Prognoza pogody zapowiadała sztorm na Bałtyku. Od dwóch dni trąbili o tym w każdych wiadomościach. Miało wiać w granicach około 11 B.
Pojechaliśmy więc za Wisłę. Na Mierzeję, a raczej nad morze, oglądać sztorm. Ja zaś bardziej szukać badyli na biżuterię. A tę od lat robi mi wspaniałą i niepowtarzalną Bogdan K.
Zajechaliśmy do Mikoszewa. Wysiedliśmy z samochodu. Cisza. Mało powiedziane… Absolutna cisza.
Doszliśmy do morza – a tu… gładź stołowa niemal 😀
Obie z D., w kaloszach – weszłyśmy do tej spokojnej wody, bo nieczęsto się zdarza taka okazja o tej porze roku…
Przy sposobności dokonałam przeglądu badyli wyrzuconych na brzeg i między nimi znalazłam malowniczego buta. Czegóż to nie ma w tym morzu …
Kiedy tak przegarniałam drewno wszelkiej maści i autoramentu leżące na brzegu, przypomniał mi się Lord L. Dość postawny, wiekowy, bardzo angielski, i bardzo wzruszony.
Stanął na molo w Krynicy z zaciśniętą dłonią. Patrzył na Zalew. Jakby kogoś szukał w niemal idealnie gładkiej toni.
Była taka sama jesień, spokojne morze i bezwietrzna niemal pogoda. I także zapowiadany na noc sztorm. On uparł się, żebym go zawiozła nad morze. Właśnie do Krynicy Morskiej. Najpierw nad morze, potem nad Zalew.
Po parodniowym zwiedzaniu terenów dokoła Pasłęka, i Wiadomego Zamku a także po odpoczynku w Wiadomej Restauracji, ostatniego dnia pojechaliśmy w końcu do Krynicy. Ciekawa byłam, dlaczego tak bardzo mu na tym zależało…
Pierwszy spacer – nad morze. Stał na brzegu wpatrzony w horyzont i mamrotał coś do siebie, wciąż zaciskając dłoń. Obserwowałam go zastanawiając się w jakim jest wieku i co takiego się tu zdarzyło, że tak bardzo chciał tu stanąć. Dokładnie tu.
W pewnym momencie odwrócił się do mnie i zapytał czy chcę poznać jego historię. Też pytanie!
Wtedy dowiedziałam się o ucieczce. Ponownie usłyszałam o tym, co tak dobrze znałam z opowieści z dzieciństwa. Tym razem jednak usłyszałam o cudzie. Jego matka, przyjaciółka jednego ze znanych i szanowanych obywateli Prus Wschodnich, z małym dzieckiem uciekła z piekła. Lakoniczne stwierdzenie zawierające niezmiernie dużo treści…
Jednak zanim zapytałam, jak przeżył gehennę, powiedział, że jego matka zdecydowała się nie płynąć Gustloffem. Bała się morza. Jej mąż zginął na morzu. Przyjaciel matki postarał się o wóz i konia. Zapakowali dobytek, tyle ile się zmieściło. Zabrali służbę i ruszyli. Przez lód wozem. Z okolic dzisiejszego Braniewa.
Zamilkł.
Staliśmy tak wpatrzeni w gładką taflę wody, każde myśląc o czym innym. I o innym czasie w historii. W końcu westchnął i powiedział:
„Utonęła, gdzieś tu… na Zalewie”. wskazał ręką przed siebie. „na wysokości Frauenburga. Pamiętam wzgórze z katedrą”. dokończył.
Staliśmy na końcu molo, gdzie tak niedawno przybijał statek popularnie zwany „Barką na wungel” i gdzie dostałam przezwisko Szuwarek. Z daleka widać było masyw Wzgórza Katedralnego. Zalew tego jesiennego dnia był spokojny, i tylko drobne falki przy szuwarach załamywały odbijające się promienie zachodzącego słońca.
Zapytał, czy często tu przyjeżdżam, odparłam, że wolę tamtą stronę i wskazałam Frombork. „To moje miejsce” powiedziałam.
„I Kopernika” dodał z uśmiechem.
W końcu rozprostował dłoń, w której trzymał zwinięty, bardzo wypłowiały i zupełnie nieczytelny kawałek papieru.
„To mój – nasz – bilet na statek” powiedział, drąc go na strzępki i rozrzucając dokoła.
Kiedy opowiedział mi historię swojego życia, pomyślałam, że wystarczyłoby na parę scenariuszy. Zmarł niedawno. Dostałam zawiadomienie od znajomych.
* / *
Choćby dla takich chwil nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną. Takich historii Stąd i z Wtedy mam wiele, opowiedzianych przez ludzi Stamtąd i z Wtedy. Niektórzy jak pan M. zapisali się bardzo niedobrze w pamięci historii, mimo wszystko zachowując życie i zmieniając tożsamość… Inni jak Lord L. całkiem inaczej. Nigdy nie miałam odwagi zapytać jak i gdzie zginął na morzu mąż jego matki… Zresztą, czy to ważne?
Czasem przy sposobności zupełnie niewinnych wypadów na wycieczki – myślę o takich wątkach małej historii. Odpryskach tej Wielkiej, jaka się tędy przetoczyła.
Piękna i wstrząsająca historia…