Migawki Gdańskie – Lwi Zamek

Robiąc porządki w artykule o gadającej głowie (mojej) wydzieliłam z tekstu dwie, osobne części: Gdański herb z Nowego Dworu Gdańskiego i Schwartzwaldowie.

Wśród zamieszczonych w tekście zdjęć, znalazło się też zdjęcie kamienicy numer 35, położonej przy ulicy Długiej.

Kamienica owa od bodaj XIX wieku funkcjonuje w świadomości Gdańszczan jako Lwi Zamek. A to dzięki dwóm kamiennym lwom ozdabiającym portal. Lwy te najprawdopodobniej pozostały po przedprożu, rozebranym jak wiele innych w Gdańsku – właśnie w wieku XIX. Wielce aktywny na polu „unowocześnienia” miasta był mój ulubiony Nadburmistrz. To unowocześnianie mamy mu nierzadko dzisiaj za złe, bo poznikały w owym czasie właśnie przedproża, które dzisiaj i tak się sypią, z braku stosownej dbałości. Niemniej jednak starał się z zapyziałego miasta prowincjonalnego, jakim wówczas był Gdańsk, zrobić miasto nowoczesne (komentarz do współczesności zostawię dla siebie).

Na przestrzeni wieków Lwi Zamek, jak zresztą większość kamienic w Gdańsku, ulegała daleko idącym przebudowom. Obecna „wersja” stanęła tu w II połowie XVI w. Oczywiście jak całe niemal miasto i ta kamienica „poległa” w marcu 1945. Odbudowano ją (w pełnej długości) w latach 1950 – 1953.

Z przekazów ikonograficznych wiemy, że niegdyś Lwi Zamek miał wspaniałe wyposażenie wnętrz. Ale i fasada nie należy do skromnych, dając ciekawy obraz statusu właścicieli. Znajdujemy tu wyraźne echa architektury niderlandzkiej, tak modnej wówczas w Gdańsku.

Niewiele możemy powiedzieć o właścicielach posesji. Właściwie znamy na pewno tylko dwa rody: Grossów z wieku XV i Schwartzwaldów z wieku XVII. Ponieważ o Schwartzwaldach już było, cofnijmy się do wieku XV.

Bartłomiej Gross – właściciel kamienicy, jaka tu stała, zanim powstał Lwi Zamek, był rajcą Prawego Miasta. Był jednym z trzech przedstawicieli Ratusza, zamordowanych przez Krzyżaków na zamku gdańskim w 1411 roku. Owo morderstwo wstrząsnęło miastem. A ich pogrzeb stał się milczącą manifestacją mieszkańców.

A poszło – mówiąc prosto – o Grunwald, czy jeszcze prościej – o „kasę”. Otóż po słynnej bitwie rozegranej na polach grunwaldzkich 15 lipca 1410 roku, Gdańsk zdecydował o przejściu na stronę króla polskiego i złożeniu mu przysięgi wierności. W tym celu, zgodnie z decyzją Rady Głównego Miasta, pod akurat oblegany przez Władysława (Jogaiłę) Malbork, udali się przedstawiciele Rady. Byli nimi burmistrzowie Konrad Leczkow (Letzkau) i Arnold Hecht, oraz rajca Bartłomiej Gross (prywatnie zięć Leczkowa). W sierpniu tego samego roku, Janusz z Tuliszkowa, odebrał w imieniu Jego Królewskiego Majestatu hołd Gdańska na Długim Targu. Niestety pokój polsko-krzyżacki, podpisany 1 lutego 1411 roku, nie włączył Gdańska do Korony Polskiej. Gdańsk pozostał we władaniu krzyżaków. A ci, dość szybko zaczęli rozprawiać się z tymi, którzy nie dochowali wierności. Ogromny podatek nałożony na miasto i blokada portu zwiastował ciężkie czasy. I Rada Miasta szukała rozwiązania nieznośnej sytuacji.

Rozpoczęto pertraktacje z komturem. Wkrótce też nadeszło od niego zaproszenie na rozmowy. Miały się dobyć podczas uczty na zamku, w pokojowej atmosferze. Parlamentarzystami miała być znana nam już trójka spod Malborka.

Jak powiadają kroniki, w Wielki Poniedziałek 1411 roku weszli oni do zamku. Tak jak weszli, tak przepadli… na tydzień.

Cały tydzień w Gdańsku czekano na ich powrót. Powszechna była opinia o uwięzieniu, coraz częściej też szeptano o morderstwie. Nie za darmo przecież nazywano krzyżaków „łotrami krzyżem znaczonymi”.

