Jako, że Desant Gdański nie lubi stagnacji, toteż w sobotę wyjechałyśmy o 6;45, żeby na 8:30 zdążyć do Elbląga. Tamtejsze Koleżeństwo wybierało się bowiem na objazd naszych Żuław… No i w ten sposób ruszyłyśmy z nimi na objazd Żuław Steblewskich.
Zaczęliśmy w Kiezmarku, o którym TUTAJ. A potem przez Leszkowy i Długie Pole – pojechaliśmy do Giemlic.
TUTAJ galeria zdjęć.
Giemlice od XVI wieku pozostały jedyną katolicką wsią na Żuławach Steblewskich. Zresztą w tzw. okolicy prócz Giemlic były jeszcze tylko dwie miejscowości, które przez wieki pozostały katolickie. Te miejscowości to: Miłobądz i Łęgowo.
Historia wsi Giemlice sięga końca wieku XII kiedy to Mściwój II nadał ją cystersom. Potem władał nią biskup kujawski, a w roku 1592 została przekazana jezuitom ze Starych Szkotów. W orbicie gdańskiej pozostawała w czasach napoleońskich jako część Wolnego Miasta. Potem aż do roku 1919 wieś należała do Skarbu Pruskiego.
Wieś ma ciekawy układ przestrzenny ulicowo-placowy (jak to opisała prof. Bogna Lipińska w swoim doskonałym opracowaniu Żuław).
Jako, że od średniowiecza to kościół był ośrodkiem życia wiejskiego – toteż od niego zaczęliśmy zwiedzanie (i tak naprawdę na nim też i zakończyliśmy 😉 )… Tym razem nie trzeba było stukać do życzliwych drzwi Księdza Dobrodzieja na plebani vis a vis, bowiem była sobota i odbywało się sprzątanie kościoła. Toteż drzwi świątyni zastaliśmy otwarte. Weszliśmy więc – pilnie otrzepując żuławskie ciężkie błoto z butów.
Kościół pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela, znajdujący się w centrum wsi (dzisiaj przy drodze przelotowej), pochodzi z roku 1841 r. Zbudowano go na miejscu starszego, zniszczonego przez zawieruchy dziejowe. Z zewnątrz właściwie nie wzbudza zachwytu u „oglądacza” żuławskich kościołów gotyckich. Bryłę ma niemal bezstylową; a na dodatek w kolorze sino-bladego tynku nie można doszukać się żadnej zachęty dla fotografa. Ale tylko do momentu wejścia do wewnątrz. Wnętrze wita nas wiejskim barokiem. Zadbanym. Wzbudza szacunek ta dbałość o zachowanie tego, co jeszcze pozostało. Pozostało po nawałnicy czerwonoarmijnej, i po zalewie powojennego bandytyzmu, i pierwszej fali osadnictwa – nie zawsze przecież szczęśliwego.
Sama wieś jest czysta i zadbana, nieopodal kościoła parę lat temu pojawiła się zatoczka dla zmotoryzowanych, oraz tablica informacyjna o szlaku Żuław Steblewskich. Oczy zwiedzających zatrzymujących się we wsi, bardziej niż bryła kościoła, cieszą budynki po przeciwnej stronie ulicy. A to dzięki detalowi ceramicznemu. Dlatego, ci, którym nie dane wejść do kościoła, często nawet nań nie zwracają uwagi – kierując obiektywy aparatów na domy vis a vis świątyni… Ceramiczna końska głowa jest chyba najczęściej fotografowanym obiektem Giemlic.
Stojąc przy tablicy informacyjnej, warto pamiętać, że tędy od wieku XIV tędy „przewalała” się powodziowa wysoka woda wiślana. O ile z tzw. dawnych wieków mamy dość suche i raczej zdawkowe informacje, o tyle z XIX wieku mamy już dość dokładne wiadomości. Część z nas z przekazów rodzinnych, część z lektury dostępnych dokumentów, czy nawet z lektury Wincentego Pola. Niewątpliwie tragiczną powodzią była ta, która uderzyła w Żuławy w roku 1829. Poprzedni rok był dość mokry a zima bardzo ostra (z mrozami dochodzącymi ponoć do -30 stopni) i do tego bardzo obfita w śnieg. Na dodatek w marcu nadeszła odwilż, która pchnęła masy topniejącego lodu ku ujściu rzeki. Gwałtownie wezbrana rzeka porwała most w Toruniu. I może by się jakoś wielka lodowa woda rozeszła po Żuławach, gdyby nie to, że w nocy z 8 na 9 kwietnia 1829 roku znad Bałtyku nadciągnął północny huraganowy wiatr o sile orkanu. Informacje o sile wiatru mówią o prędkości od 140 do 200 km/h. Orkan wepchnął masy topniejącego rzecznego lodu z powrotem do koryta. Szacuje się, że spiętrzona zatorem lodowym rzeka w 80 miejscach przerwała wały od Torunia aż po Tczew. A także, że około 4 nad ranem 9 kwietnia żywioł wodny w delcie Wisły niósł, a raczej pchał około 10 tys. metrów sześciennych wody na sekundę. I było to około dwukrotnie więcej niż 168 lat później (w lecie roku 1997) niosła powodziowa Odra.
I to właśnie między innymi niedaleko Giemlic te masy lodowo-wodne przerwały wał wiślany.
Woda przewaliła się przez Żuławy docierając do położonego około 25 km w linii prostej Gdańska wieczorem, zatapiając około 70 % miasta. Mistrzem wałowym był wówczas niejaki J. Kossak. Proponował wtedy władzom przekopanie nowego koryta Wisły, tak by skrócić drogę mas wody w razie powodzi. Przekop proponował we wsi Górki (Neufähr). Władze Gdańska odrzuciły projekt, twierdząc iż taka katastrofa zdarza się raz na 100 lat… Następna taka uderzyła w Żuławy w roku 1840. I wtedy to Wisła sama się przekopała – właśnie w Górkach, dzieląc wieś na Górki Zachodnie i Górki Wschodnie. A ta odnoga Wisły, która sama sobie skróciła drogę do ujścia od 1840 zwana jest Śmiałą.
Skomentuj