Z cyklu Ciekawe – Frombork – Chrześcijańskie obyczaje pogrzebowe

Noooooooo, i niech mi jeszcze ktokolwiek powie, że Facebook to nie jest cenne miejsce! Karolina – dziękuję za Twój wpis, przecież inaczej bym się nie dowiedziała. No chyba żeby Jagoda S. sobie o mnie przypomniała. Muszę Jej to oddać, że jak coś się dzieje w moim ukochanym Fromboreczku – pisze do mnie z informacją 🙂  Z reguły jednak mam jakieś grupy, gdzieś jestem w tzw. Polsce, i mija mnie okazja…

Tym razem JESTEM i mam zamiar jechać – i to jak najszybciej. Szkoda tylko, że Wieża Wodna ze smakowitym ciastem będzie o tej porze roku zamknięta…

Ale do rzeczy:

W dniach 27 październik 2012 – 30 październik 2013 we Fromborku – będzie miała miejsce wystawa: Mors ianua vitae. Chrześcijańskie obyczaje pogrzebowe

Warto pamiętać też, że wystawa adresowana jest do zwiedzających od 12. roku życia (to gwoli przypomnienia, żeby – jak to ma miejsce w przypadku muzeów w dawnych niemieckich obozach koncentracyjnych – nie pojawiali się beztroscy rodziciele z małymi dziećmi).

TUTAJ odnośnik do strony Muzeum.

Już sama lista twórców wystawy daje gwarancję jakości. Temat zaś – zawsze interesujący, jako, że niemal każdy kiedyś tam – nawet podświadomie myśli o Końcu. Dla wierzących to wielka niewiadoma, w oczekiwaniu spełnienia tego, w czym byli wychowani, bez bez żadnych wszakże gwarancji. Dla agnostyków, to po prostu koniec drogi, pozostawienie spraw niedokończonych, a może żal ostatniej książki, czy spotkania w zacnym gronie…

Wystawa fromborska, jak każda poprzednia – z pewnością będzie niezwykle ciekawa. A że wymagać będzie wysiłku umysłowego i wiedzy… no cóż. Frombork – a szczególnie tandem Jagoda Semków/Weronika Wojnowska od lat przyzwyczaił nas do wystaw z najwyższej półki.

Pozostaje westchnąć, żeby tak inne muzea (czytaj: pomorskie) z tego przykładu korzystały (to takie marzenie niespełnione)…

 

Galińskie Bociany – refleksje wiosenne

Na nieśmiertelnym – a tak kiedyś przez mnie krytykowanym Facebook-u [no cóż… tylko krowa nie zmienia poglądów ;)] pojawił się nowy wpis w profilu zaprzyjaźnionego Pałacu w Galinach.

Wpis dotyczył powrotu boćków do gniazda na dachu stajni galińskiej… Napisałam więc – że wiosna niniejszym odtrąbiona. Zresztą – teraz wszędzie same boćki, bo w końcu to czas najwyższy na składanie przez nich jaj, i niedługo zacznie się wysiadywanie…

Ale odpowiedź z Pałacu mnie zastanowiła i skłoniła do refleksji.

Dowiedziałam się bowiem, że czas jakiś temu zginął bociek z pary rezydującej na stajni. Od tego czasu gniazdo pozostawało puste przez parę lat. Jednakże za każdym razem – każdego sezonu bronione było zaciekle przez pojedynczego bociana. Jak można się dowiedzieć ze strony bocianopedia.pl – notki z dawnych Prusach Wschodnich – mówiły, że:

na 8853 gniazd – walki obserwowano w 2660 z nich, co stanowi 30%

Tym razem jednak walka została wygrana przez nowych lokatorów. I obecnie trwa naprawa a także rozbudowa gniazda. A więc w ruch poszły dzioby, i z okolicy zbierane są przez pracowitą parę gałązki i źdźbła trawy, także wszystko, co może być użyte do wymoszczenia gniazda.

W budowę gniazda, a zwłaszcza w znoszenie materiału zaangażowane są przede wszystkim samce. Ale już za aranżację całości mieszkania odpowiedzialna jest samica. W końcu kobieca ręka, (a raczej dziób i stopa) to jest to, co pieleszom domowym jest zawsze potrzebne.

Ciekawa jest konstrukcja gniazda. Nawet, jeśli platformy przygotowywane są w kształcie prostokątów czy kwadratów, gniazdo i tak przybierze kształt pierścienia, czasem elipsy. Wewnątrz gniazdo wyściełane jest słomą, sianem, szmatami, czasem papierem czy kawałkami folii… lub co bardziej niebezpieczne, ba! wręcz zabójcze – sznurkami.

