Świerszcz

W dzień 40 urodzin wyleciała mi z zęba korona – ta na tym zębie wybitym przez głupotę na basenie w Apapa Club…

(a przez którą to koronę P. K. nazwał mnie Kaśka-Słoniowy Ząbek 😉 )

Dostałam ataku śmiechu. Wyobraziłam sobie bowiem siebie w nader eleganckiej restauracji, i tego mojego nieszczęsnego zęba…. Kiedy spojrzałam na resztę mojego towarzystwa (pracowałam w owym czasie na tzw. posadzie), ujrzałam w ich oczach popłoch, ale reakcję mieli natychmiastową.

Znalazła się guma do żucia, koronę odnalazłam, przykleiłam i niczym Ciocia Izia, chodziłam z tą korona na gumę czas jakiś…

Ciocia Izia…

Muszę o niej napisać, bo aż się prosi wspomnieć o niej. Otóż Ciocia Izia była jedną z licznych koleżanek mojej Mamy. Nie wiem, skąd Matka brała takie koleżanki, ale faktem jest iż znacznie wzbogaciły moje dzieciństwo jak również świadomość tego, „jaka nie chcę być, jak dorosnę”.

Ciocia Izia była histeryczką i hipochondryczką. Głosem omdlewającym z boleści potrafiła opowiadać godzinami o swoich urojonych i nader licznych chorobach.

Ponadto, słynęła z zadawania interlokutorowi pytań, na które sama sobie odpowiadała, wyrabiając sobie w ten sposób swój obraz postaci, często jednak zadziwiająco przystający do prawdy.

Była generalnie sympatyczną postacią w moim życiorysie.

Miała swoiste poczucie rzeczywistości, i była życzliwym przystankiem w codziennej bieganinie.

A przy tym dostarczała nam wszystkim, nieświadomie oczywiście, żywej uciechy swoim zachowaniem. A że miała dużą dozę poczucia humoru, zwróconego również ku sobie samej, niektóre jej numery przejdą do historii.

Jak choćby świerszcz.

Otóż Ciocia Izia słyszała świerszcza.

Zamęczała wszystkich tym swoim świerszczem strasznie, w końcu poszła do lekarza. Po badaniach okazało się, że jest zdrowa jak przysłowiowa ryba (była sportsmenką), i o żadnych urojeniach nie ma mowy, pewnie ją przewiało. Ciocia Izia wróciła do domu, i znowu usłyszała świerszcza… Najgorsze było to, że tego świerszcza słyszała wtedy, gdy była w domu sama.

Mąż Cioci Izi w końcu dla świętego spokoju zerwał dywan (i całe szczęście, bo obrzydlistwo to było wyjątkowe, kupione jeszcze w czasach kryzysowych, kiedy niczego sensownego w sklepach nie było),  bowiem jego połowica upierała się, że świerszczy spod dywanu.

Wszyscy z zaciekawieniem czekali na efekt poszukiwań, bo w rodzinie i wśród zaprzyjaźnionych znajomych już zaczęto robić zakłady, co Wujek znajdzie zamiast świerszcza.

Jedna ze starszych cioć z mojego otoczenia…

DYGRESJA – wyjątkowo jakoś dużo tych cioć miałam w życiu i wujków także, z racji tej, że moja Matka była za młodu znaną sportsmenką, poza tym wojnę spędziła jako żołnierz AK, mając całe mnóstwo przyjaciół płci obojga)…. No więc tych cioć i wujków miałam sporo…. A miałam to szczęście, że dorastałam w czasach, kiedy wszystkie moje ciocie i wujkowie byli jeszcze sprawni. Słynny Dziadek Marusarz był samym życiem…  Mama zresztą nie doczekała jego śmierci. Odeszła jako jedna z pierwszych z tej listy….

Ale wracam do świerszcza Cioci Izi.

Wujek zdjął z podłogi ten okropny dywan i oczom licznie zgromadzonych znajomych tudzież rodziny ukazał się widok drewnianej podłogi będącej w niezłym stanie, tyle, że niedbale położonej.

Z pomiędzy desek wyskoczył świerszcz. Prawdziwy świerszcz.

Najprawdziwszy. Duży. Zdrowy. I pełen chęci do życia i … świerszczenia. Od razu też dał popis swoich muzycznych zdolności.

Ciocia Izia uniosła jedną brew, jak zawsze, kiedy miała zamiar wygłosić mowę. Tym razem jednak ograniczyła się do filozoficznego stwierdzenia: „oboje byliśmy więźniami”.

Do dzisiaj nie wiadomo, co tak naprawdę miała na myśli.

Najważniejsze jednak wydarzyło się zaraz po wypuszczeniu świerszcza do pobliskiego lasu. Otóż Wujek zdjąwszy cały dywan, zauważył luźną deskę, podniósł ją i oczom wszystkich ukazała się  biżuteria Cioci Izi. Biżuteria, o którą jakieś pół roku wstecz była straszna awantura.

Otóż do domu Cioci Izi i Wujka włamali się złodzieje. Zginęło wtedy Cioci i Wujkowi nieco drobiazgów, i właściwie nic poza tym. Telewizora nie wyniesiono, radio zostało na miejscu, zginął natomiast koniak z barku, jak również inne szlachetne trunki, zginęła kawa, którą mój Ojciec przywiózł Cioci Izi z Brazylii (była niesamowitą kawiarą i choćby przez sam ten fakt ją lubiłam). Widać było, że złodzieje czegoś w domu szukali, nie znalazłszy jednak zadowolili się dobrami deficytowymi (te wydarzenia miały miejsce w latach, kiedy półki w sklepach straszyły głównie kurzem).

Potem Ciocia Izia stwierdziła, że ukradli jej także biżuterię. Biżuteria Cioci Izi była wyjątkowa, bowiem pochodziła z Ameryki Południowej, gdzie się wychowała. Piękne sztuki, pierścionki, bransolety czy kolczyki, ażurowej roboty, wysadzane turkusami czy koralami. Stanowiły małe dzieła stuki, jeżeli już nie wartości materialnej, to na pewno wartości kulturowej i sentymentalnej.

No i to wszystko zniknęło. Teraz okazało się, że wcale nie znikło, po prostu Ciocia Izia zapomniała, gdzie to położyła, czy schowała… Jak zwał, tak zwał, grunt że złodzieje nie ukradli. Okazało się, że Ciocia Izia, sprzątając niegdyś cały dom, szukała odpowiedniej kryjówki dla swojej biżuterii, i wpadła na pomysł, żeby ją upchać pod obluzowaną deską podłogową. Miała powiedzieć o tym Wujkowi, ale zapomniała, bo pojawił się świerszcz i potem to już żyła moim nieudanym małżeństwem i całkiem jej wyleciało z głowy. Biżuterii nie nosiła, i do głowy by jej  nie wpadło jej szukać gdyby nie świerszcz…

Published in: on 27 sierpnia 2009 at 09:00  Dodaj komentarz  

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: