Krysia zmusiła mnie do koncentracji.
Poszło o moje fotograficzne migawki z Zamku, jakie zmieściłam na Facebook’u 30 października. Wśród zdjęć było (jest) zdjęcie kaplicy św. Anny w tonacji szarości.
Szarość zdjęcia spotęgowała odczucie nastroju, ale też sprowokowała wspomnienia. Wspomnienia pewnego osobliwego snu. Snu z pogranicza absurdu.
Otóż czas jakiś temu dwie osoby w dwóch różnych częściach Polski i nieznające się zupełnie, miały sen o tej samej tematyce. Mało tego, obie osoby znajdowały się w tym śnie w tym samym czasie i tym samym miejscu.
…
Tymi osobami byłam ja i Ojciec Krysi. W życiu nie widzieliśmy się na oczy i w życiu słowa ze sobą nie zamieniliśmy.
…
Mój sen mniej więcej wyglądał tak:
Skończyłam nocne, i poczułam głód.
Jak zwykle zresztą – bowiem podczas oprowadzania nie czuję ani głodu ani zimna. Emocje dopiero potem opadają. Musiałam coś zjeść, ale Mistrz Gałązka miał już zamknięte. Zamek w ogóle pogrążony był już w ciemnościach. Jedynie z dziedzińczyka sączyło się światło.
Kiedy spojrzałam uważniej, dostrzegłam postać, wydawało mi się znajomą, idącą w stronę dziedzińczyka. W ciemnościach i bez okularów to myślę, że nawet gdyby to był Shrek we własnej osobie, to pewnie i tak bym go nie poznała. 😉
Ale to, że owa jakaś znajoma postać kiwnęła na mnie – to zauważyłam.
Podeszłam bliżej i już miałam zadać tradycyjne pytanie z nocnego (którym to pytaniem od prawie 10 lat doprowadzam do rozpaczy JS): „przez kuchnię czy głównym wejściem?” No więc, już miałam zadać to nieśmiertelne pytanie, kiedy nagle drzwi do Wielkiego Refektarza uchyliły się i znalazłam się w kręgu światła i gwaru dochodzącego ze środka. Gwar był nie byle jaki. Jazgot raczej. Muzyka zdecydowanie średniowiecznej proweniencji i do tego różnojęzyczny gwar głosów, spowodowało, że z ciekawością zajrzałam do środka pomieszczenia, które przecież tak dobrze znam od dzieciństwa.
N.B. To właśnie TO pomieszczenie Geoffrey Chaucer umieścił w swoich Opowieściach Kanterberyjskich… Nie wszyscy o tym wiedzą, a warto o tym pamiętać. Bo NIE było większego pomieszczenia dla „balang” w średniowiecznej Europie.
Coś, a może raczej ktoś mnie wepchnął do środka, dość na tym, ze znalazłam się w samym centrum gwaru i rejwachu niesłychanego. Nie wiedziałam, że kręcili film w Zamku!
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że to nie film, a ja z XXI wieku zostałam żywcem przeniesiona do średniowiecza. Nie wiem, jak i co spowodowało tę pewność, ale nagle skurczyłam się… w sobie. O ile to w ogóle możliwe przy żywej wadze 80 kilo. Tyle akurat wtedy ważyłam – a więc byłam grubą babą (to stwierdzenie jest ważne, a raczej okaże się ważne potem).
Skurczyłam się w sobie, bo zdałam sobie sprawę z tego, ze przecież jestem w męskim stroju i mam krótkie włosy, i na dodatek jestem ubrana nieprzepisowo. Mam klamerki u ciżem, i na dodatek pierścionki na palcach i… o zgrozo! Czerwone paznokcie!
Taka wewnętrznie skurczona i starając się być niemal niewidoczna przycupnęłam w rogu długiego stołu nieopodal drzwi. Stół był znacznie dłuższy niż te w refektarzu konwentu, i uginał się pod ciężarem jadła wszelakiego. Wszyscy jedli, sięgając po jedzenie przeze mnie, ponad mną i spoza mnie… Miałam wrażenie że w Refektarzu są same ręce, tłuste i ruchliwe.
Nagle kątem oka nieopodal mnie zauważyłam postać mężczyzny, skuloną jak ja i z przerażeniem w oczach obserwującego otoczenie. Nasze oczy się spotkały na chwilę, ale żadne z nas nie wyniosło z tego otuchy, bowiem nagle ku mnie dosłownie wionął postawny Krzyżak. Nie pamiętam jak wyglądał, nawet nie jestem w stanie przywołać w pamięci jego stroju. Chyba miał na sobie płaszcz. Biały, a raczej kremowy. Ale na pewno miał na głowie kaptur.
I oczy!
Oczy miał niedobre; patrzące we mnie i przez mnie. Widział wszystko. I wiedział, że nie należę do jego czasu i jego otoczenia. A jednak nagle zza siebie wyjął talerz z ogromnym – wręcz monstrualnym udkiem kurczaka. Rzucił tym talerzem dosłownie przede mną. Zdałam sobie sprawę z dwóch faktów: talerz był drewniany, z ornamentem. Dokładnie taki sam, jaki znaleziono lata temu w wychodku u gdańskich dominikanów… zaś udko nie było kurze a strusie. Przez głowę przeleciało mi powiedzenie mojego Ojca, że tu Krzyżak na strusiu jechał wtedy to a wtedy… Biedny struś.
Rzuciwszy talerz ku mnie, Krzyżak o gorejącym spojrzeniu odezwał się a raczej warknął: „naa – żryj!”
Zdusiłam w sobie odruch buntu na brak taktu wobec kobiety. Nie tu i nie teraz!
I zerknęłam znowu kątem oka na tego skulonego faceta nieopodal. Też dostał talerz. I też Krzyżak mu kazał jeść. Gdzież on to wszystko trzymał? I jak do nas podszedł? Wionął. Tak, to najstosowniejsze określenie. Zupełnie, jakby płynął nad ziemią.
A tak na marginesie – jeśli mi ktokolwiek powie, że Pasternak NIE grał do kotleta, to niech się przeniesie tam i wtedy!!! Może nie do kotleta, a do udka strusiego – ale efekt ten sam.
Siedząc tam w tym średniwiecznym rejwachu, wśród postaci, które przecież znam z historii, z kursu i choćby z lektury „Organizacji…” Zdałam sobie nagle sprawę, że z wrażenia gadam tak do siebie jak i do każdego, kto koło mnie się pojawił. Nie pamiętam czy ktokolwiek mi odpowiedział, ale pamiętam, że wszyscy mieli na ustach temat jakiegoś polowania.
W momencie, kiedy ujrzałam znowu tego z niedobrymi oczami, i chciałam mu zadać najważniejsze pytanie: kim jest? – zadzwonił budzik.
Usiadłam na łóżku w nagłej ciszy poranka, jeszcze ogłuszona rejwachem ze snu, zastanawiając się, co u licha takiego to było???
Jakaś niesłychana kompilacja zdarzeń i przeżyć, nagle w jednym śnie. I ten siedzący półgębkiem facet – co to trafił tam tak jak, ja przez przypadek.
Jednak to ten Krzyżak z oczami gorejącymi nie dawał mi spokoju. Nie potrafiłam sobie przypomnieć jego twarzy. Ani tego czy w ogóle miał jakąś twarz. Wciąż jednak pamiętałam te oczy. Niesłychanie okrutne i płonące. Prześladowały mnie potem czas jakiś. Co ciekawe bardziej wyraziste stają się do dzisiaj, kiedy przekraczam próg Kaplicy Św. Anny. Świadomość istnienia owych oczu nigdzie nie jest tak dojmująca jak właśnie tam.
Po długim czasie – nie wiem, miesiąc po tym dziwnym śnie, a może pół roku, opowiedziałam go Krysi.