Wreszcie po tygodniu zamkowi wyrzucili za bramę martwe i najwidoczniej torturowane ciała swych trzech gości. Dla mieszkańców musiał to był szok, a dodać należy do tego jeszcze obawa tak przed zamkowymi, jak i ich poplecznikami w mieście (donosicielstwo przecież, to bardzo stare i popularne zajęcie). Miasto się zachłysnęło strachem.

Reperkusje dotknęły przede wszystkim rodzinę Grossa – a wiec żonę z trojgiem dzieci. Musiała opuścić dom przy Długiej 35. Po podwójnej stracie – ojca i męża, odebrano jej też cały majątek, bowiem Krzyżacy skonfiskowali jej wszystko, co posiadała, na dodatek każąc jej opuścić miasto. Kobieta została praktycznie sama ze swoim losem, bowiem nikt nie miał na tyle odwagi, by służyć jej pomocą. Do tego po mieście krążyła opinia, że Anna na taką karę po prostu zasłużyła, bowiem publicznie oskarżając komtura o morderstwo na ojcu i mężu, zwyczajnie go obraziła. Widać nie miała w sobie pokory niezbędnej kobiecie w tamtych czasach.

Do dzisiaj przemawia do nas to, co napisał Franciszek Mamuszka, że Anna wykrzyczała komturowi swoje oskarżenie prosto w twarz. Miała ponoć powiedzieć:

Gdybym była mężem jakom jest kobietą, i z tobą komturze samowtór w polu stanęła, byłabym tą ręką pomściła na tobie ojca i małżonka […]. Ty Boże Wszechmocny, miejże zmiłowanie i ześlij karę przynależną na bezprawie tak wielkie

Przy sposobności dziwiono się wielkoduszności komtura, że nie kazał jej utopić za takie zuchwalstwo, że okazał łaskę, wymierzając jej „tylko” karę wygnania (dodatkowo orzekając przepadek całego mienia).

Pogrzeb zamordowanych w farze Głównego Miasta podobno odbył się w zupełnej ciszy, bez dzwonów. Na taką jedynie manifestację stać było zastraszony Gdańsk.

I jeszcze kilkadziesiąt lat musiało miasto czekać na pozbycie się „łotrów krzyżem znaczonych”.

Franciszek Sokół – Komisarz Rządu w Gdyni

Wśród ludzi niepospolitych, do jakich niegdyś Gdynia miała szczęście, był Franciszek Sokół, Komisarz Rządu w Gdyni.

Stefan Franciszek Sokół urodził się w grudniu roku 1890, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej, we wsi Cyranka, koło Mielca. W roku 1913 ukończył gimnazjum w Mielcu, maturę złożył u dyrektora Józefa Niemca – który to w czasach późniejszych związany był z gimnazjum w Gdyni (którego to gimnazjum tak tradycje, jak i budynek przejęło II Liceum Ogólnokształcące). W czasach szkolnych poznał Eugeniusza Kwiatkowskiego. Ta przyjaźń zaowocowała w latach późniejszych ścisłą współpracą obu panów.

Lata I wojny światowej dla Franciszka Sokoła oznaczały przerwanie nauki na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. 14 sierpnia 1914 wstąpił do Legionów Polskich. Służył od 6 sierpnia 1914 roku do 5 marca 1918 w I Brygadzie Piłsudskiego. Walczył w 35 bitwach i potyczkach – najpierw jako kapral, potem jako sierżant liniowy. Po pobycie w szpitalu Fortecznym w Krakowie w roku 1915 i rekonwalescencji, dalszą służbę pełnił w Piotrkowie. W roku 1918 działał w Radzie Głównej Opiekuńczej w okolicach Kutna.

W listopadzie 1918 roku został mianowany podreferendarzem, potem referendarzem, w Starostwie Powiatowym w Kutnie. W 1925 roku ukończył Wydział Prawa na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie.

W latach 1931-1933 był wicewojewodą w Stanisławowie. W wyniku zatargu z wojewodą został przeniesiony w styczniu 1933 na stanowisko Komisarza Rządu w Gdyni. O tej „nominacji” sam tak pisał w swoich wspomnieniach pt. „Żyłem Gdynią”:

Do Gdyni przeniesiony zostałem karnie – po to, abym się, jak to pospolicie się nazywało – w morzu utopił lub w Gdyni się wykończył.”

Do nowej funkcji przyjechał jednak dobrze przygotowany i po początkowym okresie wyobcowania, wrósł w środowisko i został przez nie zaakceptowany. Zyskał nie tylko sympatię ale i uznanie.

