Hasło na Facebook’u – dotyczyło polubienia czy dopisania, za co się lubi swoje miasto – w tym wypadku dotyczyło to Torunia.
Nie jestem z Torunia, a moje toruńskie związki rodzinne sięgają tak daleko w przeszłość, że w żaden sposób nie mogę mówić, że to jest powodem mojego toruńskiego „bzika”.
Tak więc, w żaden sposób nie czuję się z miastem związana – poza obiektywnymi związkami emocjonalnymi… Bo to, że parę lat temu „zrobiłam” uprawnienia na Toruń wynikało nie z kalkulacji finansowej, ani też z żadnych rodzinnych konotacji, a z zauroczenia tym wyjątkowym tworem urbanistyczno-socjologicznym 😉
No i – nie mogłam się powstrzymać przed wpisem pod zdjęciem pod tematem. To zaś, co napisałam – zamieszczam poniżej – bo to właściwie kwintesencja Torunia.
A przy sposobności: TUTAJ odnośnik do tego, co skleciłam z moich fotograficznych zauroczeń, bo tak w ogóle, to Toruń jest miastem detali 😉
A więc:
Nie jestem z Torunia, ale LUBIĘ…
- za klimat Starego i Nowego Miasta,
- za pierogi,
- za Jakuba i Janów,
- za ciszę w Mariackim,
- za echo na dziedzińcu ratuszowym,
- za skarb ze Skrwilna,
- za śliskie schody w Muzeum,
- za szafę w Domu Kopernika,
- za zapach pierników,
- za Aleję gmerków,
- za cegłę (niejedną) –
- za wszystko