las, trzaskający od suszy letniej, duszny od zapachów lipcowych, gonieni przez coraz bliższą pogoń.
Nie wiadomo, który dał hasło: „Padnij”. Dość na tym, że wszyscy padli na twarze, kuląc się i zasłaniają twarze, i ochraniając karki.
Galop i niesłychany zgiełk przetoczył się po nich, koło nich i wokoło nich… Apokalipsa jakowaś… I nagle wszystko ucichło…
I tylko pojedynczy delikatny kwik kazał im spojrzeć wokoło. Nad jednym z chojraków piwnych stał młody dzik i obwąchał go z wyraźnym zaciekawieniem, po czym odstąpił od niego (widać piwne opary nie wywietrzały dokładnie) i pognał świńskim truchcikiem za resztą pobratymców, które już znikły nie tylko z zasięgu wzroku, ale i ucha…
To były dziki z rosyjskiej strony, czymś niesłychanie przestraszone, wracały na noc do siebie… A nasi młodzieńcy biegli we wschodnich stylach walki, zyskali jeszcze jedną biegłość…
W bieganiu 🙂