Łapka jeziernicka

Zdjęcia robię wszędzie, lepsze lub gorsze, mniej lub bardziej udane. Nie tylko, żeby utrwalić w pamięci obraz tego, co widziałam. Ale tez dlatego, że bywają miejsca, które szczególnie przyciągają oko. Toteż w końcu utworzyłam parę albumów w sieci, a także na zapasowym dysku twardym (czy jakkolwiek to ustrojstwo się nazywa). Tu osobny album, który był pierwszą moją galerią  zdjęć wszelakich. A TUTAJ i TUTAJ następne jakieś… I wciąz przybywa nowych zdjęć.

A wszystko zaczęło się od cegły… Nawet za tło bloga mam cegłę i to nie byle JAKĄ, bo uroczą łapkę jeziernicką 🙂

Psia łapka w Jezierniku

To nasza (w sensie, że ulubiona wspólnie) Agi S. i moja cegła.

Acha – gdyby kiedykolwiek cokolwiek się stało i jeziernickie mury by runęły – to my się okropnie wtedy pokłócimy – może nawet pozabijamy o tę psią łapkę… Takie samo ujęcie łapki ma każda z nas czterech (zazwyczaj, czyli od jakichś 10 lat, jeździmy w tym samym „składzie” 😉 )

Od lat ją odwiedzamy na trasie, przy okazji, i bez okazji…

Zauważyłyśmy ją parę lat temu – kiedy zaczęłyśmy tropić ślady po świdrach ogniowych 🙂

*   *   *   *   *

p.s. … a kościół w Jezierniku warto zobaczyć, zwłaszcza po ostatniej renowacji.

Published in: on 7 grudnia 2009 at 21:16  13 Komentarzy  

13 KomentarzyDodaj komentarz

  1. Zawitałem tam podczas jednej z wycieczek po Żuławach jesienią ubiegłego roku. Jak to mam w zwyczaju obszedłem powoli kościół dookoła zaczynając od północnej strony. Przyglądałem się uważnie cegłom w poszukiwaniu jakichś śladów. Już miałem wracać do auta, gdy „odkryłem” łapkę. No coś fantastycznego. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Kościół faktycznie wart zobaczenia… nie tylko dla łapki.
    A gdyby, nie daj Boże, kiedyś legł w gruzach, to ja też będę się kręcił w pobliżu :-).

  2. hm… no to zapowiada się niezły tłok wokół kościoła. Może dyżury … 😉

  3. … znowu te świdry ogniowe … a czemu one takie gładkie, te ślady? I kto zapaliłby ogień od kręcenia patykiem w cegle … za miękka, patyk się nie rozgrzeje a jedynie na ostrym piasku stępi i rozkryszy. Ja tam przy swoim obstaję, inną mam „teorię” …

    • Kręcono nie patykiem a świdrem ogniowym. A do tego wybierano drewno, które się nie kruszyło. Gdzieś jest na blogu odnośnik do strony eksperta od survivalu. Dał tam dobry wykład jak to robić;)

  4. Pani Kasiu … kiedyś już o tym rozmawialiśmy i jestem oporny. Sam kiedyś próbowałem – i nic z tego nie wyszło. Niech Pani zwróci uwagę na zróżnicowaną wielkość otworów, ich głębokość, wygładzenie. Nie da się tego osiągnąć nawet na cegle leżącej na płasko a co dopiero trzymając „wiertło ogniowe” poziomo. To trzeba obracać łukiem, nie da się tego uzyskać. Drewno twarde (dębina, olcha czy brzoza) nie nagrzewa się tak łatwo. Poza tym struktura cegły, jej chropowatość, kamyki, mała twardość (mówię o cegle średniowiecznej) raczej nie pozwalają na osiągnięcie zapłonu. Także zagłębienie będzie miało inny charakter. Dlatego taki jest mój opór w tej kwestii. Ciekawe, czy etnografowie piszący o tym próbowali doświadczalnie wykonać tą czynność …

    • 🙂 Tak więc każde zostaje przy swoim 🙂

  5. Jeszcze raz ja
    i temat ten sam. Jak będzie miała Pani okazję to proponuję wykonać próbę „ognia”. Jako, że i mnie żal byłoby cegły średniowiecznej to proponuję zrobić ja na materiale XIX-wiecznym, najlepiej sprzed normalizacji, czyli na takiej około 27-centymetrowej. Ma ona odpowiadającą cegle średniowiecznej twardość i strukturę. Tylko nie może to być cegła szamotowa, tylko taka zwyczajna. Jeździ Pani dużo po terenie, wiele ruin Pani widzi, chociażby w Gładyszach to taką jedną z gruzu można pozyskać. Do tego kawałek łuku leszczynowego z odpowiednio mocną cięciwą (np. kawałek sznura suszarkowego do bielizny z żyłki nylonowej) no i oczywiście „kij ogniowy”. Najlepiej brzozowy ale może być też olchowy (jako, że na Żuławach dużo ich było). Dobrze zdjąć wcześniej korę, bo potem, w trakcie wiercenia, łuszczy się ona. Kij o średnicy około 2 – 4 cm na końcu należy obrobić na okrągło, by nie niszczył i nie rozdrabniał cegły.
    Przekona się Pani, że uzyskanie dymu będzie baaaardzo trudne, a co dopiero mówić o „żywym” ogniu. Próbowałem, po naszej ostatniej rozmowie o tym problemie, nie wiem już gdzie – na Zamku wiadomym czy gdzieś indziej – to nieważne. W każdym razie efekt był mizerny, praktycznie żaden. Bardziej ja się „zapaliłem” niż ten patyk. Dlatego nie wierzę etnografom w tej kwestii. Bardziej przemawia do mnie ta ludowa tradycja grzechów odpuszczenia.
    Zresztą rozmieszczenie otworów, ich przypadkowość, na ścianach świątyń wskazują na ich „nieskodyfikowanie”. Gdyby był to jakiś obrządek, zwyczaj, to otwory – moim zdaniem – znajdowałyby się w określonych miejscach a nie gdzie popadnie. Jak np. na ścianach kościoła gotyckiego w Borętach czy Lisewie Malborskim (o innych nie wspominając).
    jb

  6. Byłam w Jezierniku jakiś czas temu. Bardzo mi się spodobał! Kurcze.. jednak tej łapki nie zauważyłam 😦 Jakaż szkoda 😦 Gdzie dokładnie szukać jeśli ponownie zawitam do tej miejscowości?


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: