Z cyklu Ciekawe – wywiad z Wielkim Mistrzem

Na nieśmiertelnym FB znalazłam ŚWIETNY artykuł w Newsweeku (z lipca 2010 roku). Ponieważ jednak niestety w sieci czasem ciekawe rzeczy giną, część artykułu wklejam poniżej.

A kto zechce całość – ma lineczkę TUTAJ. A także TUTAJ, gdzie artykuł znalazłam 🙂

A przy sposobności – wreszcie po latach dowiedziałam się, komu zapukałam w zbroję po bitwie, pytając, po czyjej (której) stronie walczył… Jego odpowiedź na moje pytanie – wtedy, po bitwie brzmiała: – „po prawidłowej stronie” („the right one, lady, the right one”). I zrozumiałam to wreszcie teraz, po lekturze artykułu. 😀

Dobrze być Wielkim Mistrzem. Rozmowa z Ulrichem von Jungingenem

rozmawiał Rafał Geremek

14 lipca 2010 21:30, ostatnia aktualizacja 09 sierpnia 2011 13:32

Z Jarosławem Struczyńskim, kasztelanem Zamku w Gniewie, odgrywającym co roku rolę Wielkiego Mistrza Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, Ulricha von Jungingena rozmawia Rafał Geremek

Newsweek: Co roku „robi” Pan za Ulricha von Jungingena. Pan sam postanowił zostać Wielkim Mistrzem?

Ulrich von Jungingen: Ktoś musi robić za Niemca. Odpowiadam tak nawet niemieckim dziennikarzom. Dla mnie ta rola jest naturalna, bo od lat pełnię funkcję kasztelana czyli komtura Zamku w Gniewie, dawnej krzyżackiej twierdzy.

Pamiętam dokładnie ten upalny lipcowy ranek przed 12 laty, kiedy po raz pierwszy wcieliłem się w rolę Wielkiego Mistrza. Myślę sobie, że pogoda musiała być podobna do tej sprzed 600 lat. Dzień wcześniej opijaliśmy spotkanie z braćmi Polakami z Mazowsza. Myśleliśmy, że mało kto przyjdzie nas oglądać. Kiedy wjechałem konno w pełnej zbroi na wzgórze koło kaplicy czując jeszcze brzemię dnia wczorajszego, zobaczyłem kilkanaście tysięcy widzów. W pierwszej chwili pomyślałem, że to armia naszego przeciwnika i zacząłem się bać, czy im damy radę w kilka tuzinów rycerzy. Mimo to ruszyliśmy na wroga. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że to turyści. Już rok póżniej oglądało nas 100 tys. widzów, rosły zastępy zbrojnych na polu bitewnym, a sława naszej bitwy rozniosła się po całym świecie. Mamy gości z Francji, Niemiec, Norwegii, ze Wschodu, a nawet z antypodów – z Australii i Nowej Zelandii. Nowozelandczyk, który przyjechał do nas, niewiele wiedział wcześniej o Polsce. Po tym jak spędził z nami trzy tygodnie, pewnego wieczoru wykrzyczał: nigdy nie przypuszczałem, że Polacy to tak wspaniały naród. Powinniście być z siebie i z własnej kultury dumni. Takich głosów jest sporo.

Newsweek: To skandal, że Zawisza Czarny walczy po stronie krzyżackiej. Proszę się wytłumaczyć.

Ulrich von Jungingen:To Tate Vaughon, Amerykanin, człowiek pełen wielkiego ducha, żołnierz zawodowy. Siedem lat temu napisał do mnie e-maila w którym napisał, że ukończył w Stanach kurs kaskaderski w Hollywood i chciałby uczestniczyć w naszej inscenizacji. Obiecywał przy tym, że stawi się z własnym oporządzeniem i koniem. Zgodziliśmy się. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w umówionym dniu podjeżdża ów sympatyczny człowiek i okazuje się, że … jest Murzynem. Chętnie przydzielilibyśmy go na stronę polską w charakterze Zawiszy Czarnego, ale on pragnął stanąć po stronie krzyżackiej. Ale ksywka została i dziś wszyscy nazywają go Zawiszą. Dzielnie spisuje się w bitwie. Od sześciu lat przyjeżdża co roku, teraz też oczywiście przybędzie.

Newsweek: W tym roku trzynasty raz zginie pan jako Wielki Mistrz. Słyszałem, że pod Grunwaldem naprawdę można zginąć.

Ulrich von Jungingen: Owszem. W 1999 roku moja dusza omal nie dołączyła do prawdziwego Ulricha. Inscenizacja jest wprawdzie bezpieczna, ale tam gdzie są konie zawsze trzeba mieć się na baczności. Wziąłem wtedy do walki konia sportowego, co było błędem. Kiedy w ostatniej scenie stanąłem na nim naprzeciw próbujących ubić mnie Litwinów i Polaków, koń stanął dęba, a ja śmignąłem na plecy. Koń przestraszył się atakujących, cofnął się i przeszedł po mnie. Zbroja wytrzymała ciężar, ale jedno kopyto stanęło na moim odsłoniętym śródstopiu, miażdżąc je. Wylądowałem w szpitalu w Ostródzie, gdzie cała ekipa lekarska się ogromnie się uradowała widząc mnie w zbroi. „Dopiero co oglądaliśmy inscenizację w telewizji, a tu nieboszczyk Ulrich już u nas” – usłyszałem.

Potem wsadzili mnie w gips i odesłali z powrotem pod Grunwald. Tam już kończyły się uroczystości pogrzebowe i zaczynała się biesiada polsko-krzyżacka, gdzie pito za zdrowie Wielkiego Mistrza. Czułem się trochę głupio w tym gipsie po jaja, ale wdzięczny byłem Bogu, że przeżyłem. Któregoś razu bezpośrednio po „śmierci” udzieliłem wywiadu dla niemieckiej telewizji. Reporter telewizji ZDF podszedł do mnie leżącego na polu bitewnym i zapytał o wrażenia. Ja na to: W tym niebie jest pięknie, cisza, spokój, ale dlaczego wszyscy mówią po polsku? Myślałem, że oni to wytną, ale poszło na całe Niemcy.

Newsweek: W następnym roku doszło do rewanżu.

A o rewanżu, wraz z resztą artykułu można przeczytać TUTAJ

Published in: on 10 kwietnia 2012 at 20:13  2 Komentarze  

The URI to TrackBack this entry is: https://czaykowska.com/2012/04/10/wywiad-z-wielkim-mistrzem/trackback/

RSS feed for comments on this post.

2 KomentarzeDodaj komentarz

  1. Rewelacyjny wywiad!!! „ale dlaczego wszyscy mówią po polsku?” – ryknęłam gromkim śmiechem 😀

    • ja zaś popłakałam się ze śmiechu w momencie opisu reakcji ostródzkich lekarzy 🙂 założę się, że zakłady robią kogo im tym razem przywiozą…


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: