Kobieta mniej znana

Przy sposobności szumu medialnego o słynnej Księżnej Daisy, przeczytałam artykuł we wrocławskim wydaniu Gazety Wyborczej. Jako, że artykuł bardzo niskiego lotu, to go nie przytaczam.

Ale nie o Księżnej Daisy będę tu wspominać, mimo, iż rok 2013 został ustanowiony rokiem tej pięknej Pani. Jaka by ona nie była i cokolwiek by się o niej nie mówiło – miała klasę, o której to klasie obecne niby tzw. wielkie i te tylko z ambicjami– nie mają bladego pojęcia 😉

Tu chcę wspomnieć o innej kobiecie, „muśniętej” tylko krótką wzmianką w artykule.

Chcę napisać o Ewie von Tiele-Winckler.

z Wikipedii, Matka Ewa

I jak zwykle, także w tym przypadku – pobocza historii weszły mi w paradę i ściągnęły mnie na manowce…

Otóż ojciec Ewy, Hubert Gustaw von Tiele-Winckler urodził się w Kominkach koło Reszla (jakże często przez Kominki wiedzie moja trasa wschodniopruska!)… I nie dziwota, że Hubert Gustaw urodził się w Prusach, bowiem według rodzinnej legendy, ród Tiele (czy Thiele) przybył do Prus na zaproszenie Krzyżaków, czy wręcz z Krzyżakami.

(Ich dalsze losy były z pewnością podobne do losów całej rzeszy innych rycerzy w służbie krzyżackiej, których to potomkowie ostatecznie opuścili Prusy w roku 1945).

A więc… Thiele osiedli w Prusach Wschodnich i w Kurlandii. Tam jeden z Thielów zajmował znaczne stanowisko jako doradca Piotra Birona, ostatniego księcia Kurlandii; a kiedy ten abdykował, przeniósł się do Petersburga.

Znalazłam też ciekawą wzmiankę o innym Wschodnim Prusaku. I to przeglądając zapiski o pewnym wydarzeniu z wieku XVIII. Otóż 5.VII.1762 roku miał miejsce duży bunt jeńców austriackich przetrzymywanych w twierdzy Kostrzyn (nad Odrą) podczas trwającej akurat wojny siedmioletniej. Bunt został zdławiony, nie obyło się jednak bez ofiar po obu stronach. Jedną z nich był porucznik armii pruskiej, niejaki… Johann Jacob Thiele, urodzony w Bartoszycach. Po zakończeniu buntu doczekał się nawet tablicy pamiątkowej… całość tekstu o buncie i tablicy można znaleźć TUTAJ

Dodać należy, że była to pierwsza taka pamiątka w twierdzy, jaka została odsłonięta w XVIII wieku…

Ale wracam do naszej bohaterki, o której miałam pisać.

Ewa była wnuczką założyciela rodu, Franza von Wincklera.

O Franzu warto pomyśleć jadąc przez Katowice, bo to jemu właśnie ta kiedyś mała miejscowość zawdzięcza tak ogromny rozwój i sławę.

Córka Franza Winklera, nosząca wdzięczne imię Valeska wyszła za mąż za Huberta Thiele z Prus (w listopadzie 1854 roku).

Ślub nie odbył się tak od razu, jako, że Młody Thiele (Tiele) służył w wojsku, a więc musiał dostać pozwolenie od przełożonych. Krążyła w związku z tym pewna anegdota, o tym jak przełożony młodego oficera von Thiele kazał go poddać badaniom psychiatrycznym, usłyszawszy od od niego o wysokości posagu, jakim dysponowała wówczas Valeska. Zgodę na ślub wydał dopiero po przeczytaniu zaświadczenia o całkowitej poczytalności młodzieńca z Prus. Kwotą, która przyprawiła przełożonego o zawrót głowy było 6 milionów talarów.

Jednym z dziewięciorga dzieci tego związku była właśnie Ewa.

Urodziła się w pałacu w  Miechowicach (dzisiaj to dzielnica Bytomia). Nie istnieje już, niestety – zniszczony najpierw przez Armię Czerwoną, a potem zupełnie bez sensu, (jak wiele innych zabytków nie tylko śląskich) – przez polskie wojsko… Warto jednak przy sposobności pamiętać, że to nie Miechowice jednak, a Moszna była dumą rodu.

Jako 16-latka, (trzy lata po śmierci matki) Ewa, przeszła na luteranizm i konfirmowała się w roku 1884.

(Na temat jej konwersji toczy się dyskusja wśród jej wielbicieli, bowiem pozostawiła po sobie wspomnienia, w których jasno dawała do zrozumienia, że czas jakiś stała w opozycji do tej decyzji. Upatruje się tu wpływu bądź ojca bądź jego drugiej żony… Ale jak zwykle sprawa pozostaje otwarta, bo główni zainteresowani niczego nam już nie powiedzą… TUTAJ link do bardzo ciekawego forum z mnóstwem informacji na ten temat)

Następnie dbyła ośmiomiesięczne przygotowanie do służby diakonackiej. O diakonach patrz TUTAJ, par. 36.

Po powrocie do Miechowic rozpoczęła pracę dla biednych i potrzebujących, czy może raczej powinnam napisać – dla słabszych. Rodzina wspierała ją w działaniach, jednak to chyba ojciec ją najbardziej rozumiał. Przydzielił jej najpierw dwa pokoje w pałacu (na archiwalnych zdjęciach nieco przypominającym pałac w Rzucewie), a kiedy stały się za ciasne na ambulatorium i szwalnię dla ubogich, w prezencie bożonarodzeniowym podarował jej projekt budowy domu dla jej działalności. Miała wtedy 22 lata i jasno skrystalizowane plany.

Po dwóch latach Ostoja Pokoju, (bo tak nazwała Ewa dom, który powstał z projektu podarowanego jej przez ojca) została otwarta i mogła przyjąć przeszło 40 potrzebujących osób (kobiet i dzieci). Takich Ostoi Pokoju powstało z inicjatywy Ewy i pozostawało pod opieką członkiń diakonatu żeńskiego, jaki założyła – około czterdziestu. Nie tylko jednak działała dla i wśród biednych, upośledzonych i bezdomnych. Rozsyłała siostry po różnych zakątkach świata, by niosły pomoc potrzebującym, bezdomnym, chorym i upośledzonym. Zmarła w roku 1930, zanim jeszcze szaleństwo ogarnęło Europę i została pochowana nieopodal swojego domku, w którym mieszkała…

Mówi się o niej, że porzuciła pałac, by „zostać błogosławieństwem dla innych”. Podkreśla się jej charyzmę i pogodne usposobienie. A na jej grobie w Miechowicach zawsze rosną świeże kwiaty…

Bytom raczej nie kojarzy się z pałacami, a z pyłem węglowym. Tym bardziej więc podczas pobytu tam, warto przespacerować się szlakiem Matki Ewy; wstąpić na cmentarz; zadumać się nad wrażliwością potomkini rodu potentatów ”węgla i stali”, jak nazywano Thiele –Wincklerów.

Może ta niepełna i chaotyczna notka sprowokuje dalsze poszukiwania ciekawych biografii Śląska dziewiętnastowiecznego. Bo nazwisk znanych i zasłużonych jest tu (było) niezmiernie dużo.  Ale o nich kiedy indziej…

Jak więc widać, wcale nie jedyną Księżną Daisy Hochberg von Pless Śląsk słynie.