Krysia zaś w odpowiedzi opowiedziała mi sen swojego Ojca…
Otóż…
Ojciec był na jakiejś uczcie w Wielkim Refektarzu. Rzecz działa się w średniowieczu i znalazł się tam jakoś dziwnie, niby zaproszony, ale nie bardzo pasując do całości… Mówił też, że na sali była jedna baba, dość gruba, gadająca dość dużo. Siedziała przy końcu stołu. Ojciec Krysi twierdził, że mimo zaproszenia – czuł się tam bardzo nieswojo. No ja myślę, że nieswojo! Jeśli go tak samo zaproszono jak mnie, czyli za kołnierz i do środka, to nie dziwota! 😉
Najważniejsze jednak było to, że i do niego podszedł, a raczej „wionął” czy jak kto woli: „podpłynął” ten z oczami, rzucając mu niemal talerz ze strusiem. Jednak do niego odezwał się nieco taktowniej: „masz, poobgryzaj sobie”. Ojciec Krysi twierdził, że posiadacz strasznych oczu wyglądał jakby był nieżywy, i że się go niesłychanie wystraszył. Wręcz przeraził. Krysia twierdzi, że Ojciec zbladł nawet opowiadając sen, wiec przypuszczam, że sen musiał na nim zrobić kolosalne wrażenie.
Obie zamilkłyśmy na chwilę porażone niemal zbieżnością faktów i czasu.
Ja rozumiem swój sen, ale ja w Zamku bywam stale i nocne mam często, no i jestem bardzo z Zamkiem związana emocjonalnie od dziecka… Ale Ojciec Krysi? I to, że byliśmy tam w tym samym czasie i przy tym samym stole!
Prosiłam Krysię – by to narysowała. Bo w suchą opowieść nikt przecież nie uwierzy…
Oto ON:
Kiedy stałam parę dni temu w Kaplicy, ten sen właśnie mi się przypomniał.
Zamek w ogóle wyzwala tzw. inną płaszczyznę – czy kto chce czy nie. Ale tylko wśród ludzi wrażliwych i rozumiejących specyfikę miejsca. Nie zapomnę, jak M.S. kazał nam na kursie iść i słuchać cegieł. Niektórzy zareagowali zdumieniem. Inni rozbiegli się po Zamku szukając swoich miejsc. I z tych wszystkich słuchających murów, tylko parę osób oprowadza dzisiaj po tej Największej Kupie Cegieł na świecie. Ale oprowadzając wydobywają z tych cegieł ich duszę…
Aby chociaż nieco zrozumieć, co mam na myśli, trzeba koniecznie przeczytać książkę Marka Stokowskiego pt. „Błazen”, a na deser „Noc Tajemnic”…
epilog…
Na FB trwała ożywiona korespondencja i konwersacja między mną a Krysią w sprawie OCZU. No, bo w końcu to ja widziałam postać, a Krysia niczym ekspert śledczy – tworzy portret pamięciowy 😉
I w końcu miała wenę, czas i siłę, i posłała mi oczy emailem.
Zameldowała na FB, że: „oczy poszły” 😀
I po chwili napisała:
„Ej. Taki głos, jakby kto chciał wejść i pociągnął za klamkę do domu. Pies też usłyszał i szczeka. Zeszłam, bo myślałam, że siostra nie może znaleźć klucza i dzwonek znowu nie działa. Otwieram drzwi a tam… Nikogo. Nawet furtka zamknięta. Wassup??”
Komentarz pojawił się natychmiast, to P., czujny jak zwykle: Ktoś sie po oczy zgłosił 😉
Poniżej wklejam konwersację między P. a Krysią 😀
Krystyna Jarosławska weź…! przestań bo uwierzę
Krystyna Jarosławska bo to było jak się wysyłały……… 🙂
Katarzyna Czaykowska to MOJE drugie ja się dobijało :))) po oczy:))
Krystyna Jarosławska albo właściciel oczu 😛 możesz dopisać to jako epilog…
P. To teraz u Kaśka będzie klupać do dźwierzy;-)))))
Katarzyna Czaykowska tyle, że Kasiek ma to w … kwidzyniu:)
P. Dlatego do Cię Go wysłałem;-))))))
Dla niezorientowanych: mieć coś w kwidzyniu – to tyle samo co mieć coś w d… bo jak wiadomo mieszkać w Kwidzynie! A nie w Kwidzyniu, tak samo jak mieć coś w d..ie, a nie w d..iu 😀
To tyle w kwestii oczu i balangi ze „strusiem” w tle 😀