Jako, że gniazdo co roku jest modernizowane, a więc nadbudowywane – czasem osiąga taki ciężar, że trzeba je ucinać w połowie, by nie zawalił się pod nim dach, czy gzyms, czy szczyt budynku (np. jak fromborskie „3 Krowy Na Gzymsie”). Średnica gniazda waha się od 90 cm do około 1,50m ale bywają i szersze. Natomiast wysokość i waga takiego gniazda czasem bywa niewyobrażalna. Znowu odwołam się do fromborskich 3 Krów na Gzymsie – ważącego około 1,5 tony.

To tyle danych technicznych 😉

Jako, że składanie jaj rozpoczyna się mniej więcej około drugiej połowy kwietnia, to myślę, że boćki Galińskie już powinny zaraz, za momencik zaczynać znosić jaja…

Więcej o bocianach – można znaleźć na interesującej bocianopedii, wiec daruję sobie resztę szczegółów. Dodam tylko, że żałuję, iż kiedyś nie było takiego kompendium wiedzy o boćkach, jak na owej stronie.

Kiedy zaczynałam liczyć boćki 23 lata temu – wszystkiego musiałam uczyć się sama. A liczę bociany z reguły na moich żuławskich trasach, jako że te akurat najczęściej odwiedzam. I niezmiennie i od zawsze te wielkie i piękne ptaszyska wzbudzają moją sympatię.

Trzymam więc kciuki za Galińską bocianią rodzinę i mam nadzieję, że do kompletu zdjęć jakie tu zamieszczam, dołączą niedługo zdjęcia łebków „smarkaczy” bocianich siedzących w gnieździe 🙂

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Bardzo dziękuję Zespołowi Pałacowemu w Galinach za udostępnienie pięknych zdjęć.

Tak w ogóle, kto zobaczy lecącego boćka, ten będzie podróżował 😉  a kto widzi bociana w gnieździe powinien policzyć do trzech, lub odczekać 3 sekundy zanim przeniesie wzrok gdzie indziej. To daje następne 3 lata w szczęściu i zdrowiu, radości i samym dobrym.

Noooo, coś w tym jest – gapię się na boćki od 23 lat 🙂

Granica

Wszystkie nasze wagary i urlopy staramy się spędzać TAM –  w  dawnych  Prusach Wschodnich. Niestety po ostatniej wojnie, te tereny przecięte zostały granicą, a propaganda powojenna (wciąż mająca się świetnie) nie potrafi poradzić sobie z bogatym dziedzictwem historycznym tych ziem.

My wszakże pojechaliśmy odpocząć i poszukać plotek historycznych. Znaleźliśmy i jedno i drugie. A nadto znaleźliśmy wspaniałe miejsce na prawdziwy odpoczynek. Zatrzymaliśmy się pensjonacie w Galinach. Miejsce nie tak daleko od ludzi, ale jednak dostatecznie – by pozwolić zapomnieć o codzienności. Poza tym pełne ciepła i serdeczności. Galiny widziałam po raz pierwszy niemal dwa lata temu (ten czas tak pędzi, że aż strach 😉 ) z okien busa, kiedy jechałam z grupą do Bartoszyc. Potem  – ponownie znowu przejazdem. I stale życie w pędzie – bez zatrzymania się, nawet na krótki oddech.

Uwielbiam swoją pracę, ale przecież jakiś urlop też mi się od czasu do czasu należy, więc…

Zamówiłam nam pokój w pałacu.

(O Galinach kiedy indziej, bo to osobny temat).

Spakowaliśmy się i mimo deszczu i niesprzyjającej aury (połowa listopada, ciemno i mokro…) pojechaliśmy na wakacje.

Nasza trasa wiodła kawałkiem Berlinki.

Komfort jazdy i niemal niezakłócona pustka  na szczęście nie zdążyły nam się znudzić, kiedy skręciliśmy z głównej drogi na Pieniężno, a potem na Górowo Iławeckie.

O Górowie kiedy indziej, bowiem i tak tam musimy wrócić, aby zwiedzić Muzeum Gazownictwa.

uroczy rzygacz z Górowa Iławeckiego

I nie tylko Muzeum Gazownictwa. Mimo deszczu i zapadającego mroku,  miasto ogromnie mi się spodobało. Ma w sobie typową atmosferę miasta przygranicznego – leżącego na krańcach świata. Życie przy tej akurat granicy z pewnością nie należy do najbardziej miastotwórczych. Poza tym nieczęsto tu zaglądają turyści… Za to zagląda bezrobocie.

