I znowu Żuławy. Jako, że często wracam z nocnego w Wiadomym Zamku – to zdarza się, że trafiam na zachód słońca.
Na Żuławach słońce zachodzi tak, że oczu oderwać nie można (oczu i obiektywu aparatu !!). Zawsze wracam tą samą trasą, więc wiem skąd widać owo zachodzące słońce najlepiej, czasem trzeba poczekać, czasem trzeba jechać szybciej by zdążyć na ostatni błysk…
No i potem Rodzina dziwi się, że wracam rzemiennym dyszlem, i że doczekać się mnie w domu to tak, jak owego słowika z wiersza Juliana Tuwima pt. Spóźniony Słowik:
Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji,
Bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji,
Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma,
A już jest po jedenastej — i Słowika nie ma!Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie,
Sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie,
Motyl z rożna, przyprawiony gęstym cieniem z lasku,
A na deser — tort z wietrzyka w księżycowym blasku.Może mu się co zdarzyło? może go napadli?
Szare piórka oskubali, srebry głosik skradli?
To przez zazdrość! To skowronek z bandą skowroniątek!
Piórka — głupstwo, bo odrosną, ale głos — majątek!Nagle zjawia się pan Słowik, poświstuje, skacze…
Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę!
A pan Słowik słodko ćwierka: „Wybacz, moje złoto,
Ale wieczór taki piękny, ze szedłem piechotą!”
Wklejam parę takich ostatków słonecznych żuławskich. I raz jeszcze powtarzam, że ktoś kto nie widzi piękna tej krainy, powinien iść do okulisty 🙂
Skomentuj