Funkcja Komisarza Rządu skupiała zarówno władzę prezydenta miasta, jak i przewodniczącego Rady Miejskiej oraz starosty grodzkiego. Spadła więc na Franciszka Sokoła ogromna odpowiedzialność i duży zakres. Potrafił jednak dobrać sobie doskonałych i oddanych pracowników. Siedem lat spędził Komisarz Rządu Sokół w Gdyni. W tym czasie, Gdynia z miasta zaniedbanego, „przyklejonego” do portu, zaczęła wyrastać na piękne miasto o światowym obliczu. Nazywano ja polskim Nowym Jorkiem. Liczba mieszkańców wzrosła z 48 tysięcy do 120 tysięcy. Brak środków finansowych nie pozwolił na realizację wszystkich śmiałych planów, ale i tak Gdynia zyskała za rządów Sokoła oblicze wielkomiejskie. Przyczynił się do powstania wielu ważnych inwestycji w mieście, do rozbudowy sieci komunikacji miejskiej, za jego sprawą poprawiło się zaopatrzenie w artykuły rolno-spożywcze. Podkreśla się jego wielką rolę w niedopuszczeniu do upadłości Stoczni Gdyńskiej. Dzięki Franciszkowi Sokołowi Gdynia w roku 1937 była 6 do co wielkości miastem w Polsce. W swoim opracowaniu z marca 1939 roku napisał iż „Gdynia jest najlepszym interesem, jaki kiedykolwiek Polska mogła zrobić”.

Mało osób wie, iż dwupasmową Aleję Zwycięstwa (dawną Szosę Gdańską) od Urzędu Miasta (dawnego Komisariatu Rządu) do dzisiejszej ulicy Wielkopolskiej zawdzięcza Gdynia właśnie Franciszkowi Sokołowi. Wybudowano ją za kwotę 600 tys. złotych (sumę wówczas niebotyczna) w roku 1939.

Sokół zmierzał do wykupienia przez miasto z rąk niemieckich wszystkich majątków na Kępie Oksywskiej, jako że właśnie u jej podnóża znajdował się port wojenny i umocnienia Marynarki Wojennej. To on wysłał w pierwszych dniach września pismo do Przedsiębiorstwa Żegluga Polska w Gdyni, nakazujące wykonanie 500 drążków do osadzania kos i bagnetów dla oddziałów Kosynierów Gdyńskich (o których to wciąż wśród historyków toczą się spory, a na temat których można znaleźć wzmianki w Rocznikach Gdyńskich).

We wrześniu 1939 Franciszek Sokół roku został mianowany komisarzem obrony cywilnej Gdyni, a władza jego rozciągała się na cztery powiaty: Morski, Kartuski, Kościerski i grodzki w Gdyni. W dniu 12 września został wezwany przez adm. Unruga do opuszczenia miasta. Kiedy plany uratowania Komisarza zawiodły, Dowódca Floty powołał go do służby czynnej, licząc na to, iż jeżeliby dostał się do niewoli zostanie potraktowany zgodnie z konwencją o jeńcach wojennych. W nocy z 16 na 17 września Sokół odpłynął na Hel, i tam został przydzielony do sztabu kmdr Frankowskiego.

Wraz z załogą helską dostał się do niewoli 2 października 1939 roku. Trafił do Oflagu w Nürnburg nad Wezyrą, później w Spittal nad Drawą. W marcu 1940 został przewieziony do Gdańska, gdzie oskarżono go o działalność na szkodę III Rzeszy. Po długim śledztwie osadzono go w obozie w Sztutowie. Przeniesiono go później do Mauthausen, i tam doczekał wyzwolenia. 18 czerwca 1945 roku wrócił do kraju. Wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski ściągnął go wkrótce do Delegatury Rządu do Spraw Wybrzeża w Gdańsku i powierzył mu stanowisko szefa Działu Odbudowy Miast, później Działu Zagadnień Materiałów i Wyposażenia Technicznego.

W roku 1947 uniknął wprawdzie losu Eugeniusza Kwiatkowskiego, ale zmuszono go do przeniesienia się do Warszawy. W październiku 1947 został Dyrektorem Biura Ekonomicznego w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej, a jednocześnie był wicedyrektorem w Departamencie Zatrudnienia. W styczniu 1950 został przeniesiony na stanowisko Głównego Inspektora w Urzędzie Pełnomocnika Akcji Rozbiórkowych. Umarł w Krynicy w czerwcu 1956 roku.

I znowu, jak w wypadku dwóch poprzednich Wielkich Ludzi Gdyni, tak i Franciszek Sokół, poza małą uliczką na Chwarznie, nie doczekał się upamiętnienia…

Aleja Zwycięstwa wciąż nie nazywa się  Aleją Franciszka Sokoła… Za to mamy Drogę Różową – ni z gruszki ni z pietruszki …

–           *          –