Na razie więc tylko  migawki z włóczęgi wzdłuż GRANICY.

Szczurkowo - granica z Rosją

Bo to właśnie GRANICA dwóch światów zrobiła na mnie największe wrażenie.

Nigdy przedtem nie widziałam TEJ granicy z tak bliska. Nigdy nie miałam odwagi zanadto się zbliżyć. A tymczasem teraz miałam okazję ją zobaczyć i sfotografować na dodatek…

I przyznam, że jak nic innego,  zapadła mi w pamięć.

Napisałam, że po wojnie tereny Prus Wschodnich przedzielone zostały granicą – i to nie tylko taką lądową, polityczną, ale także znacznie gorszą  – granicą mentalności. Najlepszym dowodem tego jest Szczurkowo, gdzie zrobiłam zdjęcie powyżej.

Otóż do 1945 roku była to część majątku. Po wojnie majątek przedzieliła granica… Dwór zburzono – i po obu stronach pozostały tylko nędzne resztki tego, co kwitło przez wieki.

Szczurkowo (Schönbruch), po raz pierwszy pojawiło się w historii tych ziem jako majątek rycerski w wieku XIV. Długo ów majątek rycerski należał do rodu von Eulenburg-Wicken. Zaś od roku 1871 majątek przeszedł na własność  rodziny von Bolschwing. To ich dwór rozebrano w latach 60-tych po polskiej stronie granicy.

Kiedyś wieś była jedną z większych w okolicy.  Według statystyk w roku 1939 mieszkało tu 1139 osób. Sam majątek miał powierzchnię 642 ha.

Po II Wojnie Światowej przez wieś poprowadzono granicę państwową. Ludzi wymieniono, zatarto ślady prosperity wsi i skazano ją na zapomnienie. Czyżby z powodu nazwiska ostatnich właścicieli?

Właśnie tutaj bowiem 15 października 1909 roku urodził się niejaki Otto Albrecht Alfred von Bolschwing.  W czasie wojny (w stopniu  SS-Hauptsturmführera w Służbie Bezpieczeństwa Reichsführera SS) był człowiekiem z orbity Adolfa Eichmana; ba! był jego mentorem. Po wojnie, w latach 50-tych udało mu się dostać  do USA. Obywatelstwo otrzymał  w roku 1959, zatajając wszakże swój nazistowski rodowód (do partii wstąpił bowiem w wieku 23 lat w roku 1932).

W Stanach oferował swoje usługi Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA). W roku 1981 – zapadła decyzja o jego deportacji do Niemiec. Udało mu się jej uniknąć, bo… przebywał w szpitalu z powodu złego stanu zdrowia.  To jednak nie przeszkodziło w sprawie, w wyniku której odebrano mu obywatelstwo amerykańskie. Jednocześnie postanowienia sądowe mówiło, iż zostanie deportowany jak tylko jego stan zdrowia się poprawi. Nazwisko Eichamnna, przy którym von Bolschwing zawsze był wymieniany w czasie wojny – jasno wskazywało na to, jakim torem potoczyłby się dalszy proces już w Europie… Ale baronowi udało się umknąć wymiarowi sprawiedliwości –  w tym samym roku  zmarł.

Czy więc wioska związana z tym nazwiskiem celowo skazana została na niebyt?

Dzisiaj to miejsce faktycznie na końcu świata.  Z dawnego majątku po polskiej stronie zachowały się pojedyncze budynki folwarczne i niemal nieczytelne założenie parkowe.

Ilość mieszkańców i zaniedbanie widoczne dokoła nijak się mają do lat świetności majątku i dobrobytu, jaki tu panował. Widać jednak starania o poprawę wizerunku wsi. Nie wszędzie panuje brud i bałagan. Nadto mieszkańcy wyraźnie liczą na atrakcyjność ich wsi jako jednej z tzw. wiosek bocianich. Faktycznie, znajduje się tu jedno z liczniejszych skupisk gniazd bocianich, a każde jest posadowione na specjalnej platformie.

Z pewnością w lecie, gdy dokoła słychać klekot boćków i wspaniała zieleń zakrywa niedostatki – wieś może stanowić wielką atrakcję turystyczną… Ze szlabanem i płotem na granicy.