Osioł należał do mojego afrykańskiego dzieciństwa.
Pojawiał się w naszym ogrodzie regularnie – codziennie o tej samej porze. Zawsze około wpół do drugiej po południu. Stawał w ogrodzie pod balkonem, zupełnie jak Romeo i zamierał w bezruchu.
Był to dobrze utrzymany osioł, duży i płowy, o czarnej grzywie, wielkich, pięknych i rozmarzonych oczach i potężnych, stale smętnie opuszczonych, uszach.
Moja matka, która nigdy nie zaakceptowała mnogości i różnorodności afrykańskiej natury, osła zaakceptowała. Może dlatego iż ten pozwalał się adorować i podziwiać z daleka, absolutnie wszakże nie pragnąc spoufalenia. Po prostu nadchodził nie wiadomo skąd, zaszczycał nasz ogród swoją obecnością, odbywał medytacje pod naszym balkonem, po czym odchodził w niewiadomym kierunku. Zazwyczaj po paru chwilach nadbiegał wysoki, kostyczny arab w nieskazitelnie białej galabiji, każdego przepytywał o osła, a uzyskawszy informację – gnał w kierunku, gdzie nie tak dawno zniknął osioł.
Tak było przez długi czas. Taka była kolej rzeczy, do której wszyscy w dzielnicy przywykli, aż za sprawą mojej matki nastąpiła zmiana scenariusza.
Otóż osioł, jak zwykle, medytował pod naszym balkonem, kiedy wyszła moja mama. Z wysokości balkonu spojrzała na osła i zagadała do niego: „Czemu tak smutno stoisz? Chodź, dam ci chleba.” I przechyliła się przez poręcz, by mu ten chleb podać. Osioł nagle jakby się ocknął z zadumy, podniósł głowę, spojrzał na moją mamę z prawdziwym zaskoczeniem, i odrzuciwszy łeb do tyłu – dał głos. Matka zamarła w pół-przechyle, mój ojciec upuścił radio tranzystorowe, które usiłował od rana naprawić (z radia pozostał jedynie głośnik)… Monday, nasz steward, który przygotowywał posiłek w kuchni, strzelił talerzami – kolejna zastawa „się zdekompletowała”, ja zaś z wrażenia niemal utopiłam się w kąpieli.
Osioł wył.
Był to najbardziej niesamowity głos, jaki zdarzyło mi się usłyszeć. Zwierzę łeb miało zadarty ku górze, przymknięte oczy i darło się niemiłosiernie.
Po chwili do naszego ogrodu zbiegli się zaciekawieni sąsiedzi, TAKIEGO bowiem hałasu w naszej – tak spokojniej dotąd dzielnicy – nikt jeszcze nie słyszał.
To była sensacja.
Owszem, osioł był powodem licznych przerywników w sennej atmosferze ulic, zwłaszcza kiedy kładł się w poprzek wąskiej Dakar Road i zatapiał się w kontemplacji, za nic sobie mając sznur samochodów. Ale wszystkie jego dotychczasowe postępki popełniane były w milczeniu. Po raz pierwszy usłyszeliśmy jego głos… Toteż zainteresowanie było ogromne. Na liczne pytania, co się stało, mój Ojciec udzielał ze stoickim spokojem odpowiedzi: ”żona wyszła na balkon i osioł się jej przestraszył.” Mama, jako osoba, która nie skrzywdziłaby żadnego zwierzęcia, zdenerwowała się okropnie takimi bezsensownymi posądzeniami. Padały dalsze, mniej lub bardziej dowcipne posądzenia o powód odezwania się milczącego dotychczas zwierzęcia, a wszystko to przy akompaniamencie ryku osła, kiedy nagle zaległa cisza. Osioł zamilkł, otworzył oczy, spojrzał na moją mamę, i odwróciwszy się „na pięcie” pognał przed siebie, czyli tradycyjnie w nieznane, pozostawiając za sobą tuman kurzu.
Cisza, jaka zaległa po ulotnieniu się osła, trwała czas jakiś, dopóki nie zmącił jej arab, w tradycyjnie rozwianej galabiji. Wpadł do naszego ogrodu i zastopował w miejscu, zdumiony zbiorowym słupem soli, jaki zastał pod balkonem. „Pewnie szukasz swojego osła.” Pierwszy przerwał dzwoniącą w uszach ciszę mój Tato. „Tak,” Arab z ożywieniem zwrócił się ku niemu: ”Widziałeś go?”. „Tak”- Odparł Tato: ”Przed chwilą urządził tu koncert, a potem przestraszył się mojej żony i uciekł, tam, gdzie zwykle.” I machnął ręką w kierunku Badagry Creek. Arab zmarszczył brwi, spoglądając ukradkiem na moją mamę – „Dlaczego się przestraszył Madame?” zapytał w końcu. „Bo się nie uśmiechnęła.” Odparł spokojnie mój Ojciec. Arab kiwnął głową, i skierował się ku bramie – „Jakbyś Master spotkał mojego osła, to zadzwoń po mnie.” Poprosił i wręczył Ojcu wizytówkę…
Taka sytuacja, acz już bez przerywników wokalnych, powtarzała się przez cały rok, aż do dnia, a raczej wieczoru wigilijnego. Wtedy, w kościele u Ojca O’Hennerthy, zbierali się wszyscy mieszkańcy dzielnicy, bez względu na wyznanie.
Skomentuj