Gazda z PKS-u

Lata 70-te. PKS relacji Nowy Targ – Zakopane. Oczywiście, jak to w owych czasach – zapchany do niemożności. Baby z targu w Nowym Targu  (czwartek to był), z koszami pełnymi dobra wszelkiego. Jakieś prosię w tyle autobusu kwiczało niesamowicie, komuś kura zniosła jajko na spódnicę, słowem dzień powszedni z życia wyjęty.

A pośród tego wszystkiego – moja Matka – Etykieta Dworu Hiszpańskiego, kobieta o klasycznej urodzie, i klasycznym stylu, dystyngowana (ale o południowej proweniencji). Zdecydowanie przedarła się przez to rozgdakane, rozkwiczane i rozgadane towarzystwo na jedyne wolne jeszcze miejsca, ciągnąc mnie za sobą.

Za nami usiadła nadgabarytowa gaździna z koszem na kolanach. Z kosza łeb wystawiła gęś i gęgając zatopiła dziób w koku mojej dystyngowanej Matki. Mama uchyliła głowę, co jednak nic nie dało – jako że gęsi posiadają długie szyje. Po raz nie wiadomo który, przekonałam się, że jednak krótkie włosy są praktyczniejsze 😉 …

Obok nadgabarytowej gaździny usiadł chudy jak szczapa gazda. Portki cyfrowane opadły mu prawie na biodra, „kłosula no-iron nieco przyblakła tyz” – słowem biéda straśna.

Autobus ruszył.

Gęś gaździny podskubywała koka mojej Mamy z wyraźnym zadowoleniem. Ja usiłowałam nie okazywać jaką to u mnie wywoływało wesołość. Autobus gęgał, gdakał, kwiczał… i nagle gazda zakasłał. Walnął się pięścią żylastą w piersi, aż zadudniło: ”Ech… Cosim dzisio nieaktualny, bedzie dysc”, powiedział słabym głosem, kaszląc na potęgę i waląc się w tę chudą zapadłą pierś.

[Gęś skubnęła koka Mamy ponownie wyciągając zeń jedną harnadlę (harnadla to taka długa spinka używana do spięcia koka).]

Na to gaździna, zaplótłszy ręce pod ogromnym biustem, spojrzała na sąsiada uważnie i poprawiwszy ten swój biust wylewający się zewsząd, odparła spokojnie: ”Zdałoby sie wom gazdo świstoce sadło”.  Cała reszta pasażerów – pomrukiem pełnym aprobaty – potwierdziła diagnozę.

„Oj zdałoby się, zdało…” – odparł kaszląc gazda i tłukąc się w piersi. Gęś spokojnie zajęła się kolczykami mojej Mamy. Mama spokojnie na odlew strzeliła gęś w dziób. Gęś przeniosła zainteresowanie z powrotem na maminego koka. Ja taktownie zaś zajęłam się obserwacją krajobrazu, by nie być świadkiem gwałtownie detronizowanej dostojności mojej Matki.

Gaździna spojrzała na gazdę krytycznie raz jeszcze i unosząc zarówno tak brew jak i ogromny biust, dodała: „E, i niedźwiedzie sadło tyz by dało”… Mrucząca aprobata  tłumu dała się ponownie słyszeć…

„Oj dałoby dało…” – odparł gazda pokasłując dalej, a oczy miał zupełnie jak zbity pies. Moja Matka wsunęła wyciągniętą harnadlę z powrotem na miejsce, gęś tę harnadlę znowu wyciągnęła. Spoważniałam, spiorunowana spojrzeniem Etykiety Dworu Hiszpańskiego. Zabawa trwała.

Gaździna spojrzała na gazdę krytycznie i poprawiwszy biuścisko pod serdakiem, palnęła na cały autobus: ”E, gazdo wom to i gzybki w łoccie tyz bedom dobre”.

Na takie dictum, rozległ się gromki śmiech stłoczonych znajomych i nieznajomych. I niósł się chyba „aż do samiuśkich Tater…”

Niestety całą zabawę popsuła moja Matka, bowiem na jednym z ostatnich przystanków przed wyjazdem z Nowego Targu – po prostu zaordynowała naszą ewakuację – pozostawiając w zatłoczonym autobusie tak scenkę z gazdą, jak i gęś (z harnadlą w dziobie)…

Published in: on 21 października 2009 at 23:15  Dodaj komentarz  
Tags: , , , , , , , , , , , , ,