Wróciłam ze szkolenia.
Nic nowego; akurat w moim przypadku, to raczej zupełnie naturalne stwierdzenie.
To szkolenie jednak było zupełnie wyjątkowe. Bo i odbywało się w zupełnie wyjątkowym miejscu.
Raz – że w Krakowie, dwa – że w podziemiach Rynku.
Podziemia – to jedna z ciekawszych tras w kraju. Nie tylko ze względu na zawartość, czy jakby ktoś powiedział – ładunek historyczny przekazu materialnego (uffff, ale mądrze zabrzmiało). Ale też ze względu na koncepcję i scenariusz wystawy.
Można oczywiście mieć pretensje do twórców (nie jest nim MHK), że nieco przedobrzyli – bo jest za głośno (chodzi o odgłosy Krakowa historycznego płynące z głośniczków zamontowanych w różnych miejscach wystawy), i przewodnik faktycznie musi nieco wysilać głos. Ale, całość zasługuje na wysoką ocenę.
Kto jeszcze nie był w krakowskich podziemiach Rynku, może „posmakować” nieco podobnego klimatu w gdańskim Błękitnym Baranku.
Jednak w Krakowie twórcy poszli dalej – i zamiast figur zaserwowali zwiedzającym dobry scenariusz z krótkimi filmikami. No i świadki archeologiczne! Niesłychane wrażenie robi zachowana średniowieczna brukowana droga z drewnianymi krawężnikami!
Niestety, jako że A.S. się rozchorowała, jechałam sama, i w związku z tym nie wzięłam aparatu. Bałam się – pomna ryzyka samotnego podróżowania naszymi tzw. środkami masowego rażenia. Na marginesie – gdyby PKP kursowały z równą częstotliwością jak odbywa się sprawdzanie biletów – to mielibyśmy w kraju niemal sielankę…
Kto chce dowiedzieć się nieco więcej o trasie podziemnej, znajdzie informacje TUTAJ i TUTAJ.
Warto było tłuc się pociągiem 13 godzin do Stolicy po to, by spędzić w podziemiach 6 godzin – a potem… z powrotem do Prus – 14 godzin. Czemu dalej i dużej? Nie wiem, ale XXI wiek w Polsce na pewno powinien przejść do historii uwsteczniania – i to pod każdym względem 😉
A wracając do tematu – dostałam Książkę 🙂 prof. Michała Rożka „Przewodnik po zabytkach Krakowa”. Z dedykacją. I z chwilą na rozmowę niezapomnianą.
No i jeszcze pogoda była jak zaproszenie do życia; Kraków jak zwykle tłumny (Gdańsku, zazdrość Krakowowi życia tętniącego w sercu miasta i ucz się organizacji !!!)
I obiad w Szarej wyśmienity. No, ale Szara przy Rynku to osobny rozdział 🙂
Tak więc, szkolenie udane pod każdym względem…
A na marginesie – wieki obecności części „polskiej” mojej rodziny w Krakowie dają znać o sobie, ilekroć stawiam nogę w tym właśnie mieście. Wnikam, wsiąkam, wracam. Nawet te plotki krakowskie – niezmienne od wieków (?) są mi miłe. Bo serdeczne. Jednakowoż widok Iławy zza okna pociągu w drodze powrotnej i wzruszenie mimowolne – oto wróciłam do Prus, uzmysławiają niezmiennie, że to moje miejsce na ziemi. Z drugiej jednak strony, nie mam na szczęście tak naprawdę Miejsca Jednego. Mam Miejsca Serdeczne – bo genetycznie zakodowane i bez względu na to, w jakiej odległości się znajdują – zawsze tam jadę/wracam z radością. 🙂